piątek, 29 stycznia 2016

"Jasny i straszliwy miecz" Anny Kendall

Z twórczością Anny Kendall zetknęłam się przy okazji recenzowania drugiego tomu Kronik Duszorośli, „Nadejścia mrocznej mgły”. Z książką tą nie polubiłam się zbytnio, ale o ile nie wywołała we mnie negatywnych wrażeń wartych zapamiętania, o tyle nie zapisała się też we wspomnieniach żadną dobrą cechą. Była to po prostu kolejna taka sobie pozycja z gatunku, który lubię najbardziej, o niezbyt skomplikowanej fabule, dość płaskich sylwetkach bohaterów i kompletnie zawalonym wątku miłosnym. Obecnie los, za pośrednictwem paru fachowych rąk, sprawił, że trafiła do mnie trzecia i ostatnia część przygód nieszczęsnego Rogera i jego towarzyszy, „Jasny  i straszliwy miecz”. Z przyjemnością zanotowałam, czytając ją, że pewne rzeczy uległy poprawie.

Roger leczy rany po starciu ze swoją nieumarłą siostrą, Katharine, przygarnięty przez biedną rodzinę chłopską. Gospodyni, gospodarz i grupka ich dzieci nie zastanawiają się, kto właściwie do nich trafił, nie zadają pytań, co bardzo dziwi bohatera, jednak jest zbyt sponiewierany, by podjąć jakiekolwiek działania. Jego sytuacja zmienia się, gdy zaczynają nawiedzać go sny, a wkrótce śni podobne koszmary również jego opiekunka. Wtedy kończy się też obojętność pani domu – w krótkich, prostych słowach nakazuje mu opuścić jej rodzinę. Roger, nie będąc jednak jeszcze do końca sprawnym, postanawia odnaleźć Maggie i wreszcie powiedzieć jej, że zmądrzał i postanowił spędzić resztę życia przy niej i ich dziecku, plany krzyżuje mu jednak niespodziewany towarzysz – wysłaniec hisafów, łamaga i grajek, z ważną wiadomością. Bohater ma jednak słuszne wrażenie, że jego kompan może nie być tym, za kogo się podaje.

Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy i po prostu nie sposób tego nie wytknąć, to „cudowne nawrócenie” Rogera i jego nagłe, acz gorące uczucie do kobiety, której wcześniej próbował się pozbyć za wszelką cenę. Taki zwrot o 180 stopni jest nie tylko dziwny, ale i niewiarygodny, zważywszy na wszelkie argumenty za i przeciw, które były rozważanie wcześniej. Otóż irytująco praktyczna i toporna Maggie staje się nagle symbolem bezpiecznego, dobrego życia, fakt, że swoją osobą Roger może sprowadzić zagrożenie na nią i ich nienarodzonego jeszcze syna przekształca się w zupełną błahostkę, a dawna, platoniczna miłość młodego nekromanty do zmarłej Cecilii wreszcie jest tym, czym powinna być od początku – chłopięcym zauroczeniem. Czy to znaczy, że Roger jako postać jest dojrzalszy i mądrzejszy?
Ależ skąd. Jedynym, o czym jest w stanie myśleć, spotykając ojca i blisko związane z nim osoby jest to, że kiedyś został przez niego zostawiony – nie ważne, jakie były tego powody! – i nigdy nie zjawił się, gdy syn był w potrzebie. Tato, dlaczego nie przyszedłeś, gdy skręciłem kostkę, potykając się o kamień?! - któremu to żalowi, na podobnej zasadzie, daje wyraz często i w sposób dość niewybredny, wprawiając w niesmak nie tylko otoczenie, ale i mnie, jako czytelnika. Czy muszę wspominać, że Rowley, mimo jawnych wad charakteru, zachowuje się w o wiele bardziej wyważony i rozsądny sposób? Nie wiem, czy autorka próbowała ze starszego hisafa zrobić czarny charakter, ale nie udało się to. Najchętniej zamieniłabym obu panów miejscami, umieszczając Rowleya w roli głównej, jako że jest on, nawet jako postać epizodyczna, o wiele mniej mdły i przewidywalny.

W trzecim tomie mamy też więcej bohaterek, oprócz Maggie na pierwszy plan wysuwają się szczególnie dwie, matka i córka. Obie są dość przyjemnie, chociaż dysponują zupełnie przeciwstawnymi charakterami; są też dość dobrze napisane i w przeznaczonych im pozycjach wypadają przekonująco. Dodatkowo mamy trochę więcej czarownic – wręcz całe stado! – na temat ich wierzeń bądź rytuałów nie dowiemy się jednak nic ponad to, co zaprezentowano we wcześniejszych częściach książki. Tu ma też miejsce wspomniana przede mnie poprawa: bohaterów jest więcej, a pani Kendall wyraźnie więcej wysiłku włożyła w dopracowanie ich. Dzięki temu książkę czyta się przyjemniej, bez wrażenia, że coś zostało niedopowiedziane, a zachowanie postaci jest płytkie i brak w nim logiki – tu, w przeciwieństwie do tomu poprzedniego, to zjawisko nie występuje. Motywacja i postępowanie osób może być nie do końca mądre czy rozsądne, jednak jest zrozumiałe.

Drugą rzeczą, która ma się lepiej, jest język, jakim pisana jest powieść. W całym tomie nie znajdzie się ani jednej sceny erotycznej, które były bolączką poprzedniej części, autorka uniknęła więc trudnego starcia z terminologią intymną, w której to walce poprzednio poległa. Trafiają się co prawda sytuacje niedwuznaczne, gdzie wspomniany kontakt cielesny następuje, nie ma jednak opisu samej sceny, a za całość musi wystarczyć jedynie wspomnienie w stylu „teraz będą się kochać, kurtyna”. To o wiele lepsze rozwiązanie, pasujące i do klimatu książki, i do jej grupy docelowej, którą mają być przecież czytelnicy młodsi. Będąc przy języku, wspomnę jeszcze, że nie zmienił się sposób opisywania akcji, co jest nadal plusem serii: żywa, barwna relacja, pozbawiona zbyt rozbudowanych opisów, nie dająca okazji znudzić się czytaną treścią nadal nadaje jej wartość.

Jak oceniam zakończenie trylogii Kronik? Dla szczerości trzeba przyznać, że tak sobie. Rozwiązanie akcji było co prawda bardzo ciekawym plot twistem, w którym główny bohater wyszedł na idiotę, ale nie nadrobi ono trzech tomów banalnej historii, pełnej niedociągnięć i pomysłu na to, jak mogła by ona stać się choć trochę wyjątkowa. Wart uznania jest fakt, że wyraźnie widoczne są postępy pisarskie pani Kendall, która jakby rozwijała swoje umiejętności i samą koncepcję z czasem – ale o tym w ogóle nie powinno być mowy, jako że nie jest ona w żadnym razie debiutantką, a doświadczoną pisarką o sporym już dorobku. Podsumowując: mam dość mieszane uczucia i ostatecznie „Jasny i straszliwy miecz” ocenię znów jako dzieło średnie, dające się czytać, ale niczym nie porywające. Nie żałuję spędzonego przy nim czasu, z ciekawością sięgnęłam po kontynuację „Nadejścia mrocznej mgły”, nie sądzę jednak, bym miała kiedykolwiek do Kronik Duszorośli wracać.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.
Recenzja napisana dla portalu Sztukater.

Dane ogólne:
Tytuł oryginały: A Bright and Terrible Sword
Autor: Anna Kendall
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 432

2 komentarze:

  1. Chyba nie moje klimaty, tym bardziej, ze widzę, ze książka średnia. Ale ładna recenzja, to trzeba przyznać, chociaż czasami przy takiej sobie książce, nie wiadomo co napisać, jakoś wybrnęłaś :)
    Zapraszam do mnie,
    http://ksiegoteka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O książkach niedoskonałych pisze się lepiej - z zachwytami mam problem, bo mam wrażenie, że wszystko co powiem, będzie brmiało monotonnie i banalnie.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: