
Całkiem niedaleka przyszłość –
rok 2010. Na świecie jest nas coraz więcej. Coraz wyraźniejsze
widmo przeludnienia w parze z niezbyt dobrymi nastrojami społecznymi
i ogólnym rozkładem uniwersalnych wartości powoduje, że świat
nie jest dziś zbyt przyjemnym miejscem, by w nim mieszkać. Na górze
intrygi i małe wojny wielkich korporacji, podczas gdy na dole szerzy
się zbrodnia i działalność grup przestępczych, zaś dzięki
rozwojowi multimediów i legalizacji narkotyków – nie tylko
miękkich, pragnę nadmienić – na obu tych pułapach pogłębia
się izolacja jednostki, choć praktycznie niemożliwe jest dzisiaj,
by człowiek przebywał w samotności. Wszystko to sprawia, że życie
to ciągły stres. Co gorsza, każda z tych setek osób, które
codziennie mijamy na ulicach, może okazać się wściekiem – kimś,
komu konieczność ciągłego denerwowania się wszystkim zwyczajnie
uderzyła do głowy i uznał, że mógłby po prostu zorganizować
sobie trochę wolnej przestrzeni - za pomocą siekiery, staloręki,
noża albo gazognata...
Na tle takiej ponurej, ale
jednocześnie okrutnie-radośnie krzykliwej i barwnej wizji świata
poznajemy wielu bohaterów – wielu z nich tylko na chwilę, w końcu
przyszłość jest niebezpieczna! - ale dwóch dżentelmenów
aspiruje tu do miana głównych protagonistów. Co ciekawe, obaj
mieszkają w tym samym mieszkaniu w Nowym Jorku i choć niewiele o
sobie wiedzą, pozostają ze sobą we względnie dobrych stosunkach i
starają się nie wchodzić sobie nawzajem w drogę. Pierwszy z nich
to Donald Hogan – specjalista na poziomie akademickim w dziedzinie
genetyki, znawca kultury mało znanego komunistycznego kraiku znanego
jako Yatakang oraz... Uśpiony agent amerykańskiego rządu, w
stopniu pułkownika. Drugi, Norman House, to wschodząca gwiazda
wśród zarządu megakorporacji General Technics. Wątki tych dwóch
panów, choć rozdzielne, przeplatają się ze sobą i łączą jak
dwie części olbrzymiej układanki, którą przypomina misterna,
warstwowa konstrukcja fabuły tej powieści. Pierwszy z nich zostanie
niebawem powołany do czynnej służby, by zbadać prawdziwość
doniesień o niezwykłym odkryciu yatakańskiego profesora
Sugaiguntunga – odkryciu, które na zawsze może odmienić świat
ogarnięty gorączką na punkcie eugeniki. Drugi natomiast stanie się
współuczestnikiem precendensowego wydarzenia – oto bowiem po raz
pierwszy w historii korporacja kupi sobie kraj na własność...
Pierwsze wrażenie... przytłacza. Już
na wstępie zostajemy po prostu zbombardowani toną z pozoru
niepowiązanych ze sobą informacji. Pierwszy rozdział przypomina
słuchowisko radiowe, w którym regularna audycja przetykana jest bez
ostrzeżenia głośnymi, krzykliwymi reklamami albo urywanymi
telefonami od słuchaczy. Nie wiadomo, co się dzieje, ale klimat aż
się z tego wylewa! Zastosowano tu jednocześnie ciekawy zabieg,
bowiem pośród tego bełkotu ukrywają się – dobrze zakamuflowane
– informacje istotne dla fabuły. Bardzo szybko przyłapiecie się
na tym, że wracacie do tego prologu, by łowić ukryte w nim smaczki
w miarę jak akcja nabiera rozpędu i coraz więcej szczegółów
wychodzi na jaw.
Ogółem, są cztery "rodzaje"
rozdziałów we "Wszystkich na Zanzibarze": te z cyklu
"Kontekst" stanowią fragmentaryczny opis świata – to
fragmenty audycji telewizyjnych, reklam albo książek wyrwanych
żywcem ze świata powieści, mające przybliżać pewne wątki i
tworzyć dla nich zgrabny fundament. To, jak się okazuje, bardzo
wygodny sposób na poradzenie sobie z problemem "pigułki
informacyjnej" obecnym w fantastyce naukowej. "Świat
tu-i-teraz" to właśnie ten szum, o którym pisałem przed
chwilą – zalew z pozoru nieistotnych informacji, którego rolą
jest przede wszystkim stworzenie klimatu zbyt dusznego, zbyt głośnego
i zbyt szybkiego świata przyszłości - i w tej roli spisuje się
doskonale. "Na zbliżeniu" to wątki poboczne z udziałem
bohaterów epizodycznych – krótkie historie mające jeszcze
umocnić tę fantastycznie szczegółową i ekscytującą wizję
świata i społeczeństwa przyszłości. Wreszcie "Ciągłość"
to coś, co można w dużym przybliżeniu nazwać właściwą fabułą.
To trochę zawiłe, dlatego powiedzmy sobie wprost – "Wszyscy
na Zanzibarze" stawiają czytelnikowi spore wymagania. To
książka dla myślącego człowieka, który nie boi się wrócić do
wcześniej przeczytanego fragmentu, by odkryć w nim coś, na co
wcześniej nie zwrócił uwagi!
Samo to, jak zbudowana jest ta książka,
jest tematem na co najmniej pracę magisterską. Ale na tym nie
kończy się jej niezwykłość. Brunner użył tutaj każdego
dostępnego pisarzowi narzędzia w tylko jednym celu – stworzeniu
atmosfery tak gęstej, tak wszechogarniającej, że aż sprawiającej
każdy możliwy pozór realności – a kiedy te narzędzia mu się
skończyły, poszedł po kolejne. Wszystko tutaj, mimo z pozoru
chaotycznej kompozycji całości, wydaje się - dopiero po dłuższych
oględzinach! - z matematyczną wręcz harmonią układać razem,
służyć jednemu celowi. Na przykład język – tworząc powieść,
nie tylko fantastykę naukową, ale w obrębie tego gatunku
szczególnie, lepiej unikać wprowadzania zbyt wielu nietypowych
słów, by po prostu nie zostawić czytelnika w tyle. Tutaj jednak
podłapanie slangu, jakim mówią bohaterowie, przychodzi niemal
naturalnie. Jeszcze jakiś czas po zakończeniu lektury przyłapywałem
się na podświadomym używaniu słów takich jak "wiracha"
("cwaniak", "chojrak"), "kinol" (w
sensie – "facet", "mężczyzna"), "spoksy"
(leki uspokajające) czy "dwojaczenie" (biseksualizm). To
po prostu wsiąka w czytelnika – tak, jak czytelnik wsiąka w
książkę.
Powoli kończy mi się miejsce, a mógłbym
jeszcze gadać i gadać, i gadać... Dlatego mam inną propozycję:
po prostu weźcie "Wszystkich na Zanzibarze" i dajcie się
porwać... lub nie, bo podejrzewam, że taka złożona forma nie
każdemu przypadnie do gustu. Zapewniam jedynie – ta książka
warta jest każdej minuty, każdej godziny poświęconej na
rozgryzanie jej, na oswajanie się z nią. "Wszyscy na
Zanzibarze" to pozycja po prostu wybitna, oszałamiająca
rozmachem, zapierająca dech swoim dopracowaniem. Absolutne
mistrzostwo i pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi fantastykę
naukową. Dodatkowe punkty, jeśli lubicie czasem nieco dystopii albo
czujecie, tak jak ja, pewne ciągoty do cyberpunku. I jeszcze więcej
punktów, jeśli prócz czytania książek, lubicie je też
przeżywać.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Stand on Zanzibar
Autor: John Brunner
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania polskiego: 2015
Liczba stron: 668
Tytuł oryginału: Stand on Zanzibar
Autor: John Brunner
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania polskiego: 2015
Liczba stron: 668
"Wszystkich na Zanzibarze" kupiłam w tym miesiącu i na razie grzecznie czeka na swoim miejscu na stosiku. Jednak przez twoją recenzję mam wrażenie, że za chwilę zacznie się "przebijać" przez wyżej położone książki (oby nie ucierpiały zbytnio...), a w końcu posmaruje się klejem i wskoczy w moje ręce... Słowem ty mi wielkiego apetytu narobiłeś, a ja muszę się z konsekwencjami męczyć ;P
OdpowiedzUsuńmiedzysklejonymikartkami.blogspot.com
To nie ja. Jeśli się nad tym dłużej zastanowisz, to ta książka, przejmując kontrolę nade mną, narobiła smaka Tobie...
Usuń