niedziela, 11 stycznia 2015

Nic nie wiesz, Jonie Snow. "Nawałnica Mieczy: Stal i Śnieg" George R.R. Martina

You know nothing, Jon Snow.

Słynnej już “Gry o Tron” tom trzeci, część pierwsza. Nie przestaje mnie zadziwiać ten podział tomów na kawałki, jak bardzo nie byłyby grube i ciężkie. „Nawałnica Mieczy: Stal i Śnieg”, bo taki tytuł nosi opisywana przeze mnie książka, dotarła do mnie w pięknym wydaniu z filmową, twardą okładką. I nawet pomimo tego, czekała długo na przeczytanie.
Przyznam się tu do popełnionego grzechu: jestem jedną z osób, które przeczytały powieść dopiero po obejrzeniu serialu. Ba, ja się o niej dowiedziałam dopiero przy oglądaniu. Jestem też jego wierną fanką, więc nie mogłam nie przeczytać, i moje spojrzenie może być z nieco niewłaściwej perspektywy.

Akcja książki klasycznie, jak dla serii, podzielona jest na osoby, mamy wszystkich, rozproszonych już, Starków, Jona, i dodatkowo Sama Tarly’ego, Davosa, Tyriona i Jamiego. Jest już po przejęciu Winterfell przez Greyjoya, Stannis liże rany po pamiętnej klęsce w Królewskiej Przystani, ser Davos walczy o przetrwanie, wyrzucony na jedną z wysepek, a Jamie, uwolniony przez Lady Caithlyn, wędruje w towarzystwie Brienne, by wymienić własną skórę na córki Starków. Z których tylko jedna jest jeszcze na miejscu…  Jednym z najciekawszych wątków w tej części są jednak, moim zdaniem, wydarzenia za Murem: Jon Snow w towarzystwie Dzikich, „wzięty w posiadanie” przez płomiennowłosą Ygritte, i ta wszechobecna, a zbliżająca się groza, przed którą i Dzicy uciekają za Mur, a biedny młody Snow musi nagle być jednym z nich, i uczestniczyć w ataku na swoich… W jego stronę powoli zmierza Bran, eskortowany przez wiernego Hodora i dwoje młodych towarzyszy. Ach! A moja ulubienica, Sansa, w końcu wyszła za mąż. I miała z tym więcej szczęścia, niż myślała, wbrew pozorom.

Z drugiej strony, Daenerys zbiera armię, wyzwalając kolejne miasta i rzesze niewolników, jej smoki rosną i robią się niebezpieczne, chociaż dziecięce ideały trochę podupadają. W przeciwieństwie do sporej części fanów serii, nie przepadam za najmłodszą z Targaryenów. W moim odczuciu jest zbyt wyidealizowana, wręcz do przesady uwielbiana przez niewolników, a jej plany są zbyt nierealne do spełnienia. Takie księżniczki powinny ginąć szybko i marnie, zdawałoby się. Ale zobaczmy, co przygotował dla niej autor.

Największym plusem całej serii jest klimat. Ciężki, z wyczuwalnie rosnącym napięciem: wiesz, Czytelniku, co się dzieje za Murem, i widząc gierki i wojenki Lannisterów i reszty, aż czasem ma się ochotę potrząsnąć paroma osobami. Ale oni wiedzą… a przynajmniej, są informowani. Po prostu niewiele sobie z tego robią, postrzegając sprawę utrzymania Joffreya na tronie jako priorytetową… chociaż sami zaczynają powoli widzieć, jaki naprawdę jest ich młody król. Kiedy w końcu przyjdzie zima? Wydawałoby się, że już niedługo. To wszystko nie pozwala zrobić z „Gry o Tron” opowiastki o rycerzykach i smokach, i romansach jednych z drugimi.

Właśnie, romanse… to delikatne słowo na określenie wizji, które zaprezentował nam serial. Ale, muszę przyznać, nie pokazano w nim nawet połowy tego, co zawierała książka, a i to zostało przedstawione w bardzo wydelikacony sposób.  Scena nocy poślubnej Sansy niech będzie tego dowodem. Czy uważam to za minus całości? Nie, z powodu, o którym już wspomniałam – bardzo wpływa to na klimat powieści. Nie jest ich też znowu tak dużo, a większość potraktowana jest skrótowo, po wstępnym jedynie opisie, wprowadzającym w scenę, ale już bez kontynuacji i dosadnego opisu, którego można by oczekiwać, będąc po serialu. Nie ma więc tu przesady pod tym względem.

Bardzo pochwalić muszę, w tym przypadku, wydanie z okładkami filmowymi. „Nawałnica…” jest cała w bieli, z cieniem smoka na froncie, co, moim zdaniem, ładnie oddaje klimat zawartości, a chociaż poprzednie dwie są czarne, to całość prezentuje się na książkowych półkach wyjątkowo ładne, i rzuca się w oczy. Dostała mi się w twardej oprawie, co ma wpływ na ciężar, a przy moim zwyczaju czytania z książką w dłoniach oznacza to odrobinę niewygody, ale cóż! Warto.

A gdzie tytułowa „Nawałnica mieczy”? Nie ma. Dopiero się szykuje. Jest za to sporo stali, i zdecydowanie dużo śniegu, lodu i wielkiego zimna. Czytałam ją, zakopana w domowych pieleszach, z kubkiem pysznej kawy, i widokiem na zamieć i trzaskający mróz na zewnątz, więc czytało mi się znakomicie! 

Czeka na mnie już kolejny tom, „Krew i Złoto”, i na pewno niedługo po nią sięgnę. Jestem już zadeklarowaną miłośniczką tej serii. Za to na kolejną będę musiała jeszcze trochę poczekać, bo, zdaje się, wydanie z okładką filmową wychodzi jakoś w okolicach premiery odpowiedniego sezonu serialu.

Na koniec, coś, co zostało pomyślane i wykonane genialnie: ścieżka dźwiękowa. Muszę tu wyszczególnić Deszcze Castamere, które wręcz uwielbiam. Pozwolę sobie zacytować przetłumaczony tekst w całości:

A kim to jesteś, rzekł dumny lord,
że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści,
takiego jestem zdania.
W płaszczu czerwonym albo złotym,
lew zawsze ma pazury.
Lecz moje równie ostre są
i sięgną twojej skóry.
Tak gadał ten lord Castamere
tęgiego zgrywając zucha,
Dziś w jego zamku płacze deszcz
którego nikt nie słucha.
Dziś w jego zamku płacze deszcz
i nie ma kto go słuchać.


https://www.youtube.com/watch?v=ECewrAld3zw



Dane ogólne:
Tytuł oryginału: A Storm of Swords: Steel and Snow
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 736

2 komentarze:

  1. Uwielbiam PLiO, a z każdym akcja jest co raz ciekawsza. Najbardziej podziwiam Martina za tak logicznie i spójnie stworzony świat, która ma ręce i nogi, że tak powiem, oraz fakt, że nikt i nic nie jest czarne albo białe, za to wiele tam szarości. Och, jak to poetycko wszystko zabrzmiało ;)
    sklep-z-pamiatkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle już słyszałam o tej serii, że muszę się w końcu za nią zabrać :)

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: