
Londyn, rok
1872. Mimo tego, że od najdawniejszych czasów ludzie na całym
świecie posługują się magią, bieg historii do tego momentu nie
zmienił się drastycznie – dlatego świat, który prezentuje nam
pani Lange, w dużej mierze przypomina nasz. Oczywiście, zjawiska tak
doniosłego i brzemiennego w skutkach jak magia nie da się po prostu
zignorować, praktykowanie Sztuki na przestrzeni wieków wrosło więc
w wiele aspektów ludzkiej egzystencji: obyczaje, wojnę, medycynę,
przemysł. Jak możemy pamiętać z lekcji historii, rewolucja
przemysłowa dziewiętnastego wieku przyniosła ze sobą także
znaczny wzrost przestępczości. Naturalną konsekwencją wydaje się
więc, że pewien odsetek czynów zabronionych będzie się wiązać
z użyciem zaklęć – w odpowiedzi na to zjawisko powołany zostaje
Podwydział Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitarnej, na
czele którego stanąć ma John Dobson, oficer-artylerzysta w armii
Imperium Brytyjskiego, potężny mag-kinemanta, obecnie w stanie
spoczynku.
Początki są
burzliwe – utrwalone w kulturze przesądy i niewiara, szczególnie
wśród Izby Lordów czy przedstawicieli prawa piastujących wyższe
stanowiska to jedno, najgorszym jednak problemem okazuje się
niedostatek funkcjonariuszy obdarzonych dostatecznym talentem
magicznym, szczególnie jeśli mowa o przestępstwach związanych z
duchami lub przypadkami opętań (nekromancję uważano od zawsze za
"babską" dziedzinę magii, z nielicznymi tylko wyjątkami
– a od pewnego czasu krzywo patrzy się na panie praktykujące
czary!). W akcie desperacji Dobson werbuje do służby swojego
starego znajomego z akademii, Clovisa LaFay, nekromantę i
dżentelmena wywodzącego się z rodu okrytego cokolwiek mroczną
sławą.
Co do
postaci kluczowych dla fabuły, kolejną jest Alicja Dobson, siostra
Johna. Mieszka razem z bratem po tym, jak postanowiła uciec do
Londynu z rodzinnej wsi, by uniknąć losu typowego dla swoich
rówieśniczek. Spędza dni na organizowanym w szpitalu kursie
pielęgniarskim, jednak jej celem, jej największym marzeniem, jest
nauczyć się magii. Z wielkim rozczarowaniem odkrywa, że
prezentowane jej na kursie złożenia glyfów... Po prostu nie
działają!
Losy tych
trojga przeplatają się, a fabułę jest nam dane śledzić zarówno
z perspektywy każdego z nich, jak i oczami kilku bohaterów
pobocznych. Przejścia pomiędzy nimi są niezwykle płynne, zaś
fakt, że są niezwykle charakterystyczni sprawia, że praktycznie
nie ma problemów z zorientowaniem się, kogo będzie dotyczyć dany
paragraf. Z początku wiemy o nich niewiele, jednak autorka buduje
swoich bohaterów przez całą powieść, racząc nas tu i ówdzie z
pozoru nieistotnymi szczegółami, które później okazują się
mieć znaczenie niebagatelne – a także świetnie rozplanowanymi
scenkami retrospektywnymi.
Nie tylko to
jednak świadczy o niezwykłym jak na debiutantkę kunszcie pisarskim
pani Anny Lange. Z niezwykłą biegłością stosuje ona technikę
foreshadowingu – zdradzania przyszłych wydarzeń, ale w sposób
bardzo delikatny, który staje się świetnie widoczny dopiero po
fakcie. Jest to zabieg wykonany tak niezwykle umiejętnie, że przez
połowę książki czytelnik jest przekonany, że przyszło mu czytać
lekki, przyjemny romans, a dopiero gdy krok po kroku odkrywane są
pewne szczegóły, powoli zaczyna rozumieć, z jak mroczną
opowieścią przyszło mu obcować. Sposób, w jaki z pozoru
nieistotne detale zbiegają się w jeden, spójny obraz mógłby być
przykładem dla wielu pisarzy o wiele dłuższym stażu. Po "Magiczne
akta Scotland Yardu" warto sięgnąć choćby ze względu na ten
pokaz mistrzostwa w planowaniu historii... Ale nie tylko dlatego, bo
historia jest nie tylko dobrze zaplanowana i opowiedziana, jest
przede wszystkim wciągająca, frapująca i trzymająca w napięciu,
pełna bohaterów, z którymi można sympatyzować, jak również
takich, do których aż czuje się niechęć. Jako ciekawostkę
pragnę dodać, że tekst z okładki głosi, jakoby autorka mocno
inspirowała się twórczością Brandona Sandersona, Agathy Christie
czy Jane Austen – wprawne oko dostrzeże pewne podobieństwa, ale
zauważy przede wszystkim, że z takiego ogromu inspiracji wyłonił
się styl własny, niepowtarzalny i, co tu dużo mówić, świetny.
Co
zdradziłem już we wstępie, Lange wyśmienicie przygotowała się z
tematu, na który postanowiła napisać powieść. Mimo że jest to
książka fantastyczna, z niezwykłą pieczołowitością oddano tu
szczegóły życia codziennego, towarzyskiego, a nawet politycznego
dziewiętnastowiecznej Anglii. Całość uzupełniają krótkie, ale
jakże treściwe przypisy umieszczone na samym końcu. Osoby, które
nie znają realiów, nie powinny więc bać się sięgnąć po
"Clovisa LaFay" – zaś te, które realia znają i są na
ich punkcie czułe, nie mają się czego obawiać: autorka z
pewnością włożyła wielki trud w to, by wszystkie szczegóły
wypolerować na wysoki połysk.
Jest bardzo
mało rzeczy, których można się tu uczciwie przyczepić i żadna z
nich nie jest naprawdę poważna. Pierwszą jest kreacja głównego
czarnego charakteru – jakkolwiek ma sens i jest spójna, wydaje mi
się, że jego postępowanie w finalnych rozdziałach jest ciut
przesadzone, brakuje uzasadnienia dla tego, jak się zachował, a
jego motywacja nie wydawała mi się dostatecznie mocna, by uzasadnić
aż takie wybryki. Drugą jest sytuacja, w której w czasie luźnej
salonowej konwersacji Alicja Dobson włącza się do dyskusji Clovisa
i Johna na temat statystyki w metodologii badań – dlaczego prosta
dziewczyna ze wsi zna się na takich rzeczach? To mało
prawdopodobne, by usłyszała o tym na kursach pielęgniarskich.
Odrobinę mi to zazgrzytało, ale można to jeszcze usprawiedliwić
faktem, że uchodzi za osobę bardzo ambitną jak na swój stan i
pozycję, mogła więc coś gdzieś przeczytać. Trzecią rzeczą,
bardziej kwestią stylu niż pomyłką, jest osobliwa miejscami
konstrukcja zdań – bardzo często orzeczenie zostaje wypchnięte
na koniec zdania. To coś, do czego można się przyzwyczaić,
niemniej na początku robi dziwnie obce wrażenie, bo akurat taki
sposób budowania wypowiedzi nie jest dziś rzeczą nazbyt
powszechną.
Co o tym
sądzę? Cóż, przede wszystkim trudno mi uwierzyć w to, że
"Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu" jest debiutem
pani Lange – wszystko tutaj wydaje się dopięte na ostatni guzik.
Konstrukcja świata jest perfekcyjna, opowiedziana historia wciąga i
nie wypuszcza, bohaterów skonstruowano w znakomity, bogaty sposób
nadający im mnóstwo głębi, a napięcie dawkowane jest z
laboratoryjną wręcz precyzją. Jeśli to nie jest dostateczna
rekomendacja, by oderwać się od czytania moich wypocin i czym
prędzej pognać do księgarni, to ja już nie wiem, czym was
przekonać. Bez dwóch zdań – jedna z najlepszych polskich książek
fantastycznych ostatnich lat!
Dane ogólne:
Tytuł:
Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu
Autor: Anna
Lange
Wydawnictwo:
SQN
Rok wydania:
2016
Liczba
stron: 448
książka super i porządna recenzja wskocz do mnie:)http://swiatwierszempisany.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńLotrze, nie czepiaj się Alicji. Dziewczyna z prowincji musiała się przygotować do bywania na salonach. Świetna recenzja, nie wiem czy warto biec po książkę w obawie, że bedzie mniej ciekawa od swego streszczenia. :)
OdpowiedzUsuńZapewniam - obawy są zupełnie bezpodstawne.
UsuńA ja miałam się do czego przyczepić ;)
OdpowiedzUsuńSuper recenzja, świetnie napisana. Jeśli chodzi o tę statystykę, to chyba Lange to wyjaśniła w przypisach - Alicje uczyła Florence Nightingale, a ona była jedną z pionierek stosowania statystyki w medycynie.
OdpowiedzUsuńCo do przyczepiania się: Suomi, czepiać się można, byle z sensem. Domów i prefektów nie wymyśliła Rowling, tak po prostu były (i chyba są) zorganizowane brytyjskie public schools.
O, to przepraszam. Nie zgłębiałan się w ten temat, więc dla mnie tak jakby istniały tylko tam.
UsuńDrogi/a Anon, dziękuję Ci za wyjaśnienie tej kwestii. Wspomniany przypis musiałem albo przeoczyć, albo przeczytać i nie załapać - brakowało mi informacji, że pani Nightingale była nauczycielką Alicji. Ale skoro tak, to chyba nieco się wygłupiłem...
UsuńKto robił okładkę? Jest boska!
OdpowiedzUsuńJak podaje stopka redakcyjna, autorem ilustracji z okładki jest Dominik Broniek, znany m.in. z nowego wydania Sandersonowskiego cyklu o Scadrial. Ta jednak podoba mi się dużo bardziej, jest przyjemnie stonowana, a i twarze wyszły jakoś naturalniej niż zazwyczaj...
UsuńTa przyciąga oko, po prostu. Dzięki za wyszukanie nazwiska.
UsuńAch, ja to się w tej książce nieprzystojnie zakochałam i obiektywnie już o niej mówić nie mogę. Po prostu kocham i z niecierpliwością oczekuję kontynuacji (która, na szczęście, jest w fazie przygotowań!) ♥
OdpowiedzUsuńSerio jest?
UsuńO rany <3