poniedziałek, 15 lutego 2016

Kryminał na dwa głosy. "Księżyc myśliwych" Katarzyny Krenz i Julity Bielak

Dwie osoby piszą książkę… jedną i tą samą. Co to za zwyczaje? Jak dogadują się co do tego, co ma się wydarzyć? Jak rozwiązują kwestię różnicy zdań? Czy któraś pisze lepiej, a któraś gorzej? Jak to się stało, że postanowiły zrobić coś takiego? Te i wiele innych pytań przechodziły mi przez głowę, gdy patrzyłam na – skądinąd bardzo urokliwą – okładkę „Księżyca myśliwych” Katarzyny Krenz i Julity Bielak. Dwie panie – jedna to znana poetka, pisarka i dziennikarka, druga to zupełna debiutantka; aż dziwne, że takie przedsięwzięcie się udało… A jednak udało się i to nie najgorzej. Ale o tym za chwilę.

Wyspa Sylt to enigmatyczne miejsce. Chłodne, nieprzyjazne, nawiedzane przez sztormy, ale zamieszkane – ludzie, którzy decydują się tu zostać, muszą posiadać pewną twardość charakteru, nie dać się zniechęcić wieloma przeszkodami. Do takich osób należy Eva Waltzer, pracująca jako pielęgniarka w miejscowym szpitalu. To ona była na nocnym dyżurze, gdy przywieziono ciężko rannego chłopaka, znalezionego, gdy leżał po prostu na ulicy. Młody mężczyzna przeżył, nie miał jednak przy sobie żadnych rzeczy osobistych, nie dało się więc ustalić jego tożsamości. Eva wraca do domu zmęczona – do domu pustego i zimnego. Jej mąż zginął na morzu kilka lat temu, córka niechętnie utrzymuje kontakt. Tymczasem do List przyjeżdża Jasmine, studentka i bliska przyjaciółka Sophie Waltzer. Wezwana przez Cyryla, narzeczonego, który zdążył jeszcze wyznać jej, że tak naprawdę kocha „tę drugą”, udaje się w umówione miejsce, ale byłego chłopaka nie zastaje. Poznaje za to Oliviera, dziennikarza śledczego, który po prostu przysiadłszy się do jej stolika w pizzerii szybko nawiązuje z nią bliską znajomość i naciąga na zwierzenia.

Przede wszystkim „Księżyc myśliwych” jest książką bardzo nierówną. W ogólnie sennym i statycznym klimacie wyspy, niemal pozbawionej akcji fabule wybijają się czasem momenty bardzo dynamiczne, na tyle jednak rzadko, że trudno nie odczuć nastroju miejsca akcji na własnej skórze tylko czytając. Z początku sprawia też wrażenie mocno przegadanej: wszystko, co się dzieje, zostaje przytłoczone czy to przez wewnętrzne monologi poszczególnych postaci, czy też opisy. Zaprzepaszczony został w ten sposób bardzo miły smaczek podrzucony przez Evę już na wstępie: fragment jej wspomnień na temat wpływu księżyca na ludzi i związane z tym przesądy – za kontynuację w tym stylu gotowa byłabym oddać duszę. Motyw wraca później, niestety pozytywne wrażenie zostało zatarte, ponieważ najzwyczajniej w świecie w międzyczasie zrobiło się nudno. Nastrój monotonii zwiększają przerywniki w postaci listów od niejakiej B. do J. – kim są te osoby? Tajemnica wychodzi na jaw w wyjątkowo powolny sposób.

Odnosząc się do samych bohaterów, tu jest o wiele lepiej. Zróżnicowanie charakterologiczne na wyspie, w małym List, gdzie zdają się żyć głownie ludzie przyjezdni, którzy uciekali skądś, by pozostać na „końcu świata”, z dala od problemów, jest bardzo przyjemnym punktem do rozważań. Johannes, niewidomy właściciel knajpki, do której schodzą się wszyscy, by pogadać i rozluźnić się po ciężkim dniu pracy; Vincent, artysta z Francji o niejasnej przeszłości, lubiący siadywać zawsze w stałym miejscu; miejscowe plotkary i przyjezdni turyści, ciężarna Rose, notorycznie podkradająca mężczyznom swetry... O każdym można opowiedzieć dużo i autorki skwapliwie korzystają z tego faktu, wplatając historię każdej z tych osób w nurt kryminalnych wydarzeń na wyspie. Głównych bohaterów jest kilkoro: Evę, Jasmine i Oliviera można wymienić na samym początku, ale o ile panie są bardzo dopracowane pod względem osobowości, o tyle pan prezentuje się już w straszliwie stereotypowy sposób. Ot, przystojniak, uwodziciel i ktoś, komu się zawsze powodzi, a ponadto: manipulant. Czuje się, że powinien być postacią pozytywną; nic z tego. Jako osoba po prostu zniechęca zbytnią pewnością siebie i jawnym wykorzystywaniem wszystkich naokoło.

