
Jak
nakazuje tradycja, zostajemy w nim zapoznani z superbohaterską
origin story
głównego protagonisty – Paweł, bo to o nim mowa, nie nabył
jednak mocy wskutek nieudanego eksperymentu, nie został rażony
piorunem i ukąszony przez kobrę ani nie odziedziczył fortuny po
zabitych przez oszalałego ćpuna rodzicach. Pewnego wieczoru marsz
przez źle obrany zaułek zmusił go do ucieczki przed bandą wandali
i zakończyłby się tragicznie, gdyby nie to, że... Paweł zniknął.
Spontanicznie stał się niewidzialny. Wraz z niezwykłym darem nie
spłynęła jednak na niego znajomość wschodnich sztuk walki albo
siła pozwalająca na łamanie sztab gołymi rękoma – dalej był
życiowym przegrywem niedostrzegalnym przez nikogo, po prostu od tego
momentu w trochę bardziej literalnym sensie. Dopiero trzy lata
później, w czasie zaobserwowanego przypadkiem napadu na stację
benzynową i zarobienia kulki przy próbie powstrzymania
zamaskowanego oprycha zrozumiał, że nic nie dzieje się bez
przyczyny – i że posiadanie tak niezwykłych talentów nakłada na
niego moralny obowiązek stania w obronie tych, którzy sami nie mogą
się bronić. Kiedy jednak nawet to olśnienie nie sprawiło, że
stał się bogiem wojny o stalowych mięśniach, musiał zacząć
improwizować – założył nabite ćwiekami rękawice, kupił dwa
dozowniki gazu pieprzowego, a kieszenie wypchał sobie eksplodującymi
jaskrawym blaskiem kulkami z magnezu. Jego pierwsze kroki na wojennej
ścieżce sprawiły, że wpadł na trop Barona – człowieka, o
którym mówi się, że jest źródłem wszystkiego, co złe w
mieście Kamińskiego.
Paweł nie
jest jedynym bohaterem tej historii – poznajemy również losy
Alicji, także obdarzonej niezwykłymi (i znacznie bardziej
spektakularnymi) mocami, mianowicie telepatii i psychokinezy.
Poświęcony jej epizod, "Po drugiej stronie lustra",
znajdziemy pod koniec zeszytu – jest znacznie krótszy, ale wcale
nie mniej treściwy, całkiem zgrabnie uzupełniając sedno komiksu.
Trudno na
podstawie tego jednego odcinka powiedzieć coś na temat jakości
opowiadanej w komiksie historii – na razie jest klasycznie:
młodzieniec obdarzony niesamowitymi mocami wypowiada wojnę
przestępczości, co i rusz kwitując ją ciętymi komentarzami,
miejscami próbując z mniejszym czy większym sukcesem łamać
czwartą ścianę. Klasyka, szczerze powiedziawszy nawet miejscami
nieco wtórna. Poziom ilustracji jest przy tym nierówny –
utrzymane w czerni, bieli i szarości tworzą całkiem niezły, jakby
znany skądinąd klimacik, niektóre są szczegółowe i naprawdę
robią niezłe wrażenie, za to inne wyglądają albo na narysowane w
pośpiechu, albo niedbale, zdarzają się niedociągnięcia w
perspektywie albo proporcjach części ciała. Jasne, wciąż nie
jest to Miller, ale i tak widać pewien potencjał, może wymagający
jeszcze ostatecznego szlifu. Należy tu odnotować spory skok jakości
w stosunku do pierwszego wydania – rysunki trochę odświeżono i
znacznie lepiej przyłożono się do ich wycieniowania. Zabieg
drobny, ale uwierzcie mi, robi ogromną różnicę.
Nie
potrafię zrozumieć jednej rzeczy. Specjalną mocą Incognito jest
możliwość stawania się niewidzialnym – czyli tak de
facto sprawiania, że jego adwersarz
nie jest w stanie określić, gdzie w danej chwili się znajduje -
ale spróbujmy przyjrzeć się bliżej jego gadżetom. O ile nabijane
ćwiekami rękawice to mus i spora pomoc dla kogoś, kto nie uderza
zbyt mocno, o tyle gaz pieprzowy (m. in. do oślepiania przeciwnika)
i kulki magnezowe (przede wszystkim do oślepiania przeciwnika)
wydają się trochę zbędne w kontekście kogoś, kto potrafi na
życzenie zniknąć z pola widzenia. Myślę, że jeszcze nie wiem
wszystkiego – w komiksie nie wspomniano ani słowa o ewentualnych
ograniczeniach w korzystaniu z mocy, choć zważywszy na to, z jaką
łatwością taka Alicja rozsadza czaszki, ulatnia przedmioty albo
czyta w myślach sądzę, że Paweł też wcale nie musi odczuwać
jakichś szczególnych barier. Bazując na informacji o świecie,
jaką można pozyskać z tego jednego zeszytu sądzę, że pomysł
superbohaterskich wihajstrów pana Incognito po prostu nie został do
końca przemyślany.
Czy polecam
"A imię Jego"? Cóż, trudno powiedzieć. Nie jest to
spektakularny początek serii, nie oferuje niczego, czego byśmy
gdzieś już nie widzieli, nie jest absolutnym mistrzostwem
warsztatowym i opowiada przy tym dość mocno standardową historię
– a mimo to nie sposób odmówić mu specyficznego klimatu, który
rozbudza pewną ciekawość co do dalszych losów bohaterów. Kto
wie? Może kolejne zeszyty czymś nas zaskoczą?
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Sol Invictus.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Sol Invictus.
Dane ogólne:
Tytuł:
Incognito #1: A imię Jego...
Autorzy:
Piotr Czarnecki (scenariusz), Łukasz Ciżmowski (ilustracje)
Wydawnictwo:
Sol Invictus
Rok wydania:
2016
Liczba
stron: 18
A ja się kiedyś nad tym komiksem mocno zastanawiałam - coś w opisie mnie przyciągało. Rozeszło się po kościach... Ale poczytam recenzje kolejnych tomów u Ciebie.
OdpowiedzUsuńCóż, polecam się!
Usuń