Z twórczością Anny Kendall zetknęłam się przy okazji
recenzowania drugiego tomu Kronik Duszorośli, „Nadejścia mrocznej mgły”. Z
książką tą nie polubiłam się zbytnio, ale o ile nie wywołała we mnie
negatywnych wrażeń wartych zapamiętania, o tyle nie zapisała się też we
wspomnieniach żadną dobrą cechą. Była to po prostu kolejna taka sobie pozycja z
gatunku, który lubię najbardziej, o niezbyt skomplikowanej fabule, dość płaskich
sylwetkach bohaterów i kompletnie zawalonym wątku miłosnym. Obecnie los, za
pośrednictwem paru fachowych rąk, sprawił, że trafiła do mnie trzecia i
ostatnia część przygód nieszczęsnego Rogera i jego towarzyszy, „Jasny i straszliwy miecz”. Z przyjemnością
zanotowałam, czytając ją, że pewne rzeczy uległy poprawie.
Roger leczy rany po starciu ze swoją nieumarłą siostrą,
Katharine, przygarnięty przez biedną rodzinę chłopską. Gospodyni, gospodarz i
grupka ich dzieci nie zastanawiają się, kto właściwie do nich trafił, nie
zadają pytań, co bardzo dziwi bohatera, jednak jest zbyt sponiewierany, by
podjąć jakiekolwiek działania. Jego sytuacja zmienia się, gdy zaczynają
nawiedzać go sny, a wkrótce śni podobne koszmary również jego opiekunka. Wtedy
kończy się też obojętność pani domu – w krótkich, prostych słowach nakazuje mu
opuścić jej rodzinę. Roger, nie będąc jednak jeszcze do końca sprawnym,
postanawia odnaleźć Maggie i wreszcie powiedzieć jej, że zmądrzał i postanowił
spędzić resztę życia przy niej i ich dziecku, plany krzyżuje mu jednak
niespodziewany towarzysz – wysłaniec hisafów, łamaga i grajek, z ważną
wiadomością. Bohater ma jednak słuszne wrażenie, że jego kompan może nie być
tym, za kogo się podaje.
Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy i po prostu nie
sposób tego nie wytknąć, to „cudowne nawrócenie” Rogera i jego nagłe, acz
gorące uczucie do kobiety, której wcześniej próbował się pozbyć za wszelką
cenę. Taki zwrot o 180 stopni jest nie tylko dziwny, ale i niewiarygodny,
zważywszy na wszelkie argumenty za i przeciw, które były rozważanie wcześniej.
Otóż irytująco praktyczna i toporna Maggie staje się nagle symbolem
bezpiecznego, dobrego życia, fakt, że swoją osobą Roger może sprowadzić
zagrożenie na nią i ich nienarodzonego jeszcze syna przekształca się w zupełną
błahostkę, a dawna, platoniczna miłość młodego nekromanty do zmarłej Cecilii
wreszcie jest tym, czym powinna być od początku – chłopięcym zauroczeniem. Czy
to znaczy, że Roger jako postać jest dojrzalszy i mądrzejszy?
Ależ skąd. Jedynym, o czym jest w stanie myśleć, spotykając ojca i blisko związane z nim osoby jest to, że kiedyś został przez niego zostawiony – nie ważne, jakie były tego powody! – i nigdy nie zjawił się, gdy syn był w potrzebie. Tato, dlaczego nie przyszedłeś, gdy skręciłem kostkę, potykając się o kamień?! - któremu to żalowi, na podobnej zasadzie, daje wyraz często i w sposób dość niewybredny, wprawiając w niesmak nie tylko otoczenie, ale i mnie, jako czytelnika. Czy muszę wspominać, że Rowley, mimo jawnych wad charakteru, zachowuje się w o wiele bardziej wyważony i rozsądny sposób? Nie wiem, czy autorka próbowała ze starszego hisafa zrobić czarny charakter, ale nie udało się to. Najchętniej zamieniłabym obu panów miejscami, umieszczając Rowleya w roli głównej, jako że jest on, nawet jako postać epizodyczna, o wiele mniej mdły i przewidywalny.
Ależ skąd. Jedynym, o czym jest w stanie myśleć, spotykając ojca i blisko związane z nim osoby jest to, że kiedyś został przez niego zostawiony – nie ważne, jakie były tego powody! – i nigdy nie zjawił się, gdy syn był w potrzebie. Tato, dlaczego nie przyszedłeś, gdy skręciłem kostkę, potykając się o kamień?! - któremu to żalowi, na podobnej zasadzie, daje wyraz często i w sposób dość niewybredny, wprawiając w niesmak nie tylko otoczenie, ale i mnie, jako czytelnika. Czy muszę wspominać, że Rowley, mimo jawnych wad charakteru, zachowuje się w o wiele bardziej wyważony i rozsądny sposób? Nie wiem, czy autorka próbowała ze starszego hisafa zrobić czarny charakter, ale nie udało się to. Najchętniej zamieniłabym obu panów miejscami, umieszczając Rowleya w roli głównej, jako że jest on, nawet jako postać epizodyczna, o wiele mniej mdły i przewidywalny.
W trzecim tomie mamy też więcej bohaterek, oprócz Maggie na
pierwszy plan wysuwają się szczególnie dwie, matka i córka. Obie są dość
przyjemnie, chociaż dysponują zupełnie przeciwstawnymi charakterami; są też
dość dobrze napisane i w przeznaczonych im pozycjach wypadają przekonująco. Dodatkowo
mamy trochę więcej czarownic – wręcz całe stado! – na temat ich wierzeń bądź
rytuałów nie dowiemy się jednak nic ponad to, co zaprezentowano we wcześniejszych
częściach książki. Tu ma też miejsce wspomniana przede mnie poprawa: bohaterów
jest więcej, a pani Kendall wyraźnie więcej wysiłku włożyła w dopracowanie ich.
Dzięki temu książkę czyta się przyjemniej, bez wrażenia, że coś zostało
niedopowiedziane, a zachowanie postaci jest płytkie i brak w nim logiki – tu, w
przeciwieństwie do tomu poprzedniego, to zjawisko nie występuje. Motywacja i
postępowanie osób może być nie do końca mądre czy rozsądne, jednak jest
zrozumiałe.
Drugą rzeczą, która ma się lepiej, jest język, jakim pisana
jest powieść. W całym tomie nie znajdzie się ani jednej sceny erotycznej, które
były bolączką poprzedniej części, autorka uniknęła więc trudnego starcia z
terminologią intymną, w której to walce poprzednio poległa. Trafiają się co
prawda sytuacje niedwuznaczne, gdzie wspomniany kontakt cielesny następuje, nie
ma jednak opisu samej sceny, a za całość musi wystarczyć jedynie wspomnienie w
stylu „teraz będą się kochać, kurtyna”. To o wiele lepsze rozwiązanie, pasujące
i do klimatu książki, i do jej grupy docelowej, którą mają być przecież
czytelnicy młodsi. Będąc przy języku, wspomnę jeszcze, że nie zmienił się
sposób opisywania akcji, co jest nadal plusem serii: żywa, barwna relacja,
pozbawiona zbyt rozbudowanych opisów, nie dająca okazji znudzić się czytaną
treścią nadal nadaje jej wartość.
Jak oceniam zakończenie trylogii Kronik? Dla szczerości
trzeba przyznać, że tak sobie. Rozwiązanie akcji było co prawda bardzo ciekawym
plot twistem, w którym główny bohater wyszedł na idiotę, ale nie nadrobi ono
trzech tomów banalnej historii, pełnej niedociągnięć i pomysłu na to, jak mogła
by ona stać się choć trochę wyjątkowa. Wart uznania jest fakt, że wyraźnie
widoczne są postępy pisarskie pani Kendall, która jakby rozwijała swoje umiejętności
i samą koncepcję z czasem – ale o tym w ogóle nie powinno być mowy, jako że nie
jest ona w żadnym razie debiutantką, a doświadczoną pisarką o sporym już
dorobku. Podsumowując: mam dość mieszane uczucia i ostatecznie „Jasny i
straszliwy miecz” ocenię znów jako dzieło średnie, dające się czytać, ale
niczym nie porywające. Nie żałuję spędzonego przy nim czasu, z ciekawością
sięgnęłam po kontynuację „Nadejścia mrocznej mgły”, nie sądzę jednak, bym miała
kiedykolwiek do Kronik Duszorośli wracać.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka.
Recenzja napisana dla portalu Sztukater.
Dane ogólne:
Tytuł
oryginały: A Bright and Terrible Sword
Autor:
Anna Kendall
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 432
Chyba nie moje klimaty, tym bardziej, ze widzę, ze książka średnia. Ale ładna recenzja, to trzeba przyznać, chociaż czasami przy takiej sobie książce, nie wiadomo co napisać, jakoś wybrnęłaś :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie,
http://ksiegoteka.blogspot.com/
O książkach niedoskonałych pisze się lepiej - z zachwytami mam problem, bo mam wrażenie, że wszystko co powiem, będzie brmiało monotonnie i banalnie.
Usuń