A gdzie podziewa się wspomniana zagadka kryminalna? Co łączy znalezionego na ulicy, poturbowanego chłopaka ze zmarłym w wypadku mężem Evy? Czego na wyspie szuka Olivier von Otter i dlaczego ukrywa się pod przybranym nazwiskiem? Jest o czym pisać, jednak na wyjaśnienie tajemnic przyjdzie czytelnikowi trochę poczekać. Nie  można za to nie przyznać, że sam sekret intryguje, wspominane przez Ottera w rozmowach z Evą szczegóły pracy jej męża, okoliczności śmierci i jego przypuszczenia stanowią haczyk, na który chętnie się złapałam, dzielnie przetrzymując nawet rozwlekłe opisy życia osobistego pewnego francuza czy pisane trudnym językiem listy niewiadomego pochodzenia. Całość bardzo ładnie dopełnia klasyczna drama w wykonaniu trójki Jasmine-Cyryl-Sophie, czyli on jeden, one dwie oraz kto z kim i dlaczego. Bardzo odświeżający motyw, nawet jeśli oklepany do bólu.

Ostatecznie, chociaż poza rozróżnieniem pomiędzy właściwą fabułą a listowymi wstawkami nie doszukałam się elementów, które wskazywałyby na to, że książkę pisały dwie różne osoby, książkę czyta się jak dwie powieści złączone w jedno. Rzecz w tym, że nie w listach tkwi problem, a w wyraźnym rozgraniczeniu pomiędzy wątkami osobistymi bohaterów a właściwą akcją. Widać pewne różnice w sposobie prowadzenia narracji, przeskakuje z poetyckiego na o wiele bardziej konkretny dość często, co może powodować lekką dezorientację czytelnika; jednak zdarza się to dość często nawet w o wiele mniejszych objętościowo dziełach i jest uzasadnione przez odmienną tematykę fragmentów. Dodatkowym utrudnieniem będą bardzo rozbudowane dygresje dotyczące filmu, zwłaszcza na temat życia i twórczości Ingmara Bergmana, którymi może i była zafascynowana jedna z bohaterek i co najmniej jedna autorka, dla mnie jednak są elementem odrobinę zbędnym, bez którego książka obeszłaby się dobrze, ponieważ niewiele do niej wnoszą, poza może specyficznym smaczkiem, który docenią wielbiciele kinematografii. „Księżyc myśliwych” z całą pewnością jest pozycją specyficzną, którą warto znać, bo znajdzie w niej coś dla siebie wiele osób z różnych biegunów gustu literackiego. Nie określę jej jako fascynującej, niesamowitej ani wybitnej – jednak na pewno jest jedyna w swoim rodzaju.

Za egzemplarz recenzencki dziekuję wydawnictwu Znak.
Recenzja napisana dla portalu Sztukater.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Księżyc myśliwych
Autor: Katarzyna Krenz, Julita Bielak
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 512

6 komentarzy:

  1. Pozycja wręcz napisana dla mnie. Autorki utrzymują powieść - co wnioskuję z Twojej recenzji - w moich ulubionych klimatach. Będę miał te powieść na oku. Koniecznie.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało mi się zachęcić... (;

      Usuń
  2. Gdy tak przeczytałam fragment Twojej recenzji dotyczący prowadzenia narracji - skojarzyło mi się z inną książką "Pan Whicher w Warszawie", w której podobny zabieg (tak naprawdę dwa różne typy treści) powodował mętlik w głowie... Czytało się mniej sprawnie niż zwykłą powieść, choć sam kryminał był bardzo udany :) A "Księżyc myśliwych" - jakżeby inaczej, trafia na listę do przeczytania :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się, jak odebrałabym sam wątek kryminalny bez tych wszystkich udziwnień... W sumie nie jest przewidywalny w żaden sposób, a tylko całość straciłaby klimat.
      Muszę częściej czytać tego typu książki.

      Usuń
  3. Uwielbiam takie klimaty. Kurtyna. Kuszą mnie zawsze recenzje książek. czytam ich tyleeeeeee, że masakra. a później lista pozycji do kupienia stale się wydłuża- za chwilę nie wystarczy na wszystko wypłaty. a ja kupuję.. i co? i czytać nie mam kiedy. Tyle nowych, pachnących ksiażek czeka na swoją kolej. SIC

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to samo. Książki się zbierają... czytać będę chyba na emeryturze, o ile dożyję.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: