niedziela, 31 stycznia 2016

Wyniki Konkursu z Wiedźmą (:

Hej hej! Dziękujemy serdecznie wszystkim za wzięcie udziału w konkursie (: Żałujemy teraz oczywiście, że mamy tylko jedną ksiażkę do oddania, jednak trzeba było wybrać... 
Nie przeciągając... "Spalić Wiedźmę" Magdaleny Kubasiewicz trafi do:

Gracenty!

...kórej wierszowana groźba napelniła nas takim przestrachem, że chętnie oddamy jej książkę, byle jej niespokojny duch nie straszył nas po nocach.

>>Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! 
Cóż to za człowiek? – Zaczytany.

CHÓR
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

GRACENTA
Jam przybyła na wezwanie,
A co tutaj napiszę, niech się stanie.
Wszystko, czego łaknę,
Wszystko, czego pragnę,
To książki obiecanej wygranie,
I nocy przez to nieprzespanie.
Bo ja teraz nieszczęśliwa!
Bo o tej później porze nic czytać nie mam,
A więc nie mogę!
Zlitujcie się nad cierpiącą katusze duszą,
Co jej wrzaski i lamenty mury kruszą.

piątek, 29 stycznia 2016

"Jasny i straszliwy miecz" Anny Kendall

Z twórczością Anny Kendall zetknęłam się przy okazji recenzowania drugiego tomu Kronik Duszorośli, „Nadejścia mrocznej mgły”. Z książką tą nie polubiłam się zbytnio, ale o ile nie wywołała we mnie negatywnych wrażeń wartych zapamiętania, o tyle nie zapisała się też we wspomnieniach żadną dobrą cechą. Była to po prostu kolejna taka sobie pozycja z gatunku, który lubię najbardziej, o niezbyt skomplikowanej fabule, dość płaskich sylwetkach bohaterów i kompletnie zawalonym wątku miłosnym. Obecnie los, za pośrednictwem paru fachowych rąk, sprawił, że trafiła do mnie trzecia i ostatnia część przygód nieszczęsnego Rogera i jego towarzyszy, „Jasny  i straszliwy miecz”. Z przyjemnością zanotowałam, czytając ją, że pewne rzeczy uległy poprawie.

Roger leczy rany po starciu ze swoją nieumarłą siostrą, Katharine, przygarnięty przez biedną rodzinę chłopską. Gospodyni, gospodarz i grupka ich dzieci nie zastanawiają się, kto właściwie do nich trafił, nie zadają pytań, co bardzo dziwi bohatera, jednak jest zbyt sponiewierany, by podjąć jakiekolwiek działania. Jego sytuacja zmienia się, gdy zaczynają nawiedzać go sny, a wkrótce śni podobne koszmary również jego opiekunka. Wtedy kończy się też obojętność pani domu – w krótkich, prostych słowach nakazuje mu opuścić jej rodzinę. Roger, nie będąc jednak jeszcze do końca sprawnym, postanawia odnaleźć Maggie i wreszcie powiedzieć jej, że zmądrzał i postanowił spędzić resztę życia przy niej i ich dziecku, plany krzyżuje mu jednak niespodziewany towarzysz – wysłaniec hisafów, łamaga i grajek, z ważną wiadomością. Bohater ma jednak słuszne wrażenie, że jego kompan może nie być tym, za kogo się podaje.

Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy i po prostu nie sposób tego nie wytknąć, to „cudowne nawrócenie” Rogera i jego nagłe, acz gorące uczucie do kobiety, której wcześniej próbował się pozbyć za wszelką cenę. Taki zwrot o 180 stopni jest nie tylko dziwny, ale i niewiarygodny, zważywszy na wszelkie argumenty za i przeciw, które były rozważanie wcześniej. Otóż irytująco praktyczna i toporna Maggie staje się nagle symbolem bezpiecznego, dobrego życia, fakt, że swoją osobą Roger może sprowadzić zagrożenie na nią i ich nienarodzonego jeszcze syna przekształca się w zupełną błahostkę, a dawna, platoniczna miłość młodego nekromanty do zmarłej Cecilii wreszcie jest tym, czym powinna być od początku – chłopięcym zauroczeniem. Czy to znaczy, że Roger jako postać jest dojrzalszy i mądrzejszy?

czwartek, 28 stycznia 2016

Ziołowe czary. "Eukaliptus i werbena" Agaty Mańczyk

Nazwy „eukaliptus” i „werbena” przywodzą mi na myśl tylko przyjemne, ciepłe wrażenia, jak kubek ziołowej herbaty po długim, ciężkim dniu, aromatyczny, rozgrzewający i relaksujący. Werbena to ulga, ukojenie zbyt niespokojnych myśli, łagodzenie migreny; eukaliptus kojarzy się ze świeżością i lekkością. Razem dają mieszankę, która uwolni od zmęczenia i bólu głowy, rozluźni mięśnie i pomoże zasnąć. „Eukaliptus i werbena” Agaty Mańczyk to książka, która kusiła mnie właśnie tymi dwoma ziołami, a ja, jako zielarka z zamiłowania, nie potrafiłam jej odmówić, nawet jeśli nie wiedziałam, co właściwie mnie w niej czeka.

Książka przedstawia losy trzech kobiet, połączonych więzami krwi, które dzieli jedynie czas, w którym przyszło im żyć. Nina jest współczesną nam, młodą kobietą, doświadczoną już jednak przez los. Kiedyś skłóciła się z rodziną i odeszła, by wyjść za mąż za wybranego przez siebie mężczyznę, któremu następnie urodziła syna. Jednak syn zaginął a mąż oddalił się od niej, stając się coraz bardziej obcy; gdy została sama, nie potrafiła się odnaleźć i stąd decyzja o powrocie do domu. Nie została jednak zbyt ciepło przyjęta: babcia i kuzynki nadal mają jej za złe to, co zrobiła, a za tym żalem kryje się wiele dziwnych, tajemniczych spraw, o których nawet Nina nie ma pojęcia. Drugą z pań, których losy przedstawia nam pani Mańczyk, jest babka Niny, Daria, niemal 40 lat wcześniej. W swoich młodych latach postanowiła wyjść za pewnego miłego, ale biednego człowieka. Plany te nie doszły do skutku po części z winy samej Darii, która, straciwszy ukochanego, pogrąża się coraz bardziej w imprezowym życiu, nie stroniąc od alkoholu i mężczyzn, co prowadzi ją do coraz bardziej ryzykownych sytuacji. Ostatnią Huczmiranką, najstarszą, której dzieje poznamy, jest Linda, żyjąca w końcu XIX wieku. I ona nieszczęśliwie się zakochała, a obiektem jej uczuć był pewien poeta, z którym uciekła i zaszła w ciążę. Linda była szczęśliwa do czasu: jej ukochany opuścił ją nagle, uciekł bez słowa, nie widząc nawet, że będą mieli dziecko. Dziewczyna wróciła do rodziny, która przyjęła ją, lecz zaczęła pilnie obserwować, by zareagować na czas, gdyby coś miało pokrzyżować im plany wydania jej za mąż za pewnego hrabiego… Tymczasem córa marnotrawna zdecydowana jest bronić swego nienarodzonego dziecka za wszelką cenę.

środa, 27 stycznia 2016

Jezu, ależ ja mam wyobraźnię! - "Wszyscy na Zanzibarze" Johna Brunnera

Gdyby ktoś ciekawski zapytał mnie "Hej, Milczek, jakie książki ty właściwie najbardziej lubisz?", najbardziej prawdopodobna odpowiedź, jaka by mogła paść może być jednocześnie najmniej jasną, jakiej mógłbym udzielić. A brzmi ona: "kompletne". Co to znaczy, że książka jest "kompletna"? Nie chodzi mi, rzecz jasna, o to, że lubię książki, które pisarz zdążył dokończyć, zanim dopadły go terminy i trzeba było odesłać gotową pracę do wydawnictwa, chociaż byłoby miło, gdyby zawsze tak było. Kompletna książka – to w moim mniemaniu coś, co trzymane w dłoniach sprawia wrażenie, jakby trzymało się w niej nie szyty plik kartek, a szklaną kulę z zamkniętym w środku maleńkim światem. To książka, opisany w której świat, bohaterowie i fabuła idealnie do siebie przylegają, tworząc pozbawioną kantów, kątów i załamań sferę. Coś ogromnego, ale jednocześnie bardzo małego. Nie potrafię opisać tego inaczej, więc mam nadzieję, że rozumiecie, albo chociaż czujecie, o czym mówię. To wrażenie najczęściej towarzyszy mi od pierwszych stron i zwykle nie opuszcza mnie już nigdy ilekroć myślę o danej powieści, ale spotyka mnie bardzo rzadko - nie ma zbyt wielu książek, które mógłbym nazwać kompletnymi według tej niejasnej definicji. Trzy, które przychodzą mi na myśl natychmiast to chwalona przeze mnie wiele razy "Trylogia Ciągu" Williama Gibsona, "Król w Żółci" Roberta Chambersa oraz "Lód" Jacka Dukaja. No... I jest jeszcze czwarta. Nosi tytuł "Wszyscy na Zanzibarze" i napisał ją John Brunner.

Całkiem niedaleka przyszłość – rok 2010. Na świecie jest nas coraz więcej. Coraz wyraźniejsze widmo przeludnienia w parze z niezbyt dobrymi nastrojami społecznymi i ogólnym rozkładem uniwersalnych wartości powoduje, że świat nie jest dziś zbyt przyjemnym miejscem, by w nim mieszkać. Na górze intrygi i małe wojny wielkich korporacji, podczas gdy na dole szerzy się zbrodnia i działalność grup przestępczych, zaś dzięki rozwojowi multimediów i legalizacji narkotyków – nie tylko miękkich, pragnę nadmienić – na obu tych pułapach pogłębia się izolacja jednostki, choć praktycznie niemożliwe jest dzisiaj, by człowiek przebywał w samotności. Wszystko to sprawia, że życie to ciągły stres. Co gorsza, każda z tych setek osób, które codziennie mijamy na ulicach, może okazać się wściekiem – kimś, komu konieczność ciągłego denerwowania się wszystkim zwyczajnie uderzyła do głowy i uznał, że mógłby po prostu zorganizować sobie trochę wolnej przestrzeni - za pomocą siekiery, staloręki, noża albo gazognata...

sobota, 23 stycznia 2016

Ksiażkę dają! Konkurs z Wiedźmą


"Woda pryskała spod butów Sary, jej wydłużony cień padł na drżącą postać. 

– Wara ci od mojego serca – warknęła, pochylając się. Była dużo niższa od kobiety w czarnych szatach, wysokiej i chudej jak patyk, ale teraz to tamta kuliła się niby szczur przed magicznym światłem, którego nie umiała zgasić. – Bo kiedyś może się okazać, że Księżyc schodzi z nieba, latarnie nie wygasają na twój rozkaz, we wszystkich oknach rozbłyskują światła, a adepci magii z uniwersytetu wypełniają noc blaskiem barwnych ogni. I znajdę cię tej nocy, Wiele Pieśni, nocy jasnej jak dzień, a potem zmuszę, byś spojrzała w światło."
Fragment ksiązki "Spalić Wiedźmę", dostępny na stronie wydawnictwa.



Po dłuższym czasie i paru pojawiających się od czasu do czasu obiecankach i zapowiedziach mamy wreszcie przyjemność zorganizować konkurs! A okazja trafiła się jeszcze lepsza, głównie dzięki uprzejmości wydawnictwa Genius Creations, za którego sprawą mamy do oddania w dobre, czytelnicze ręce książkę, z której pochodzi powyższy cytat (; Bo też i kto nie lubi wiedźm, czarownic, czarodziejek, zwłaszcza młodych, pięknych (no... przeważnie) i z charakterem - z przewagą tego ostatniego? 

"Sara Weronika Sokolska, zwana Saniką, w niczym nie przypomina nadwornej czarodziejki. Młoda, żywiołowa i dzika jak magia, którą włada, stanowi jedną z największych tajemnic królewskiego dworu. Nie wiadomo, gdzie uczyła się magii i kto był jej mistrzem, ani nawet skąd przybyła do Krakowa. Plotki mówią, że jest najbliższą przyjaciółką i powiernicą króla Juliana, a może nawet kimś więcej. Media donoszą o jej spektakularnych wyczynach: polowaniach na biesy, inkuby i strzygi, o pojedynkach z członkami Loży Czarodziejów. Wydaje się, że Sanika jest najpotężniejszą czarownicą w Polanii i tylko szaleniec mógłby rzucić jej wyzwanie. A jednak nawet moce wiedźmy mogą okazać się niewystarczające w starciu z przeciwnikiem, który pragnie zniszczenia Krakowa. Wrogiem, za którym stoi pradawna i niezwykle potężna magia…"
Opis z okładki książki.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Nie znasz dnia ani godziny... "Zemsta kobiet" Marcina Brzostowskiego

Czego można oczekiwać, sięgając po książkę o tytule „Zemsta kobiet”? Powiem, czego sama oczekiwałam: nowoczesnego, feministycznego manifestu, naszpikowanego odważnymi, skrajnymi teoriami o finale rodem z "Seksmisji". Potem uświadomiłam sobie, że rzecz pisana jest przez mężczyznę i przez chwilę zamigotała mi przed oczami wizja srogiej parodii, w której wygrywa wszystko, co męskie, a kobiety wracają do garów. Innymi słowy: odrobinę bałam się tego, co mogę znaleźć w trakcie czytania 66 stron czegoś opatrzonego tak kontrowersyjną nazwą, rzeczywistość jednak przerosła moje najśmielsze oczekiwania.

Detektyw Franco Fog otrzymał właśnie ciekawe zlecenie: na wyśledzić sprawcę zabójstwa pewnego transwestyty i porwania innych trzech panów. Jedynym śladem, znalezionym na miejscu zbrodni jest krótka notatka z podpisem „KMW”, którą zostawił morderca na szyi zmarłego. Tajemniczy skrót pojawił się też w nekrologach, opublikowanych po zaginięciu pozostałych, nie znaleziono jednak ich ciał. Sam Franco ma jednak spory problem: jego kot, Luigi, wdał się w konflikt z miejscową tajną, faszystowską organizacją, zjadając ich zapas uranu. Podczas konfrontacji wychodzą na jaw plany terrorystów, którzy zamierzają zdetonować własnoręcznie wykonaną bombę atomową w centrum Warszawy. Franco Fog ma więc aż dwie sprawy na głowie, a to jeszcze nie koniec kłopotów…

Ta książka nie jest tak absurdalna, jak się wydaje być – tak naprawdę, poziom udziwnienia jest w niej jeszcze większy. Trudno tu nadążać za fabułą, która jest tylko luźno zarysowana i prowadzona dość chaotycznie, a obok logiki to dzieło nawet nie stało. Jeśli jednak ktoś zadałby pytanie – a powinien – czy to źle, odpowiem: zdecydowanie nie. „Zemsta kobiet” to absurd, który jednych rozbawi, innych zniesmaczy, nie sądzę jednak, by można było się tym nudzić. Powód takiego stanu rzeczy jest prosty:

piątek, 8 stycznia 2016

Wiedźma musi zrobić to, co wiedźma zrobić musi. "Spalić wiedźmę" Magdaleny Kubasiewicz

   Czy idąc nocą ulicami miasta zastanawiałeś się kiedykolwiek, co może czaić się w jego najciemniejszych zakamarkach? Kraków ma w tym przypadku szczególne względy: jest miastem o długiej i burzliwej historii, co więcej, to tu coraz częściej rozgrywa się akcja polskich powieści fantastycznych. Dobry przykład dał już Paweł Majka w genialnym „Pokoju światów”, wypełniając uliczki duchami i zmorami. Jeszcze kawałek dalej poszła Magdalena Kubasiewicz w „Spalić wiedźmę”, robiąc z Krakowa stolicę państwa Polanii, w którym magia jest na porządku dziennym, na równi ze współczesną technologią.

