piątek, 8 stycznia 2016

Wiedźma musi zrobić to, co wiedźma zrobić musi. "Spalić wiedźmę" Magdaleny Kubasiewicz

   Czy idąc nocą ulicami miasta zastanawiałeś się kiedykolwiek, co może czaić się w jego najciemniejszych zakamarkach? Kraków ma w tym przypadku szczególne względy: jest miastem o długiej i burzliwej historii, co więcej, to tu coraz częściej rozgrywa się akcja polskich powieści fantastycznych. Dobry przykład dał już Paweł Majka w genialnym „Pokoju światów”, wypełniając uliczki duchami i zmorami. Jeszcze kawałek dalej poszła Magdalena Kubasiewicz w „Spalić wiedźmę”, robiąc z Krakowa stolicę państwa Polanii, w którym magia jest na porządku dziennym, na równi ze współczesną technologią.

   Sara Weronika Sokolska – patrząc na nią, trudno domyślić się, jaka moc kryje się w tej smukłej postaci, wyglądającej raczej jak zbuntowana nastolatka niż poważna czarownica. Zarówno ocena powierzchowności jak i zachowana byłaby jednak bardzo myląca: Sanika dysponuje rzadko spotykaną siłą, którą wykorzystuje w służbie królowi, a może przede wszystkim: swojemu miastu. Kraków właśnie staje się ośrodkiem zmian, które stanowczo zmierzają w złym kierunku: na ulicę wychodzi coraz więcej stworów, giną potężne artefakty, ochronne czary ulegają osłabieniu, a Sanika, obarczona coraz większą ilością obowiązków, zaczyna powoli domyślać się, co właściwie się dzieje i jakie jest tych zmian źródło.

   Nie ukrywam, że poczułam sympatię do książki jeszcze zanim zaczęłam ją czytać. Może nie jest to zbyt rozsądne, jednak mam spory sentyment do wszelakich wiedźmich klimatów, i byłam zdecydowana polubić dzieło pani Kubasiewicz bez względu na to, jak tytułowa bohaterka zostanie potraktowana. Wobec takiej postawy trudno było o rozczarowanie; jak się okazało jednak, nie miałam się o co martwić. Już na wstępie mamy trupa – w końcu, co bardziej ożywia atmosferę niż trup? – i mocną scenę przedstawiającą Sanikę w akcji.
Ten początek nie stanowi wstępu do kolejnych wydarzeń, a przynajmniej nie w dosłowny sposób, przez co początkowo miałam złudzenie, iż mam przed sobą zbiór opowiadań. Nic bardziej mylnego: opowiadanie otwierające książkę jest osobną historią, dziejącą się nieco wcześniej niż główna akcja, niemniej jednak pozostaje z nią w pewnym, nie do końca oczywistym z początku związku. Konstrukcja taka przypomina mi zastosowaną w „Ostatnim życzeniu” Sapkowskiego, tomie opowiadań o Wiedźminie, gdzie właściwe teksty poprzedzone zostały krótkimi przerywnikami, opisanymi jako „Głos rozsądku”; znajdzie się też kilka podobieństw w sposobie budowania akcji, wrażenie to jednak mija, gdy dochodzimy do właściwej części książki.

   Nasza nadworna wiedźma jest osóbką, której zdecydowanie nie chciałoby się widzieć w roli wroga. Jej moc, pochodzenie i przeszłość są owiane tajemnicą i początkowo niewiele się o nich dowiemy , strzępy informacji dają raczej pewne wskazówki i budzą więcej pytań, niż dają odpowiedzi. Mówi się, że nikt nie podskoczy kobiecie w glanach, a jeśli ta kobieta w dodatku rzuca sarkazmem tak chętnie, jak zaklęciami, to kończą się żarty. Charakter tytułowej postaci może zostać odebrany różnie, mi jednak przypadła do gustu jej pełna czarnego humoru i ironii swoboda. Tym, co wyróżnia Sanikę wśród innych bohaterek o podobnych założeniach koncepcji, jest konsekwencja w takim a nie innym jej prowadzeniu: wiedźma jest sarkastyczna, bo inaczej nie potrafi. Obecnie zwykła, szczera rozmowa jest dla niej teraz niemal niewykonalna, co można uzasadnić jakimiś wydarzeniami z przeszłości, sama czarownica niewiele jednak na ten temat mówi. Ten problem pojawia się niejednokrotnie w samej książce, nawet we mnie wywołując irytację: „wzięłabyś, babo, po prostu powiedziała o co ci chodzi…” Da się zrozumieć jej postępowanie wyłącznie dzięki wspomnianym już wcześniej krótkim wstawkom dotyczącym jej przeszłości. Psychiczna alienacja panny Sokolskiej pogłębia się wraz z postępem wydarzeń, gubią się nici porozumienia, a nadmiar obowiązków i odpowiedzialności z przeświadczeniem, że nikomu nie można ufać, robią swoje. Nie jest przesadzona, nie sili się na „bycie fajną” za wszelką cenę, to po prostu jej styl bycia, który wiele osób (zwłaszcza tych, które jej nie znają) zapewne by zniechęcił. Wszystko to daje obraz postaci przemyślanej, napisanej w szczegółowy, konsekwentny sposób. „Lis musi zrobić to, co lis zrobić musi.”

   Gorszą przeprawę miałam z resztą magicznej braci. Loża czarodziejów stanowiła dla mnie trudny orzech do zgryzienia jako przykład organu władzy, którego uprawnienia i moc sprawcza są niepodważalne, jednak zupełnie niczego nie da się od nich wyegzekwować. Krótko mówiąc: czarodziejski beton. Trudno mi było przyjąć ich postawę taką, jaka została w książce przedstawiona, chociaż jest ona uzasadniona i przez aktualną sytuację na królewskim dworze, i przez sam jej charakter jako zbiorowości. Można sobie pozwolić rozbić tę niewzruszoną całość na elementy składowe i rozważyć osobno, począwszy od niejakiej Lidii Skibińskiej. Ta pani to czarodziejka w najklasyczniejszym tego słowa znaczeniu: gdybym chciała zrobić postać do gry RPG „Wiedźmin: gra wyobraźni”, wyglądałaby i zachowywałaby się ona zapewne w podobny sposób: piękna, pewna swojej mocy, zimna, arogancka i… cierpiąca na ciągły ból tylnej części ciała o to, że ktoś może być od niej lepszy czy choćby bardziej doceniany. Dodajmy tu malutki szczególik: Lidka dostała kiedyś solidnego kopniaka od Saniki, i mamy przepis na burzę z piorunami przy każdym możliwym spotkaniu. Na szczęście autorka nie poprzestaje na takim potraktowaniu panny, dodając jej trochę więcej charakteru i empatii, co czyni ją łatwiejszą do strawienia i daje nadzieje na to, ze jeśli nie pomoże, to chociaż przeszkadzać za bardzo nie będzie. Męska część zgromadzenia została potraktowana odrobinę po macoszemu, bo wiadomo o tych panach znacznie mniej, nie są oni jednak przez to mniej interesujący, z Krystianem Chmielewskim na czele jako moim ulubieńcem. Ten stanowi po prostu dobre uzupełnienie dla Saniki jako głos rozsądku, umiejętnie prowadząc jej myśli na właściwe tory, chociaż mało co mówiąc wprost. Jest też tak zabawno-irytujący, jak lubię. A reszta braci? Arogancki, przekonany o własnej nietykalności, pełen pychy kilkuosobowy twór, który zbyt rzadko pojawia się w trakcie lektury, by móc o nim coś więcej powiedzieć.

   Kraków z powieści pani Kubasiewicz to miasto współczesne, a więc w pełni zelektryfikowane i skomputeryzowane. Jest odpowiedzią na pytanie „co by było, gdyby te wszystkie stwory, o których mówią legendy, istniały teraz naprawdę”. Ach, jeszcze jeden szczegół: Polania jest monarchią. Królestwem, rządzonym obecnie przez możny ród Łukomskich, których ostatni potomek, Julian, zasiada obecnie na tronie i dzierży władzę młodą, mocną, acz nie zawsze pewną ręką. Tak, naprawdę. Alternatywną Polską rządzi król Julian. Trudno było mi traktować jaśnie pana Łukomskiego jak poważną postać, właśnie przez to imię, ściśle kojarzące się z futrzakiem z Madagaskaru. Tak samo, obawiam się, jest traktowany przez swoją nadworną wiedźmę, ale to wynika z zupełnie innych pobudek… Trudno mi powiedzieć coś więcej na temat samej władzy, niewiele informacji daje nam autorka, skupiając się z akcją niemal wyłącznie na Krakowie – a szkoda. Swoją drogą, czemu wszyscy ostatnio chcą niszczyć Kraków? To przecież takie miłe miejsce…

   „Spalić wiedźmę” czyta się wyjątkowo lekko i przyjemnie, co jest zasługą dość lekkiego języka powieści i zastosowanego w niej specyficznego, sarkastycznego humoru. Postać Saniki jest przyjemnie zadziorna, jej wypowiedzi często wywołują uśmiech na twarzy, chociaż w całości nie brak też elementów mrocznych bądź przechodzących z ironii w ponurą prawdę. Całkowicie wciągnął mnie świat przedstawiony w książce pani Kubasiewicz, dobrze było ją czytać, jadąc autobusem ulicami Krakowa, miło było przysiąść w jednej z kawiarni na Brackiej i pomyśleć o tym, że to tędy lubiła chodzić Sanika, a po zmroku powyobrażać sobie wychodzące z ukrycia zmory i duchy. „Spalić wiedźmę” to książka, która nie zawiodła pokładanych w niej nadziei, a jej dynamika, nieprzewidywalność i klimat to tylko jedne z wielu zalet. Polecam do luźnego poczytania jako lekką, swojską fantastykę, co do której chciałoby się momentami, żeby wcale fantastyką nie była. Mam tylko jedną prośbę, jeśli miałby kiedyś pojawić się drugi tom jej przygód: dajcie wiedźmie motor!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Genius Creations, a po własną wiedźmę zapraszam do Księgarni Madbooks.

Dane ogólne:
Tytuł oryginały: Spalić wiedźmę
Autor: Magdalena Kubasiewicz
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2016

Liczba stron: 300

5 komentarzy:

  1. Hah! Nareszcie czytam recenzję książki, którą czytałyśmy obie :) To właśnie lubię, kiedy ktoś inny zauważa albo kładzie nacisk na inne niż ja aspekty lektury :)
    A wiesz, że mnie też było ciężko poważnie traktować Juliana, właśnie ze względu na te same skojarzenia? :)
    Książka świetna, dołączam się do polecanek!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam sentyment do wszelkich literackich wiedźm, więc już sam tytuł książki sprawia, że mam ochotę po nią sięgnąć. A jeśli dołożyć do tego sarkastyczny humor... Cóż, na pewno mi się spodoba. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam zamiar sięgnąć, bo zapowiada się naprawdę sympatycznie - ta recenzja zachęciła mnie tylko jeszcze mocniej. Trzeba będzie odłożyć trochę grosza na książki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię motyw Wiedźmy i gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, od razu uznałam, że prędzej, czy później ją przeczytam. Po Twojej recenzji na pewno będzie to ,,prędzej". :)
    Pozdrawiam,
    Geek of books&serials&films

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się wolę nie zastanawiać, co się w tych zakamarkach kryje. :D

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: