
Akcja tomu trzeciego rozpoczyna się ostatnich miesiącach
1914 roku, w trakcie pierwszej wojny światowej. Alianci otrzymują wiadomość, że
Turcja, która posiadała dotąd status państwa neutralnego, zamknęła Cieśninę
Dardanele i rozpoczęła działania wojenne przeciwko państwom sojuszu,
nawiązawszy wcześniej przyjazne stosunki z Niemcami. Rząd Wielkiej Brytanii, na
wniosek Pierwszego Lorda Admiralicji Winstona Churchilla, wydał zgodę na atak
na tureckie umocnienia na Dardanelach, w celu jej zdobycia i zajęcia. Churchill
chciał zrobić to używając jedynie sił morskich, co jako atak z morza na bazy
lądowe wielu jego współpracownikom wydawało się nie do przyjęcia, jednak wobec
przekonania, że obrona przylądka jest słaba i niewiele będzie mogła zdziałać
wobec takiego przeciwnika, udało się przeforsować plan operacji pomimo
sprzeciwów, m.in. Johna Fishera, Pierwszego Lorda Morskiego. Początkowo
wydawało się, że akcja zakończy się szybkim sukcesem…
„Stalowe Fortece” czyta się szybko, nawet pomimo sporego
ładunku informacji, które zostały ujęte w sposób godny dobrej powieści
sensacyjnej. Akcja widziana jest z dwóch punktów: politycznego, w angielskiej
Izbie Lordów, gdzie analizowane są informacje z frontu i podejmowane
najważniejsze decyzje, i z samego pola walki, pokładów statków, tam, gdzie te
decyzje konfrontowane są z rzeczywistością. Także czytelnik na szanse zapoznać
się z zasadami działania takiego systemu, zobaczyć jak na nowe informacje reagują
dowódcy w akcji, niemalże „wejść im w głowy”, i to zarówno szeregowym
żołnierzom, jak i wysoko postawionym lordom. Autor daje możliwość zapoznać się
zarówno z przyczynami, jak i ze skutkami takich decyzji, i to w pełnej,
drastycznej czasami rozciągłości. Niesamowicie podoba mi się to, wraz ze
sposobem, w jaki Massie zrekonstruował charaktery postaci, wraz z ich
słownictwem i zachowaniami w konkretnych sytuacjach. Całość jest barwna, żywa i
pozwala wczuć się w role wielu z tych ludzi.
W książce dotrzemy aż do momentu przystąpienia do wojny
Stanów Zjednoczonych. Cieszy mnie fakt, że tak szczegółowo został opisany cały
proces, który doprowadził do tego wydarzenia, wraz ze stosunkami
dyplomatycznymi na linii Ameryka – Niemcy, korespondencją, wymianą obietnic i ich
łamaniem, reakcją amerykańskiego prezydenta na nowe wiadomości i niepewnością
ambasadorów w obu państwach. Incydent z zatopieniem Lusitanii, który był może
nie tak głośny jak w przypadku Titanica, ale zdecydowanie bardziej znaczący w
kwestii wydarzeń mających daleko posunięte skutki, a dokładnie bardzo drobiazgowe
potraktowanie go przez autora, niesamowicie przypadło mi do gustu. Całość
oczywiście została opatrzona kompletem zdjęć i rysunków, klasycznie w przypadku
książek od Finny.
O ile styl pisania i język autora zasługują tu na medal,
będąc elementami przykuwającymi uwagę do treści książki w sposób diablo skuteczny,
o tyle przy intensywnym nawet i pełnym
zachwytów momentami czytaniu miałam ochotę zawołać: gdzie była korekta, gdy
wydawano tę książkę?! Szukałam na liście
osób odpowiedzialnych nazwiska korektora, i go nie znalazłam, więc jeśli
istniała taka osoba (a podejrzewam, że nie), to powinna się schować ze wstydu.
A jeśli jest, jak myślę, to… panowie, let’s face it, czas zatrudnić kogoś na to
miejsce. Książka roi się od błędów, stylistycznie po prostu leży, składnia bywa
tak błędna, że zdania tracą sens i człowiek zastanawia się, o co właściwie
chodzi… Dopatrzyłam się nawet paru „ortów”. Tak być nie może.
Książkę mimo wszystko mogę szczerze polecić: lekkość pióra
autora nadaje jej swoisty surowy urok, okraszony hojnie anegdotkami i
specyficznym, czarnym humorem. Zdarzają się w tekście i cytaty z poematów czy
piosenek z epoki, które, choć tłumaczone niezbyt fortunnie, dodają całości
klimatu. Nie jestem regularnym czytelnikiem tego typu książek i nie
spodziewałam się, że przyswoję ponad 200 stron wojennej zawieruchy tak szybko i
lekko, więc doświadczenie to mogę zaliczyć do udanych i oczekiwać większej
ilości tego rodzaju doznań na przyszłość. Odradzę jedynie osobom szczególnie
wrażliwym, bo chociaż opisy zmagań nie dają pola do narzekań, o tyle opisywane
w książce podejście osób z wyższej instancji do szacowanych i dopuszczalnych strat
wywołuje miejscami opór w osobie nieprzywykłej do wojennej rzeczywistości.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Oficynie Wydawniczej Finna.
Dane ogólne:
Tytuł
oryginału: Castles of Steel
Autor: Robert K. Massie
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Finna
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 212
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: