Po powieści kryminalne sięgam rzadko, nie z powodu jakiejś
niechęci do nich, ale po prostu wolę coś, co mniej przystaje do rzeczywistości
otaczającej mnie. Niemniej jednak dobra książka tego typu ma zazwyczaj jedną
rzadką cechę: uruchamia myślenie, nie tylko to kreatywne, ale, przede
wszystkim, logiczne. W końcu smaczkom detektywistycznym trudno się oprzeć,
nawet będąc z gustami daleko w innych gatunkach literackich. Gdy poznaje się
otoczenie, sytuację, ofiarę i rodzinę, a na deser dostaje parę zawoalowanych
wskazówek, co mogło się stać i za czyją sprawą, nie sposób podążyć jak kociak
za zabawką, i spróbować samemu odgadnąć, kto zabił. I lepiej dla autorów, by
rozwiązanie nie było zbyt łatwo dostępne!
Londyn, współcześnie. Wielu Polaków wyjechało w poszukiwaniu
pracy do Anglii, kraju wielkich nadziei i podobno wysokich zarobków. Na miejscu
znajdują pracę, lepszą lub gorszą. Nie wszystkim to jednak pasuje, nie każdemu
się udaje. Polonia uświadamia sobie, że coś jest nie tak, gdy giną młode
dziewczyny, przez ogół uważane za porządne, grzeczne, oddane rodzinie i
katolickiej wierze. Nie chcą się zwracać do policji, więc proszą o pomoc
miejscowego „detektywa” (choć facet jest nim raczej z upodobania, niż z
zawodu), Janusza Kiszkę, by odnalazł zaginioną niedawno Weronikę, o którą
niepokoi się pozostała w kraju rodzina. Tymczasem oficer śledcza Natalie
Kershaw dostaje zlecenie odkrycia historii ciała młodej kobiety, wyrzuconego na
brzeg rzeki. Dziewczyna była zupełnie naga, a jedynym znakiem rozpoznawczym na
jej ciele jest tatuaż w kształcie serca, z imionami „Ela i Paweł”. Wszystko
wskazuje na to, że naszym rodakom na obczyźnie dzieje się nie tylko źle, ale i
coraz dziwniej.
Muszę zacząć od tego, co najbardziej mnie bolało w trakcie
czytania tej książki. „Janusz Kiszka”?! Pani Lipska, za co? Rozumiem, że
autorka mogła nie mieć pojęcia, jak obecnie będzie się kojarzyło to
zestawienie, jednak dalsze rozwinięcie postaci do roli detektywa-amatora, który
na co dzień bawi się w ściąganie długów za pomocą pałki i pięści, daje obraz
delikatnie mówiąc niemiły. Cała Polonia angielska jest w „Toni” zgrają nieuków,
pijaków i chuliganów, którzy przyjeżdżają w nadziei dużego zysku przy małej
pracy, a w rezultacie trafiają na place budowy, gdzie i tak są średnio
przydatni. To jeszcze mało: reszta to prostytutki i narkomani, i wszyscy co do
jednego – katolicy. Zrozumiałe jest dla mnie to, że Polacy za granicą mają
taką, a nie inną opinię, jednak cebulowa mafia Janusza Kiszki to cios poniżej
pasa. Prosiłabym choć o jedną postać polską, która byłaby w miarę rozgarnięta –
w książce pani Lipskiej takiej się nie znajdzie.
Dla porównania, dostajemy Brytyjkę, detektyw Kershaw, będącą
ideałem w swym zawodzie: kobietą konkretną, z charakterem, prawdziwą
profesjonalistkę. Została przez autorkę potraktowana sporo łaskawiej, a jej
postać daje się lubić niemal od początku. Na moją sympatię zasłużyła sobie
sposobem, w jaki radzi sobie w stricte męskim, seksistowskim środowisku policyjnym:
Lipska nie rozwodzi się zbytnio nad jej ciężką dolą, kreując ją na osobę, która
chce udowodnić, że potrafi więcej, niż się ją o to podejrzewa, będącą w stanie
podołać swoim obowiązkom w sposób lepszy i sprawniejszy niż wielu jej kolegów.
Żadnych płaczów na dyskryminację i głupie żarty szefów i partnerów z pracy. I
wiecie co? To działa. Podejście otoczenia policyjnego zmienia się niemal
magicznie wraz z postępami detektyw Kershaw, od kpin, przez wątpliwości, do
gotowości niesienia pomocy i oczekiwania na pewny rezultat. Zastanawiającym
jest fakt, przy okazji detektyw Natalie jeszcze, że tytuł książki w oryginale
brzmi zupełnie inaczej, niż w wydaniu polskim, czyli „Where the Devil Can't Go”.