   Sara Weronika Sokolska – patrząc na nią, trudno domyślić się, jaka moc kryje się w tej smukłej postaci, wyglądającej raczej jak zbuntowana nastolatka niż poważna czarownica. Zarówno ocena powierzchowności jak i zachowana byłaby jednak bardzo myląca: Sanika dysponuje rzadko spotykaną siłą, którą wykorzystuje w służbie królowi, a może przede wszystkim: swojemu miastu. Kraków właśnie staje się ośrodkiem zmian, które stanowczo zmierzają w złym kierunku: na ulicę wychodzi coraz więcej stworów, giną potężne artefakty, ochronne czary ulegają osłabieniu, a Sanika, obarczona coraz większą ilością obowiązków, zaczyna powoli domyślać się, co właściwie się dzieje i jakie jest tych zmian źródło.

   Nie ukrywam, że poczułam sympatię do książki jeszcze zanim zaczęłam ją czytać. Może nie jest to zbyt rozsądne, jednak mam spory sentyment do wszelakich wiedźmich klimatów, i byłam zdecydowana polubić dzieło pani Kubasiewicz bez względu na to, jak tytułowa bohaterka zostanie potraktowana. Wobec takiej postawy trudno było o rozczarowanie; jak się okazało jednak, nie miałam się o co martwić. Już na wstępie mamy trupa – w końcu, co bardziej ożywia atmosferę niż trup? – i mocną scenę przedstawiającą Sanikę w akcji.

środa, 6 stycznia 2016

Pisarskie katharsis. "Złamane pióro" Małgorzaty Marii Borochowskiej

   Jak to jest z tym spadaniem na samo dno? Czy rzeczywiście trzeba być aż tam, żeby móc się odbić? Czy musimy wiedzieć, jak to jest, kiedy nie ma już żadnej nadziei by wziąć się za siebie, nie chcąc tego przeżyć ponownie? Jedno jest pewne: takie katharsis ma zbawienne skutki, jeśli tylko ma się na tyle siły, by faktycznie odbudować się po upadku, do czego też na pewno potrzebne jest wsparcie, które czasem przychodzi z zupełnie nieoczekiwanej strony. Pierwszą i najtrudniejszą rzeczą jest jednak to, jak poradzimy sobie z własnymi problemami, i tu pojawia się odwieczny dylemat: walka czy ucieczka.

   Emily postanawia przenieść się na wieś. Jest to decyzja, której nie pochwala jej rodzina, nawet najbliższa przyjaciółka, Alicja, próbuje ją od tego odwieść. Decyzja jest spontaniczna, podyktowana emocjami, chęcią ucieczki i odizolowania się, tłumaczona na szybko chęcią napisania książki. Zostaje też szybko zrealizowana, a szczęśliwa właścicielka domu po dziadkach, z trzema kartonami książek i laptopem jako ostatnimi niezbędnymi do przeniesienia dobrami, dociera na miejsce, by zakopać się w odosobnieniu. Pierwsza przeszkoda to zamknięta na amen furtka, a w ramach drugiej, trzeciej i czwartej występuje grupka przyjaciół z sąsiedztwa, pałająca aż nazbyt widoczną chęcią pomocy nowej w okolicy, młodej i niebrzydkiej pannie. Jednym z trójki pijanych rycerzy jest Jacob Stuart – znany Emily z widzenia i opowieści przyjaciółki, która była jego studentką i z wykładów wyniosła entuzjastyczny zachwyt jego osobą. Ciemnoskóry architekt wydaje się być żywo zainteresowany nową sąsiadką.

   Zanim pomyśli się, że „Złamane pióro” to po prostu zwyczajny romans, trzeba się dowiedzieć czegoś o bohaterce. Tą odrobinę informacji, przesądzającą o charakterze książki, ale nadal tak skąpą, by nie pozwalała się domyślić całej skomplikowanej prawdy, dostajemy już na samym początku:

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Komiksowy rok 2016 - zapowiedzi Wydawnictwa Sol Invictus.

Zanim pojawią się pierwsze tegoroczne recenzje, chciałabym podzielić się z Wami informacją na temat zapowiedzi wydawniczych od Sol Invictus. Na blogu pojawiło się już kilka notek o ich publikacjach, jak Incognito czy też znany już i lubiany Lis (I, II, III), z najbliższym czasie pojawi się też recenzja ostatniej nowości, czyli Exclamat!on. Koleje zapowiedziane pozycje są jednak bardziej urozmaicone tematycznie, jednak przyjdzie nam jeszcze trochę na nie poczekać, jako że wszystkie zostały zapowiedziane dopiero na 2 kwartał 2016 roku... Zobaczmy.



Lis #4: Obława

Opis wydawcy:
"Odzyskawszy siły po starciu ze Strażnikiem, Gabriel Majewski zaczyna rozumieć, że aby kontynuować przestępcza karierę, musi rozprawić się ze swoim prześladowcą.

Podczas gdy w mediach zaczyna się mówić o tajemniczym "Lisie", młody złodziej postanawia stanąć do walki na własnych warunkach. Nie wie jednak, że tropem Strażnika podąża też nieustępliwy komisarz Zgroza.

Kto w tym rozdaniu okaże się wrogiem a kto nieoczekiwanym sojusznikiem?"

Projekt okładki: Dorota Papierska, Jakub Oleksów

No, starcie było nieuniknione, a przynajmniej tak się zdawało, do czasu, gdy Gabryś stwierdził, że rozsądniej będzie zwiać... Raju, to będzie trudne. A juz na pewno będzie na co popatrzeć, chociaż domyślam się, że Lisek zostanie dobrych kilka razy sponiewierany. Chyba, że wymyśli jakiś podstęp? I czy Laura weźmie w tym udział? No, ona na pewno coś wymyśli...

piątek, 1 stycznia 2016

More Books! #10 Grudzień 2015 -Styczeń 2016; koniec, początek, podziękowania.

   Co może być lepszego na dobry początek nowego roku, niż pochwalenie się zdobyczami książkowymi? Jaki pierwszy dzień, taki cały rok, więc niech to sprawi, że w całym nadchodzącym roku nie braknie nam czytania. Postanowiłam też zrezygnować z podsumowania rocznego, chociaż pewnie byłoby o czym pisać, bo rok 2015 to cały rozwój bloga od zera niemal do stanu obecnego, a więc: pierwsze poważne recenzje, pisane regularnie, współprace i osiągnięcia. Wolę jednak nie traktować tego jak zamknięty etap, jako że wiele jeszcze zostało do nauki i rozwinięcia. Po prostu pracujemy nad sobą dalej, a niedługo już nastąpią tu poważne zmiany. O tym jednak dopiero, gdy pomysł zostanie dograny w 100%. Zgodnie z tym, podsumowanie pierwszego etapu życia bloga powinno zostać wykonane, kiedy on się zakończy (;

   Ale wróćmy do tematu - stosik! W tym miesiącu przyszedł wraz z lekkim (może nawet większym, staram się unikać tematu) poczuciem winy, że byłabym w totalnie lepszej sytuacji finansowej, gdyby nie... No ale. Mikołaj. Święta. Prezenty. Jakoś tak wyszło ;D Wspomnę też, że wyjątkowo nie ma tu egzemplarzy recenzenckich - z jednym wyjątkiem.

A wyszło tak:


   Jak widać, w grudniu postawiliśmy na objętość zamiast ilości. Ilość już przyszła sama z siebie. Zaczynając od lewej górnej części: