Dwie osoby piszą książkę… jedną i tą samą. Co to za
zwyczaje? Jak dogadują się co do tego, co ma się wydarzyć? Jak rozwiązują
kwestię różnicy zdań? Czy któraś pisze lepiej, a któraś gorzej? Jak to się
stało, że postanowiły zrobić coś takiego? Te i wiele innych pytań przechodziły
mi przez głowę, gdy patrzyłam na – skądinąd bardzo urokliwą – okładkę „Księżyca
myśliwych” Katarzyny Krenz i Julity Bielak. Dwie panie – jedna to znana poetka,
pisarka i dziennikarka, druga to zupełna debiutantka; aż dziwne, że takie
przedsięwzięcie się udało… A jednak udało się i to nie najgorzej. Ale o tym za
chwilę.
Wyspa Sylt to enigmatyczne miejsce. Chłodne, nieprzyjazne,
nawiedzane przez sztormy, ale zamieszkane – ludzie, którzy decydują się tu
zostać, muszą posiadać pewną twardość charakteru, nie dać się zniechęcić
wieloma przeszkodami. Do takich osób należy Eva Waltzer, pracująca jako
pielęgniarka w miejscowym szpitalu. To ona była na nocnym dyżurze, gdy
przywieziono ciężko rannego chłopaka, znalezionego, gdy leżał po prostu na
ulicy. Młody mężczyzna przeżył, nie miał jednak przy sobie żadnych rzeczy
osobistych, nie dało się więc ustalić jego tożsamości. Eva wraca do domu
zmęczona – do domu pustego i zimnego. Jej mąż zginął na morzu kilka lat temu,
córka niechętnie utrzymuje kontakt. Tymczasem do List przyjeżdża Jasmine,
studentka i bliska przyjaciółka Sophie Waltzer. Wezwana przez Cyryla,
narzeczonego, który zdążył jeszcze wyznać jej, że tak naprawdę kocha „tę
drugą”, udaje się w umówione miejsce, ale byłego chłopaka nie zastaje. Poznaje
za to Oliviera, dziennikarza śledczego, który po prostu przysiadłszy się do jej
stolika w pizzerii szybko nawiązuje z nią bliską znajomość i naciąga na
zwierzenia.
Przede wszystkim „Księżyc myśliwych” jest książką bardzo
nierówną. W ogólnie sennym i statycznym klimacie wyspy, niemal pozbawionej
akcji fabule wybijają się czasem momenty bardzo dynamiczne, na tyle jednak
rzadko, że trudno nie odczuć nastroju miejsca akcji na własnej skórze tylko
czytając. Z początku sprawia też wrażenie mocno przegadanej: wszystko, co się
dzieje, zostaje przytłoczone czy to przez wewnętrzne monologi poszczególnych
postaci, czy też opisy. Zaprzepaszczony został w ten sposób bardzo miły smaczek
podrzucony przez Evę już na wstępie: fragment jej wspomnień na temat wpływu
księżyca na ludzi i związane z tym przesądy – za kontynuację w tym stylu gotowa
byłabym oddać duszę. Motyw wraca później, niestety pozytywne wrażenie zostało
zatarte, ponieważ najzwyczajniej w świecie w międzyczasie zrobiło się nudno. Nastrój
monotonii zwiększają przerywniki w postaci listów od niejakiej B. do J. – kim
są te osoby? Tajemnica wychodzi na jaw w wyjątkowo powolny sposób.
Odnosząc się do samych bohaterów, tu jest o wiele lepiej. Zróżnicowanie
charakterologiczne na wyspie, w małym List, gdzie zdają się żyć głownie ludzie
przyjezdni, którzy uciekali skądś, by pozostać na „końcu świata”, z dala od
problemów, jest bardzo przyjemnym punktem do rozważań. Johannes, niewidomy
właściciel knajpki, do której schodzą się wszyscy, by pogadać i rozluźnić się
po ciężkim dniu pracy; Vincent, artysta z Francji o niejasnej przeszłości,
lubiący siadywać zawsze w stałym miejscu; miejscowe plotkary i przyjezdni turyści,
ciężarna Rose, notorycznie podkradająca mężczyznom swetry... O każdym można
opowiedzieć dużo i autorki skwapliwie korzystają z tego faktu, wplatając
historię każdej z tych osób w nurt kryminalnych wydarzeń na wyspie. Głównych
bohaterów jest kilkoro: Evę, Jasmine i Oliviera można wymienić na samym
początku, ale o ile panie są bardzo dopracowane pod względem osobowości, o tyle
pan prezentuje się już w straszliwie stereotypowy sposób. Ot, przystojniak,
uwodziciel i ktoś, komu się zawsze powodzi, a ponadto: manipulant. Czuje się,
że powinien być postacią pozytywną; nic z tego. Jako osoba po prostu zniechęca
zbytnią pewnością siebie i jawnym wykorzystywaniem wszystkich naokoło.
A gdzie podziewa się wspomniana zagadka kryminalna? Co łączy
znalezionego na ulicy, poturbowanego chłopaka ze zmarłym w wypadku mężem Evy?
Czego na wyspie szuka Olivier von Otter i dlaczego ukrywa się pod przybranym
nazwiskiem? Jest o czym pisać, jednak na wyjaśnienie tajemnic przyjdzie
czytelnikowi trochę poczekać. Nie można
za to nie przyznać, że sam sekret intryguje, wspominane przez Ottera w
rozmowach z Evą szczegóły pracy jej męża, okoliczności śmierci i jego
przypuszczenia stanowią haczyk, na który chętnie się złapałam, dzielnie
przetrzymując nawet rozwlekłe opisy życia osobistego pewnego francuza czy
pisane trudnym językiem listy niewiadomego pochodzenia. Całość bardzo ładnie
dopełnia klasyczna drama w wykonaniu trójki Jasmine-Cyryl-Sophie, czyli on
jeden, one dwie oraz kto z kim i dlaczego. Bardzo odświeżający motyw, nawet
jeśli oklepany do bólu.
Ostatecznie, chociaż poza rozróżnieniem pomiędzy właściwą
fabułą a listowymi wstawkami nie doszukałam się elementów, które wskazywałyby
na to, że książkę pisały dwie różne osoby, książkę czyta się jak dwie powieści
złączone w jedno. Rzecz w tym, że nie w listach tkwi problem, a w wyraźnym
rozgraniczeniu pomiędzy wątkami osobistymi bohaterów a właściwą akcją. Widać
pewne różnice w sposobie prowadzenia narracji, przeskakuje z poetyckiego na o
wiele bardziej konkretny dość często, co może powodować lekką dezorientację
czytelnika; jednak zdarza się to dość często nawet w o wiele mniejszych
objętościowo dziełach i jest uzasadnione przez odmienną tematykę fragmentów.
Dodatkowym utrudnieniem będą bardzo rozbudowane dygresje dotyczące filmu,
zwłaszcza na temat życia i twórczości Ingmara Bergmana, którymi może i była
zafascynowana jedna z bohaterek i co najmniej jedna autorka, dla mnie jednak są
elementem odrobinę zbędnym, bez którego książka obeszłaby się dobrze, ponieważ
niewiele do niej wnoszą, poza może specyficznym smaczkiem, który docenią
wielbiciele kinematografii. „Księżyc myśliwych” z całą pewnością jest pozycją
specyficzną, którą warto znać, bo znajdzie w niej coś dla siebie wiele osób z
różnych biegunów gustu literackiego. Nie określę jej jako fascynującej,
niesamowitej ani wybitnej – jednak na pewno jest jedyna w swoim rodzaju.
Za egzemplarz recenzencki dziekuję wydawnictwu Znak.
Recenzja napisana dla portalu Sztukater.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Księżyc myśliwych
Autor: Katarzyna Krenz, Julita Bielak
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 512
Pozycja wręcz napisana dla mnie. Autorki utrzymują powieść - co wnioskuję z Twojej recenzji - w moich ulubionych klimatach. Będę miał te powieść na oku. Koniecznie.
OdpowiedzUsuń:)
Cieszę się, że udało mi się zachęcić... (;
UsuńGdy tak przeczytałam fragment Twojej recenzji dotyczący prowadzenia narracji - skojarzyło mi się z inną książką "Pan Whicher w Warszawie", w której podobny zabieg (tak naprawdę dwa różne typy treści) powodował mętlik w głowie... Czytało się mniej sprawnie niż zwykłą powieść, choć sam kryminał był bardzo udany :) A "Księżyc myśliwych" - jakżeby inaczej, trafia na listę do przeczytania :D
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się, jak odebrałabym sam wątek kryminalny bez tych wszystkich udziwnień... W sumie nie jest przewidywalny w żaden sposób, a tylko całość straciłaby klimat.
UsuńMuszę częściej czytać tego typu książki.
Uwielbiam takie klimaty. Kurtyna. Kuszą mnie zawsze recenzje książek. czytam ich tyleeeeeee, że masakra. a później lista pozycji do kupienia stale się wydłuża- za chwilę nie wystarczy na wszystko wypłaty. a ja kupuję.. i co? i czytać nie mam kiedy. Tyle nowych, pachnących ksiażek czeka na swoją kolej. SIC
OdpowiedzUsuńMam to samo. Książki się zbierają... czytać będę chyba na emeryturze, o ile dożyję.
Usuń