Dwudziesty wiek był jak do tej pory najbardziej burzliwym okresem
naszej historii. Dwie wojny, które ogarnęły cały świat i krwawe,
okrutne żniwo, które zebrały, były przecież czymś nie do
pojęcia w świecie, w którym dotychczas większość konfliktów
toczyła się w znacznie mniejszej skali, a to dopiero początek. W
czasie ledwie stu lat rozkład sił na globie zmieniał się jak w
kalejdoskopie, całe mocarstwa powstawały i upadały, czego
konsekwencjami był ogromny i niespodziewany rozwój kultury,
techniki i społeczeństwa. Żyć w tych burzliwych czasach – ba,
prosperować w nich! – wydaje się czymś obcym i niewyobrażalnym,
podobnym niemal do sztuki cyrkowej. To właśnie na tle tych wydarzeń
rozgrywa się akcja debiutanckiej powieści Juliana Hardego – oto
„Jazda na rydwanie”, historia człowieka próbującego się
odnaleźć w świecie, który zmienia się z dnia na dzień.
W chwili, w
której go poznajemy, Robert Meissner jest uczniem klasy maturalnej
szkoły średniej w Bydgoszczy 1939 roku. Ojca, ułana, nie zna,
dorasta pod opieką nerwowo chorej matki, która sprawia, że
rodzinny dom częściej przypomina istne piekło niż bezpieczną
przystań. Jego ucieczką jest starsza sąsiadka, Aniela, emerytowana
aktorka z kawałem burzliwej przeszłości. Wraz z Robertem przyjdzie
nam przeżyć jego pierwszą miłość i młodość zburzoną przez
koszmar wojny. Meissner wstąpi do wojska, by wkrótce po porażce
Armii Krajowej znaleźć się w Paryżu, a niedługo potem w
Londynie, gdzie rozpocznie studia. Cudem ocalały ze szturmu na
niemiecki obóz trafi pod opiekę Marion, młodej Niemki i swojej
przyszłej żony, by później, w podzielonym na dwoje Berlinie na
szmuglowaniu zegarków na drugą stronę Muru zdobyć swoją pierwszą
fortunę. To, co wydaje się niepewną stabilizacją szybko przerodzi
się w tułaczkę po całym świecie, w poszukiwaniu szczęścia i
własnego miejsca. Czy uda mu się je odnaleźć? Być może. Każdy
kolejny dom okazuje się jednak takim, z którego łatwo wyrosnąć...
W „Jeździe
na Rydwanie” wciąż coś się dzieje, a wykreowanemu przez Juliana
Hardego bohaterowi nie należy się ani chwila wytchnienia.
Gwałtownie zmieniająca się sytuacja zmusza go wciąż i wciąż do
podejmowania coraz bardziej ryzykownych decyzji. Okazja goni okazję,
romans goni romans (kończący się jeszcze bardziej rozczarowująco
i nagle niż poprzedni), a intryga intrygę. W istocie debiutancka
powieść Hardego łączy w sobie wiele różnych gatunków,
począwszy od dramatu psychologicznego, poprzez powieść wojenną,
szpiegowską i romans, a wszystko to osadzone w realiach
umieszczonych na przekroju całego dwudziestego wieku. Tłem życia
Roberta są najgłośniejsze wydarzenia epoki, ukazane w niezwykle
dogłębny i trafny sposób, z wprawą godną najprawdziwszego
pasjonata historii. Debiut Hardego przepełniony jest smaczkami,
które sprawiają, że przedstawiony w nim świat wydaje się żywy i
prawdziwy. Autor unika tu najpowszechniejszych błędów typowych dla
powieści osadzonych w takich ramach czasowych, jak uwspółcześnianie
ówczesnych obyczajów i języka. Chociaż w powieści pojawiają się
wydarzenia i postaci fikcyjne, wszystko utrzymane jest w duchu
tamtego okresu, co nadaje całości miły pozór prawdopodobieństwa
i sprawia, że dwudziesty wiek w wyobrażeniu Hardego pochłania bez
reszty.
Historia
opowiedziana w „Jeździe na rydwanie”, mimo ciągłych przeskoków
czasowych, jest na tyle interesująca, by zatrzymać przy sobie
czytelnika, zaś jej sporym atutem jest wspomniana już niezwykła
różnorodność. Nie mogłem jednak czasem pozbyć się wrażenia,
że rozwój wypadków jest miejscami nieco naciągany – na
przykład, główny bohater ponosi porażki nieproporcjonalnie rzadko
w porównaniu do podejmowania ryzyka. Jasne, jego dzieje nadal
trzymają w napięciu, jednak mniej-więcej w połowie objętości
powieści to wrażenie zaczyna się powoli rozmywać, jego a zuchwałe
wybiegi tracą dreszczyk ryzyka, kiedy urasta przekonanie, że
cokolwiek się stanie, Meissner i tak wyjdzie z nich cało. Przykład?
Wspomniany wcześniej przemyt zegarków – Robert równolegle
pracuje w wywiadzie i nie raz ani nie dwa razy jest nam jasno dane do
zrozumienia, że wykrycie przez straż graniczną wiązałoby się z
całkowitym pogrzebaniem jego kariery i szans na szczęśliwe życie.
Niejednokrotnie udaje mu się cudem uniknąć wpadki, jednak szczytem
jest moment, w którym rezygnuje z dalszej szmuglerki dokładnie na
chwilę przed tym, zanim ktoś przygotuje na niego obławę. Taki
szczęśliwy splot okoliczności zdarza się więcej niż raz...
Oczywiście, im dalej w las, tym bardziej widać, że szczęście
powoli się wyczerpuje, wciąż jednak wydaje się to mało
prawdopodobne.
Kreacja
bohaterów daje się polubić – szczególnie protagonista, Robert,
na którego przykładzie kapitalnie sportretowano przemiany
zachodzące w młodym człowieku pod wpływem burzliwych przeżyć.
Oportunista od najmłodszych lat, karmiony przez matkę chęcią
wyrwania się i buntu, nie stroni od działań kontrowersyjnych i
podłych – by zdobyć pieniądze na prezenty dla swojej pierwszej
wybranki nie waha się przed pobiciem proboszcza i obrabowaniem
kościoła, a to przecież dopiero początek długiej drogi w dół.
Ten sam człowiek zdolny jest do niesamowitych aktów honoru i
poświęcenia: ryzykuje życie w walce z nazistami, rzucając się w
ferwor walki na czele swoich podkomendnych, z którego uchodzi cało
jedynie dzięki ślepemu trafowi. Robert to bohater pełen
sprzeczności, ale jednocześnie spójny, obdarzony inteligencją i
charakterem. Po prostu – ludzki i, co najważniejsze, dynamiczny.
Jego przeżycia wewnętrzne stanowią być może najmocniejszą część
całości.
Również
bohaterowie drugoplanowi mają coś w sobie, stanowiąc kapitalne
odbicie czasów, w jakich przyszło im żyć. Paradoksalnie jednak,
tym mocniej przemawiają oni do wyobraźni, im mniej o nich wiemy. Im
ważniejsi dla opowieści, tym gorzej wypadają, z paroma chlubnymi
wyjątkami. Dziekan uniwersytetu w Oxford wywarł na mnie
niesamowicie pozytywne wrażenie, podobnie jak jego brat, oficer,
choć czytamy o nich tylko chwilę i więcej się nie pojawiają –
za to nie mogłem, na przykład, pozbyć się wrażenia, że
zwłaszcza obiekty westchnień Roberta tak naprawdę niczym się od
siebie nie różnią. To tak samo bezczelne i wszeteczne dziewczęta
z dobrych domów, które odróżnia od siebie tylko imię, kolor
włosów i... kształt warg sromowych. Z drugiej strony, może to być
tylko sposób, w jaki widzi je Robert (niektórzy czytelnicy mogliby
zauważyć już teraz, że cechują go pewne skłonności
psychopatyczne, prowadzące przecież między innymi do spłycania
intymnych relacji), a więc celowy zabieg.
Właśnie.
„Jazda na Rydwanie” przesycona jest erotyką, choć właściwszym
słowem byłaby tu „pornografia”. Autor nie stroni od długich i
dokładnych opisów miłosnych igraszek, w jakich partycypuje jego
bohater. Te, choć na początku szokują, szybko stają się po
prostu powtarzalne i nużące. Ponieważ zajmują one spory kawałek
z ponad pięciuset stron powieści, czasem przyłapywałem się na
ich omijaniu. Myślę, że sporą korzyść przyniosłaby im
odrobinka decorum – albo po prostu solidne golenie... brzytwą
Ockhama.
Mocną
stroną jest za to rys polityczny. Autor zadał sobie trud, by
sięgnąć do źródeł, które chętnie przytacza, a którymi
popiera rozgłaszane przez bohaterów poglądy. O sytuacji na świecie
dyskutują często, przedstawiając ją z różnych perspektyw,
nierzadko mało popularnych. Oprócz dodatkowego elementu budowania
tła, ten kapitalny zabieg pozwala nawet dowiedzieć się nieco na
temat kulis autentycznych przecież wydarzeń. Rzadko zdarza się we
współczesnej powieści, że jej lektura staje się okazją do tego,
aby czegoś się przy okazji nauczyć. A to duży plus.
Literacko
„Jazda na Rydwanie” jest właściwie bezbłędna. Opisy są
kapitalne, dialogi mają w sobie sporo ikry, są zadowalająco
błyskotliwe i zuchwałe, pojawia się cała masa nawiązań do
literatury klasycznej – Owidiusz (notabene z którego „Sztuki Kochania” pochodzi tytuł), Leśmian, Boy-Żeleński i wielu, wielu
innych... Widać, że autor jest człowiekiem oczytanym, potrafiącym
również wyciągać wnioski i twórczo wykorzystać to, co
przyswaja. Najlepsze jest jednak to, jak wykorzystuje ten atut,
pozwalając, aby uzupełnił on kreślony przez niego świat i
wydarzenia.
„Jazda
na rydwanie” jawi mi się jako powieść może nie doskonała, ale
z całą pewnością wyróżniająca się na tle wielu innych. Ma w
sobie pewną inspirację, czyta się ją przyjemnie, nosi też
znamiona lektury wartościowej i chociaż obarczają ją pewne drobne
wady – jednak, do licha, mamy przecież do czynienia z debiutem,
kto przy zdrowych zmysłach będzie oczekiwał tutaj absolutnej
perfekcji? – z całą pewnością warto po nią sięgnąć. Będzie
ona nie lada gratką dla tych z czytelników, których pasjonuje
zarówno rozbudowane tło psychologiczne, jak i historia współczesna
– bo tacy będą w stanie należycie docenić jej liczne walory.
Tym z was, którzy uważają, że staną na wysokości zadania,
debiut Hardego szczerze polecam. Pozostałych mogę nieśmiało
zachęcić – jestem jednak skłonny wyobrazić sobie tę powieść
jako coś, co albo się uwielbia, albo nienawidzi, z bardzo
nielicznymi przypadkami stanów pośrednich.
Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji - dziękujemy samemu autorowi.
Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji - dziękujemy samemu autorowi.
Dane ogólne:
Tytuł: Jazda na rydwanie
Autor: Julian Hardy
Wydawnictwo: self-publishing, egzemplarz autorski
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 550