czwartek, 25 sierpnia 2016

"Asystent czarodziejki" Aleksandry Janusz

Jakiś czas temu zaczęłam obserwować pewnego bloga. Autorka wrzucała tam posty w stylu naukowych przypowiastek, czasem poważne, czasem, humorystyczne, a że bardzo lubię takie rzeczy czytać – postanowiłam wpadać regularnie. Potem straciłam z oczu ten blog tylko po to, by odnaleźć go znów po jakimś czasie, a wtedy okazało się, że wspomniana blogerka napisała książkę. Jak się okazuje, nie jest to wcale pierwsze jej dzieło, co więcej, pani Aleksandra Janusz, bo o niej właśnie mowa, tworzy powieści w gatunku fantasy, a najnowsza z nich przedstawia świat, w którym magia została ukazana w sposób, którego absolutnie nie można uznać za klasyczny. Z czystą przyjemnością przeczytałam więc pierwszy tom „Kronik Rozdartego Swiata”, czyli „Asystenta czarodziejki”.

Vincent Thorpe, tytułowy bohater, piastuje wspomniane stanowisko od dwudziestu czterech lat. Pomimo licznych spięć na linii praca – życie prywatne bardzo ceni sobie swoje zajęcie, nawet przy tak nietypowej szefowej jak słynna Szalona Meg. Jego kontrakt już się kończy, powoli zaczyna więc planować osiedlenie się w jakiejś przyjemnej okolicy ze swoją kompletnie niemagiczną partnerką, Amandine, a ma mieć to miejsce jak tylko uporają się z ostatnią misją. Otóż na ziemiach Ombre pojawił się bowiem smok, i to nie byle jaki: starożytny konstrukt zwany duszosmokiem, obudzony przez przypadkowe obsuniecie terenu. Właśnie, czy na pewno przypadkowe? Misja powtrzymania stworzenia wygląda ryzykownie, ale wrażenie to wzrośnie jeszcze, gdy okazuje się, że główną rolę w tym zadaniu ma grać właśnie Vincent, a nie dwie genialne czarodziejki, które mu towarzyszą.

„Asystent czarodziejki” wita czytelnika opowieścią pisaną z punktu widzenia głównego bohatera – narracja pierwszoosobowa sprawuje się tu bardzo dobrze, pozwalając poznać sytuację z perspektywy Vincenta. Świetnie zdaje to egzamin w połączeniu z pełnym dystansu do własnej osoby i lekkiego humoru podejściem bohatera. Początek wrzuca nas w wydarzenia niejako „pośrodku”, opisując misję z duszosmokiem na zasadzie retrospekcji, budującej napięcie i tworzącej kolejne pytania i niejasności, wprowadzając w bardzo gładki sposób większość postaci po to, by później stopniowo odkrywać odpowiedzi i móc bez dalszych wyjaśnień poprowadzić właściwą intrygę.

Sam Vincent jest postacią, której nie sposób nie polubić: jego pełen samokrytyki humor, zdrowy rozsądek połączony z odwagą i lojalnością daje, że tak powiem, idealnego kandydata na stanowisko asystenta. Jednak ciekawsza sprawa jest z jego zdolnościami magicznymi, a raczej ich brakiem. Młody Thorpe ich po prostu w odpowiednim momencie nie przejawił, ani długo potem, zachowując jedynie zdolność do przetwarzania energii. Wydawałoby się, że to trochę mało, by mógł być przydatny osobie takiej, jak czarodziejka Marqueritte, chyba, że… Ma ona co do niego własne plany, oparte na przypuszczeniach, których potwierdzenie okaże się szokiem nie tylko dla naszego bohatera. 

Vincent jest w pierwszym tomie „Kronik Rozdartego Świata” jedyną pierwszoplanową postacią męską, a otoczony przez trzy, a potem cztery wybitne, żeńskie czarodziejskie umysły na szczęście nie daje się stłamsić. Panie są też wyjątkowo warte uwagi już choćby ze względu na różnorodność charakterów i aparycji: Meg i Belinda to, co prawda, klasyka, ale podana w bardzo urokliwej formie osób, które co prawda są wybitne i tak dalej, ale zostawione we własnym towarzystwie nie lubią wychodzić z roli nieco roztrzepanych psiapsiółek. Z kolei Kathryn, asystentka Belindy, sprawia wrażenie osoby sporo poważniejszej i nieco nieśmiałej – to ona będzie miała najbardziej pod górkę, ale też wykaże najwięcej siły charakteru. Pupilka wszystkich, ziejąca ogniem Lily, zaskoczy czytelnika nie raz tym, jak bardzo jej postać rozkwita w trakcie powieści, przechodząc z zahukanej dziewczynki do… A tego właściwie jeszcze do końca nie wiemy, ale jedno jest pewne: już w tym tomie na postać Liliany warto zwrócić uwagę.

Wspomniałam, że książka pisana jest lekkim, pełnym humoru językiem: jest tak aż do końca, dzięki czemu „Asystenta” czyta się po prostu jednym tchem. Za ładny kontrast do pozornie lekkiego klimatu powieści robi za to dość złożony system magii, oparty na terminologii naukowej, a nie znanym wszystkim z książek fantasy bardziej enigmatycznym nazewnictwie. Magię, a raczej magiczną energię, mierzy się więc w kwantach, wydając i pobierając odpowiednio wyliczone ilości, a zaklęcia to nic innego jak obliczenia oparte na całkach i różniczkach. Całość brzmi genialnie i sprawia dość realistyczne wrażenie – o dziwo – chociaż zupełnie pogrzebała moje rojenia o wczuciu się w którąś z postaci czy wyobrażeniu sobie siebie w tym wszystkim. Trzeba bowiem wspomnieć, że nawiązania do przeszłości Vincenta i jego nauki bardzo przyjemnie lecą Potterem, ale przy moim braku ciągot matematycznych po prostu musiałam pozostać na pozycji widza.

Powieść urywa się w bardzo ważnym i emocjonującym momencie, od razu więc staje się jasne (nawet gdybym jakimś cudem pominęła zapowiedź na tylnej okładce), że niedługo pojawi się jej kontynuacja. Polecam więc szybko zapoznać się z tomem pierwszym – bo to naprawdę przyjemna w odbiorze pozycja, relaksująca i angażująca wyobraźnię. Przypadnie do gustu zarówno czytelnikowi dorosłemu, jak i nieco młodszemu – chociaż dzieciom bym jej w ręce nie dawała, ze względu na pewne szczegóły natury, że tak powiem, międzyludzkiej, poruszane tam. Ode mnie notka wysoka, znak jakości i gorąca rekomendacja dla każdego, kto lubi czasem zagłębić się w świat pełen magii.

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji.

Dane ogólne:
Tytuł: Asystent czarodziejki
Seria: Kroniki Rozdartego Świata
Autor: Aleksandra Janusz
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 368

2 komentarze:

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: