Niektóre książki są jak podstępne drapieżniki. Kryją się pod
pozorem przydługiej, nudnawej powieści, którą czyta się niby mimochodem, by
nagle zdać sobie sprawę, że zostało się wciągniętym w pułapkę. Czujność została
uśpiona i pazury, nagle zaciśnięte na szyi, nie chcą puścić aż do końca. A
potem zostaje już tylko ból.
„Drogę Królów” Sandersona zakupiłam bez zastanowienia,
jeszcze przed premierą, i niecierpliwie czekałam, aż dotrze do moich rąk, a
powodem tegoż zjawiska jest fakt, że niewielu autorów potrafi mnie tak uwieść
stylem i kreacją świata jak właśnie pan Brandon, którego „Elantris” oraz trylogia o Zrodzonym z Mgły i upadku Ostatniego
Imperium wciąż i wciąż wracają w moje ręce. Nowa powieść zaskoczyła mnie na
wstępie – i to bardzo, choć pozytywnie. Jest to przede wszystkim potężne
tomisko, jego objętość, jak i rozmiary wielokrotnie przekraczają dotychczasowe
wydane dzieła. Drugą zaletą wpadającą w oko od razu są dołączone kolorowe karty
z mapami i rozpiskami znaków i symboli, zrobione bardzo estetycznie i cieszące
oko intensywnością barw i skomplikowaną strukturą.
Co w środku? Ano, powieść pisana jest w specyficzny sposób,
znany już z „Elantris”, czyli
przedstawia obraz sytuacji skupiając się w każdej części na tylko jednym z bohaterów, a te spojrzenia i wydarzenia podawane
są naprzemian w wywołujący niedosyt sposób.
Na początku poznajemy Shallan, będącą w podróży, której
celem jest dogonienie Jasnah Kholin – heretyczki, badaczki, chcąc zostać jej
podopieczną i uczennicą, ale ma w tym tez dodatkowy cel, który nie do
końca zgadza się z jej zasadami, ale jej sytuacja nie pozostawia innego wyboru. Sama Jasnah
jest specyficzną postacią, bo poza odstępstwem od powszechnie uznanej wiary
prowadzi tez badania, celu których nie wyjawia nikomu.
Drugim z głównych bohaterów jest Kaladin, nisko urodzony
chłopak, a właściwie już mężczyzna, który z syna chirurga i nadziei rodziców na
kontynuację nauki i rozwijanie odziedziczonego po ojcu talentu stał się
najpierw żołnierzem, a następnie niewolnikiem po własnej stronie, zdradzonym i ciężko
doświadczonym przez los i wojny. Jego życie odmienia się w bardzo nieoczekiwany
sposób – dostaje towarzysza, a właściwie towarzyszkę, wiatrowego sprena,
którego aparycja przypomina disneyowską wróżkę. Jednak prawdę o sobie samym i
losie, jaki czeka jego i kompanów,
dopiero pozna, i nie będzie to prawda łatwa.
Wreszcie Dalinar Czarny Cierń, arystokrata, arcyksiążę,
głowa rodu. Legendarny dowódca z Pancerzem i Ostrzem Odprysku, zdobytymi w
walce. Ten człowiek, twardo stąpający po ziemi i trzymający się starożytnego
kodeksu nie tylko na pokaz, zaczyna doświadczać wizji. Podczas każdej arcyburzy
widuje ludzi z przeszłości, cierpiących i umierających, i słyszy głos każący mu zjednoczyć wszystkich
arcyksiążąt pod sztandarem młodego króla. Musi się z tym spieszyć, bo
nadchodzi niebezpieczeństwo, którego mówiący do niego z zaświatów nie potrafił lub
nie chciał nazwać. Jednak książęta żyją
w pozornej zgodzie, a i to od niedawna, szukając tylko zaczepek i powodu do
wojny domowej, a król to młokos ogarnięty paranoicznymi myślami, że ktoś
próbuje go zabić. A czy same wizje nie są czasem tylko urojeniami zsyłanymi na
starzejący się umysł, jak zdają się myśleć jego bliscy?
Ostatnim, choć o nim najmniej, ale przecież wcale nie traci
przez to, jest Szeth, zwany Kłamcą. Kim jest? Jest Shinem, a poza tym zabójcą,
bezgranicznie posłusznym każdemu, kto posiada jego Kamień Przysięgi. Taka osoba
może zrobić z nim wszystko. Nie może jedynie wydać mu rozkazu, aby sam się
zabił. Kłamca przechodzi z rąk do rąk, głownie pomniejszych przestępców, którzy
za jego sprawą próbują dorobić się pozycji w swoim otoczeniu, nie wychodząc na
tym najlepiej, aż w końcu trafia na pana, który pragnie wykorzystać jego
wyjątkowe umiejętności do większego celu… Do czegoś, co Szeth już kiedyś robił,
a co nadal wspomina z przerażeniem.
Do książki zabierałam się długo, a gdy w końcu mi się to
udało, wpadłam po uszy. Ale nie od razu. Początkowo wydaje się nieco przydługa,
opisy zdarzeń zbyt rozciągnięte, a same wydarzenia błahe lub nudnawe. Najgorzej
w tym przypadku wygląda Dalinar i jego próby negocjacji z arcyksiążętami, u
których stopniowo traci szacunek. Jednak za każdym razem trafia się na moment
zaskoczenia i zwrotu akcji, który każe czytać dalej, a potem jest już tylko
coraz szybciej i ciekawiej. Nie sposób nie docenić pod koniec faktu, że w powieści
brak niedopowiedzeń, a ciąg przyczynowo skutkowy jest wyjątkowo jasny i
kompletny, więc sposób przedstawienia wydarzeń pociąga tym bardziej.
Magia w powieści jest typowo sandersonowsko wyjątkowa: mamy
Duszniki, będące tworami pół magicznymi, pół technicznymi, które zakłada się na
dłoń, aby zmienić jedną rzecz w inną; spreny, będące… czym właściwie? Badacze
nadal próbują odpowiedzieć na to pytanie, jak i na to, ile rodzajów
sprenów istnieje i jakie są ich
możliwości, a także, czy to zjawiska przyciągają te małe duszki, czy też one je
wywołują. Występują przy niemal wszystkich zjawiskach i emocjach, małe żywe
stworzonka, różniące się kolorem i zachowaniem. Są też wręczcie Odpryski i
zaginieni Świetliści, którzy posiadali bajeczne wręcz moce, ale odeszli, i nikt
tak naprawdę nie wie, dlaczego.
Sam tom, jak już wspomniałam, jest ogromny. Moim głównym
bólem jest to, że nie został wydany w twardej oprawie, i trzeba naprawdę
wielkiej ostrożności, aby nie zniszczył się podczas czytania. Klejony grzbiet
jest wyjątkowo wrażliwy na urazy przy takiej objętości, bałam się nawet, że
może się rozłamać, a chociaż zdaję sobie sprawę, że z grubszą okładką byłoby to
tomiszcze jeszcze cięższe, to jednak uważam, że ostatecznie jest to
korzystniejsza opcja. Ponadto, dołączone na końcu kolorowe strony z
lakierowanego papieru po prostu wypadają – klej nie trzyma ich wystarczająco
mocno, nie zdążyłam ich jeszcze obejrzeć, a już latały luzem.
Drugą kwestię stanowi sama okładka – nie wiem, co kierowało
wydawcą, ale nijak nie przystaje do klimatu opowieści, w której mamy pięknych,
epickich Odpryskowych, których moc bierze się z burzowego światła i zawarta
jest w pancerzu, a ostrze to nic innego jak samo przyzywane i zestalone
światło… tymczasem polska okładka prezentuje nam tradycyjny zakuty łeb,
człowieka w topornej blaszanej puszce.
Drugi tom również rozczarowuje pod tym względem, po zapowiedziach widać,
iż postać na okładce zmienia tylko pozę i kolorystykę tła. Tymczasem wydania
zagraniczne są tak pięknie zilustrowane!
Droga Królów to powieść, która wywołała u mnie kaca na kilka
dni, a tęsknotę za dalszą częścią na kolejne miesiące. Jest tam wszystko:
magia, nauka, intrygi dworskie, polowania, wojna… mieszanka wybuchowa. Na
szczęście, drugi tom pojawić ma się w polskim wydaniu już 3 grudnia, więc nie
przyjdzie mi tęsknic tak długo, jak się tego obawiałam.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The Way of Kings
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania polskiego: 2014
Ilość stron: 960