poniedziałek, 25 czerwca 2018

„Wojna Światów” H. G. Wells

Jeden z najbardziej „kinowych” motywów literackich w fantastyce naukowej – inwazja istot pozaziemskich na błękitną planetę – ma historię długą i zawiłą. Choć dzisiaj sprawia wrażenie tak oklepanego, że aż taniego (zawdzięczając to, podobnie jak wiele innych dzieł klasyki, nadmiernej popularyzacji na srebrnym ekranie, a przez to spłyceniu i standeceniu), był czas, kiedy pomysł, że na Ziemię przybędą nieznani dotąd wrogowie z pustki kosmosu i bez żadnego wysiłku zajmą nasz bezpieczny dom we Wszechświecie, budził szczerą i autentyczną grozę odbiorców (oraz masową panikę wśród słuchaczy słuchowisk radiowych – doniesienia mówią nawet o kilku ofiarach śmiertelnych). A kiedy? W roku 1898 – wtedy, gdy świat ujrzał po raz pierwszy jedno z najważniejszych dzieł Herberta G. Wellsa, „Wojnę Światów”. Wydawnictwo Vesper, podtrzymując tradycję publikowania wznowień klasyków literatury w nowej, pięknej formie, nie mogłoby przeoczyć również i tej perły – oto więc dostajemy do rąk nowe, odświeżone wydanie jednego z protoplastów fantastyki naukowej, wzbogacone o ilustracje Henrique Alvina Correi.

Historia przedstawiona w „Wojnie Światów” nie jest skomplikowana: pewnego dnia na przedmieściach Londynu ląduje przesyłka z kosmosu. Srebrny walec, który wyrył w polach olbrzymi lej, okazuje się zawierać pokraczną istotę, ambasadora obcej cywilizacji. Zebrane wokół znaleziska tłumy szybko wpadają w panikę, kiedy okazuje się, że otyłe, straszące mnogością mackowatych odnóży stworzenia nie mają pokojowych zamiarów i wcale nie w głowie im jakiekolwiek pertraktacje, o czym dobitnie świadczy los, jaki spotyka pokojową delegację mającą nawiązać kontakt z przybyszami.

Dalsze wydarzenia następują szybko – początkowe zaciekawienie i niedowierzanie błyskawicznie ustępuje miejsca panice, a z Londynu uciekają tłumy. Marsjanie nie marnują czasu, by się temu przyglądać, budząc do życia ukryte machiny wojenne – straszliwe trójnogie mechy, rozsiewające wokół śmiercionośny gaz bojowy i dosłownie wyparowujące cele morderczym „promieniem gorąca”. Jakikolwiek opór, jaki mogłyby stawić brytyjskie wojska, zostaje absolutnie i krwawo stłumiony w ciągu kilku godzin, ludzie zaś zredukowani do przestraszonych zwierząt, kryjących się w ruinach miast przed nowymi panami tego świata.

Całą historię poznajemy z ust bezimiennego świadka tych wydarzeń, obserwującego kolejne etapy inwazji i kluczowe wydarzenia na własne oczy. Narrator, filozof i pisarz, ma okazję być akurat tam, gdzie mają miejsce najbardziej przełomowe momenty – i chociaż stara się zachować chłodny obiektywizm, chcąc pisać wyłącznie o faktach, nie kwestionując nawet marsjańskiej moralności w obliczu dokonywanych przez przybyszów masowych mordów, w końcu okrucieństwa i śmierci jest zbyt dużo, a on sam ulega załamaniu nerwowemu. Taki sposób prowadzenia narracji cechuje wiele dzieł z tamtego okresu, nieco odzierając opisywane wydarzenia z dosłowności, za to ukazując je przez filtr przeżyć wewnętrznych ich obserwatora. Tych ostatnich jest tu jednak odczuwalnie mniej niż w powieściach Poego, Shelley lub Stokera, zaś sylwetka bohatera stanowi raczej kontur, mający niczego nie zasłaniać. Podobnie jak w przypadku utworów wymienionych wyżej autorów, w „Wojnę Światów” trzeba się wczuć, wczytać, aby w pełni dać się uderzyć przerażającej rzeczywistości, jaką opisuje. Jednak włożony w to wysiłek jest w pełni wart efektu – w moim odczuciu żadna inna powieść jak dotąd nie ukazała w tak złożony sposób tej niewyobrażalnej grozy i bezsilności, jaka musi towarzyszyć chwili, gdy wszystko, co znałeś, zostaje zniszczone przez siły, którym po prostu nie mógłbyś mieć możliwości się przeciwstawić.

Co jest już regułą dla tej serii wydawniczej, Vesper również przy wydawaniu „Wojny Światów” stanął na wysokości zadania, serwując swoim czytelnikom małe arcydzieło. Wspomniane wcześniej czarno-białe ilustracje Henrique Correi sprawiają niekiedy wrażenie wyjętych z książeczek dla dzieci – maszyny Marsjan mają na nich poczciwe rysy i duże, wyłupiaste oczy – a jednak pełno na nich śmierci i zniszczenia. W połączeniu ze świetną kreską i światłocieniem otrzymujemy coś dziwacznego, co jednocześnie w genialny sposób łączy się z całością, jeszcze bardziej potęgując nastrój absurdalnej, niemożliwej do zrozumienia beznadziei – trącając przy tym jeszcze jakąś czułą strunę z dzieciństwa, kiedy niepokój budziły, na przykład, „twarze” masek samochodowych. Upiorne...

Cóż dodać? Ci, którzy zbierają wydania klasycznej literatury grozy od Vesper, wiedzą już, czego mogą się spodziewać – powiem więc, że i w przypadku „Wojny Światów” mogą liczyć na jeszcze więcej tego samego. Tym spośród was, którzy jeszcze nie poznali najważniejszej powieści Wellsa, mogę jedynie szczerze polecić to wydanie – przyjemność z lektury to oczywista sprawa w przypadku jednego z najważniejszych, nawet jeśli nieco już starzejących się, protoplastów gatunku, a jeśli jeszcze można go mieć w tak przyjemnej dla oka formie... Nad czym się tu zastanawiać?

Za udostępnienie tekstu do recenzji dziękujemy wydawnictwu Vesper.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The War of the Worlds
Autor: Herbert George Wells
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 218