
Przyznać też trzeba,
że leżała ona odłogiem stanowczo za długo.
Głowna bohaterka, chociaż odbiega i porządkiem i stylem
życia od mojego, jest dosyć „swoja”. Bo kto nie przeżył jakiegoś zawodu
miłosnego, i nie czuł tęsknoty za kimś bliskim? Hanna Lerska, nazywająca się
tak prosto i sucho, że aż prawie wcale, nie jest przecież przeciętną
dziewczyną. Ma 26 lat, jest nauczycielką języka polskiego i mieszka w
podwarszawskiej willi, sama. Jedynymi jej bliskimi są przyjaciółka-siostra
Dominika i rodzina, do której jeździ na letnie wczasy nad morze. Ot, jest
dziewczyna życiowo ustawiona, można by powiedzieć cynicznie. A miałoby to
wydźwięk niemiły, dlatego, że jej sytuacja życiowa jest konsekwencją
śmiertelnego wypadku rodziców i tajemniczego zniknięcia niejakiego Mikołaja. Te
wydarzenia to niedaleka przeszłość, która sprawiła, że niegdyś pełna życia i
szczęśliwa Hania, teraz jest osobą chłodną, niemal obojętną i starającą się
trzymać od wszystkich na dystans, przerażoną faktem, że ktoś mógłby stać się
bliski i zaraz zniknąć. W tym wszystkim jest też Dominika, przysłowiowe żywe
srebro, dziecko skrzywdzone w dzieciństwie przez ojca-alkoholika, wychowywane
przez rodziców Hani, które już jako dorosła panna goni uparcie za szczęściem,
ciągnąć za sobą „siostrę”.
Właśnie Dominika znajduje Idealnego Przemka, a tuż za nim
zjawia się Mikołaj Drugi, Który Jeszcze Nie Wie. I tymi określeniami można
streścić dalsze całości losy. Dominika z Przemkiem (a może na odwrót…) radzą
sobie świetnie, na ile oczywiście można ogarnąć osobę tak zmienną w nastrojach
jak ta wariatka, jednak jej stanowcze dążenie do tego, by być szczęśliwą,
wygrywa wszystko. Trudniejsze zadanie ma oczywiście Mikołaj, będący nie dość,
że Drugim Tego Imienia, tuż po Pierwszym, Który Zniknął (panna mdleje w reakcji
na samo imię), to jeszcze jest starszym bratem „zabujanego” w ładniutkiej
nauczycielce licealisty. Muszę przyznać, że podziwiałabym jego cierpliwość, tym
bardziej, że o tym, co właściwie spotkało Hankę i dlaczego zachowuje się tak, a
nie inaczej, dowiadujemy się wszyscy dopiero gdzieś pod koniec, a aluzje i
szczątkowe informacje rzucane gdzieś po drodze dają co prawda pole do domysłów,
ale Wielkiej Prawdy nie pokazują totalnie. A zaiste jest ona wielka.
Tu jest, moim zdaniem, najsłabszy punkt tej powieści: Hanka
jest po prostu irytująca. Z tym swoim wiecznym chcę-ale nie chcę-ale chcę-ale
się boję, potrafiłaby kamień doprowadzić do tego, że wziąłby i nią potrząsnął,
żeby się wreszcie ogarnęła (co zresztą zdarza się robić Dominice, dodając do
tego Wygarnianie Prawdy Prosto W Oczy – swoją drogą, strasznie mi się to u niej
podobało. Szczera, trafna ocena sytuacji, wyrażana w prostych słowach). Ale
Hania pokazuje się, a potem ucieka, obiecuje, że przyjdzie, i nie przychodzi, i
nade wszystko – choruje i mdleje, zasypia w samochodzie na miejscu pasażera,
daje się ratować z trudnych sytuacji, i jest tak tkliwie romantyczna, że
wywołuje to uśmiech albo politowania, albo zrozumienia, a zaraz potem szczerą
chęć kopnięcia jej w tyłek, za to, że Mikołaja Porządnego traktuje tak niemiło
momentami, niczego mu nie tłumacząc. Dobrym odniesieniem zdaje się być osoba
sekretarki, Sylwii z Wielkim Cycem (jak, cholera, typowo…) i ciągotami do
przystojnego architekta, z którym pracuje, będącej jakby znakiem ostrzegawczym
dla Hanki. Zabawny fakt: Hankę postać Sylwii niewiele zainteresowała. Ból
kolejny: to Dominika walczy o szczęście Hanki, nie ona sama.
Dodają się do tego oczywiście wątki poboczne: problemy w
szkole brata Mikołaja, Mateusza, jego „nawrócenie” i uganianie się za Hanką,
urozmaicone dawaniem starszemu bratu w… twarz; pani Irenka znad morza, rodzinna
atmosfera jej domu i święta, które każdy chciałby spędzić w ten sposób właśnie:
w dużym gronie rodzinnym, bez problemów, będąc rozpieszczanym przez
niezastąpioną panią domu, znajomi z pracy Hanki, dawna rodzina Dominiki, jej
praca i przewroty uczuciowe… Mieszanka codzienności, w której nie ma miejsca na
spokój.
Kolejną rzeczą, która nie podobała mi się w powieści, są
imiona i nazwiska bohaterów. Lerska i Starski brzmią jak końcówki czegoś, nie
jak osobne nazwiska, i nie dają się utożsamić z charakterami. Zapewne jest to
celowy zabieg, by zaznaczyć przeciętność dwóch osób z wielkiego miasta, na
które nie zwróciłoby się uwagi w tłumie, ale bez przesady… ani Hanka, ani
Mikołaj tacy zwyczajni nie są. To ludzie z charakterem, pasjami, pracą, którą
uwielbiają i w której odnoszą sukcesy, nie mają żadnych problemów w życiu,
prócz właśnie kwestii uczuć i wspominania przeszłości. Idealne życie, prawda?
Co na plus? Czyta się lekko, nie nudzi, skłania do
zastanowienia momentami i dochodzenia, jak to z tą Hanką w końcu jest i o co
jej chodzi, umiarkowanie, ale wciąga. Potem tylko kopniaka w tyłek Lerskiej,
tak na szczęście, bo ma kobita go więcej, niż myśli, i oby doceniła, a obu
panom życzyć oazy cierpliwości. I kończy się czytać książkę ze świeżą głową, bez
kaca i chęci powrotu. A podobno są jakieś dalsze losy? Nie wiem, być może
kiedyś poszukam, jeśli trafi mi się potrzeba odświeżenia znowu.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Alibi na szczęście
Autor: Anna Ficner-Ogonowska
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 656
Nie mogę tej książki znieść. Zakupiliśmy ją wraz z moją drugą połówką teściowej na urodziny, ona przeczytała, ja utknęłam na setnej stronie. Hanka to najgorszy typ kobiety, jaki tylko można sobie wyobrazić. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie wiem, czy doczytam, postaram się, ale mam ochotę rzucać ta książką o ścianę.
OdpowiedzUsuńFakt. Ja mam zwyczaj ciągnięcia do końca, i naprawdę wyjątkowo by się musiał autor postarać, żebym książkę w kawałku porzuciła, a tu trochę w sumie cieszyłam się, że dowiedziałam się, co z tą Hanką w końcu.
Usuń