
Franciszka Kulok to młoda pani inżynier. W czasie samotnego
niedzielnego obchodu wydaje jej się, że słyszy kroki podążającego za nią
człowieka. Telefoniczny kontakt z dyspozytorem nie pomaga w niczym: według
niego jest na dole sama, jednak dziwne przeczucie nie mija. Następnego ranka
pracownicy znajdują zwłoki dziewczyny z głębokimi ranami na ciele i rozbitą
czaszką. Prowadzący dochodzenie komisarz Zalewski ma twardy orzech do
zgryzienia, powoli tracąc nadzieję na znalezienie jakiejkolwiek poszlaki
wskazującej na sprawcę. Tymczasem dochodzi do kolejnego morderstwa, a wśród
pracowników kopalni zaczynają szerzyć się opowieści o „złym” żyjącym w jej
najciemniejszych zakątkach.
„Pora chudych myszy” skusiła mnie samą tematyką – opowieści
górnicze to coś, czego mogę słuchać długo. W tej jednak akcja idzie dwoma
torami: pierwszy to dochodzenie w kopalni, drugim jest wątek Andrzeja
Nakoniecznego, byłego esbeka dorabiającego obecnie jako prywatny detektyw i
egzekutor. Jest on początkowo luźno związany z motywem przewodnim, jako starym
znajomy zarówno dyrektora kopani, jak i prowadzącego śledztwo Zalewskiego, obu
panom jego osoba kojarzy się też dość nieprzyjemnie. Zdają sobie jednak sprawę,
że prędzej czy później będą musieli poprosić go o pomoc, jako że nikt lepiej od
niego nie będzie w stanie wejść w środowisko podziemne i nie wzbudzając
podejrzeń rozeznać się na miejscu.
Najpierw jednak dowiemy się sporo o samym bohaterze,
starszym już mężczyźnie o poważnych problemach zdrowotnych i słabo radzącym sobie
w życiu. Jest on też profesjonalistą w swoim zawodzie, śledczym obdarzonym
szczególnymi uzdolnieniami i nie wyobrażającym sobie siebie bez tego zajęcia.
Biorąc pod uwagę jego przeszłość można by sądzić, że będzie raczej osobą
odpychającą, tymczasem dzieje się wprost przeciwnie: Nakoniecznego nie da się
nie lubić. Więcej - nie sposób mu nie współczuć wiedząc, jak trudno mu
egzystować i działać wśród ludzi, którzy wiedzą o nim wszystko i nie wahają się
tego wytknąć, jednocześnie chętnie korzystając z jego usług. Andrzej jest też
postacią świetnie skonstruowaną i konsekwentnie prowadzoną. To bohater
inteligentny, błyskotliwy, znający swoje ograniczenia i taki, który potrafi
wykorzystać każdy posiadany przez siebie atut.
W książce pojawiają się dwie interesujące postacie kobiece,
z których z jedną niestety zbyt krótko przyszło mi obcować. Franka Kulok jest
po prostu wspaniała: dziewczyna-sztygar, od dziecka marząca o pracy na dole, co
jej się udaje mimo zastrzeżeń niemal każdego, kto miał na ten temat coś do
powiedzenia. Zjawisko w kopalni, wyjątkowy wyjątek, obiekt zarówno podziwu, jak
i wielu niewybrednych żartów, osoba o sporej wytrzymałości psychicznej i
jeszcze większej determinacji w dążeniu do celu, a przy tym wrażliwa i nadal
bardzo kobieca. To ktoś, kogo mogłabym bez wahania postawić sobie za wzorzec.
Tym bardziej szkoda, że tak krótko mogłam się cieszyć jej obecnością w
opisywanych wydarzeniach.
Drugą z bohaterek, już czynniej uczestniczącą w akcji, jest
Zuza, znajoma-partnerka Nakoniecznego. Działają razem od długiego czasu,
pozostając również w czymś w rodzaju związku – specyfikę tej relacji poznamy
podczas wydarzeń bardzo dobrze. Chociaż bardzo charakterystyczna z wyglądu i
charakteru, Zuza jest przedstawiana początkowo w sposób bardziej przywodzący na
myśl dziadówkę niż doświadczoną w niemal szpiegowskim fachu kobietę, na pełne
rozwinięcie jej postaci trzeba też trochę poczekać, jako
że skupienie autora wyłącznie na Nakoniecznym stopniowo maleje, pozwalając
ujawnić się jego otoczeniu. A poczekać warto.
A jak wypada sam aspekt kryminalny? Bardzo dobrze, a przede
wszystkim: mrocznie. Będąc może niedoświadczoną w temacie, ale przeczuloną na
banały przyznaję, że nie byłam w stanie przewidzieć zakończenia. Wraz z
rozwojem fabuły niewiele informacji dostajemy od autora, a wszystkie one są…
nietypowe. W końcu faktycznie zaczyna się podejrzewać, że w kopalni straszy.
Sam klimat powieści robi swoje, twardy górniczy realizm miesza się tu z czymś
ponurym, nienazwanym, co działa na wyobraźnię i nie pozwala jeszcze przez jakiś
czas po lekturze przejść nocą po korytarzu bez światła. Ciągle podsycany przez
wyraźnie lubującego się w malowniczych opisach autora, umiejętnie stopniowany i
zaskakujący dokładnie tam, gdzie zaskoczyć powinien, krótko mówiąc: jest dobrze
pomyślany i zrealizowany.
„Porę chudych myszy” traktowałam od początku jako powieść
dość wyjątkową, głównie ze względu na górniczą tematykę, która sama w sobie
jest niezwykle interesująca – bo mało eksploatowana w literaturze, szczególnie
takiej. Nie trzeba wiele, by obudzić poczucie niepokoju w czytelniku
nienawykłym do ciasnych, zamkniętych przestrzeni, a dorzucając do tego trochę
czarnego humoru i sporą dawkę śląskiej gwary dostajemy książkę niebanalną,
przemyślaną, dobrze napisaną i – przede wszystkim – wciągającą. Polecam!
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji serdecznie dziękuję autorowi,
Dane ogólne:
Tytuł: Pora chudych myszy
Autor: Wojciech Bauer
Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 336
Ach, tak bardzo czekałam na Twoją recenzję! I strasznie się cieszę, że książka tak Ci się spodobała. Trzeba przyznać, że autor potrafi budować napięcie i klimat oraz grać na emocjach odbiorcy, wykorzystać najgłębsze, atawistyczne ludzkie lęki. Fantastyczna lektura! ^^
OdpowiedzUsuńNie mogło być inaczej (:
Usuń