Rozumiem, że jest to odniesienie właśnie do głównej postaci kobiecej książki, a
przy okazji stanowi ładne zastosowanie polskiego przysłowia.
Dużo jest Polski w angielskim kryminale, a zwłaszcza
polskiej polityki: wydarzenia w kraju, który jest oczywiście w trudnej sytuacji
gospodarczej, co ma zmienić wybór nowego prezydenta, Andrzeja Zamorskiego.
Sylwetka polityka jest, moim zdaniem, kolejnym słabym punktem książki: jest
mdły do bólu. Odniesienia do Solidarności, jej upadku i historii nie ratują go,
wygląda trochę jak cień Wałęsy, po dorzuceniu mu paru utajonych potyczek
życiowych i mrocznych sekrecików, które mają odbić się na Polakach
mieszkających w Anglii. Zaufanie co do jego osoby, nadzieje wiązane z nim są
przedstawione w sposób zbyt wyidealizowany, by mogły być prawdziwe: Zamorski to
postać bez skazy ni zmazy – oficjalnie oczywiście – prawdziwy odkupiciel narodu
polskiego, który, gdy obejmie władzę, przywróci krajowi dobrobyt i szczęście.
Wszyscy wierzą bez zastrzeżeń. I chyba trzeba być Polakiem, by czytając coś
takiego tylko parskać co chwila kpiącym śmiechem.
Żeby nie być zbyt okrutną, przyznaję, że intryga prowadzona
jest przez Panią Lipską jest w bardzo zgrabny i ciekawy sposób, bez potknięć,
które wskazywałyby na brak obycia w temacie. Detektyw Kershaw sprawdza się
świetnie, nie będąc ani słodką idiotką, ani osobą cudownie wszystkowiedzącą,
wyraźnie uczy się wraz z przebiegiem wydarzeń. Jej obecność na pierwszej sekcji
zwłok została opisana w sposób nieco zabawny, ale i konkretny, dając odczuć
klimat sytuacji, dialogi z doktorem przeprowadzającym operację, będącym osobą
starszej daty, ale o zupełnie świeżym i ostrym poczuciu humoru, były momentami,
które czytało się z przyjemnością, jako że czarny, policyjny humor wyjątkowo do
mnie trafia. Lekkie zmieszane młodej policjantki było również jak najbardziej
na miejscu. I nawet toporny Kiszka bywa czasem kreatywny…
Mam mieszane uczucia odnośnie „Toni”, bo o ile akcja i
ogólna koncepcja są niesamowicie wciągającą sprawą, o tyle takie a nie inne
ujęcie polskości już solidnie zniechęca. Jak mówiłam, nie mogę powiedzieć, że
go nie rozumiem, jednak… to nie jest wszystko. Polska nie zaczyna się i nie
kończy na drobnych pijaczkach na zagranicznych budowach i dziewczynkach w barze
ze striptizem. Anglio, wy też takich macie. W tej konwencji hasło reklamowe z
okładki: „Opowieść o Polsce w rasowym angielskim kryminale” brzmi
sarkastycznie, a dla mnie, po tym, jak już emocje polekturowe opadły, już tylko
smutno. Nie trzeba wiele wysiłku by dojść, że polskie nazwisko autorka dostała
po mężu, co dawałoby jej lekki co najmniej wgląd w kulturę naszego kraju, i
wymagałoby się od niej większej wiedzy, sięgającej ponad miejscowe stereotypy.
Nie wątpię, że wielu osobom „Toń” przypadnie do gustu, bo i mnie historia
zawarta w niej podobała się bardzo. Szkoda jednak tego poczucia niesmaku, które
zostaje po lekturze, i zgrzytu za każdym razem, gdy przeczyta się nazwisko
głównego bohatera.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Where the Devil Can't Go
Autor: Anya Lipska
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 395
Mnie ta książka bardzo irytowała. Dziwi mnie, że właśnie w ten sposób autorka postrzega naszych rodaków, skoro jest mąż pochodzi z Polski.
OdpowiedzUsuńsubiektywnie-o-kulturze.blogspot.com
Recenzowałaś może? Chętnie bym przeczytała.
UsuńNa początku miałam na nią apetyt, ale potem jakoś mi minęło :)
OdpowiedzUsuńMnie zainteresowanie minęło jak zobaczyłam imię i nazwisko głównego bohatera T.T
UsuńPrzyznam, że takie postrzeganie Polaków bardzo by mnie irytowało. Chyba się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńEch, niestety. Szkoda, że taki stereotyp musiał aż do literatury zawędrować.
Usuń