czwartek, 1 stycznia 2015

Nawracając Umarłych - "Elantris" Brandona Sandersona

   Brandon Sanderson był dla mnie swego rodzaju wielkim odkryciem minionego roku. Trylogia Ostatniego Imperium po prostu mnie zachwyciła. Ciekawy, nietypowy, a przede wszystkim niepowtarzalny świat przedstawiony, kapitalna konstrukcja fabuły, w której jedna rozwikłana intryga rodzi dwie kolejne, a przede wszystkim genialny i na swój sposób uderzająco logiczny system magii (to, jak sądzę, jest cechą rozpoznawczą wszystkich powieści Sandersona) - wszystko to sprawiło, że całość przeczytałem niemal jednym tchem. Nic więc dziwnego, że w końcu sięgnąłem po "Elantris" – książkę, którą wiele osób uważa za jedną z lepszych, jeśli nie najlepszą powieść tego autora. Ile w tym prawdy?

(Jezus Maria, nie wiem! Powiem wam za to, co sam o tym myślę.)

   Zaczyna się baśniowo: opisem tytułowego cudownego miasta, zamieszkiwanego przez istoty tak potężne, pełne godności i wdzięku, że niemal czczone jako bogowie. Coś jednak idzie koszmarnie nie tak: ta sama moc, która czyniła Elantris centrum cywilizowanego świata sprawia, że ledwie w kilka tygodni obraca się ono w zamieszkiwaną przez oszalałe ludzkie wraki nekropolię. Właściwa akcja powieści rozpoczyna się jednak kilka miesięcy później, a śledzimy ją z perspektywy trzech różnych osób – księcia sąsiadującego z Elantris królestwa Arelonu, Raodena, który po zapadnięciu na elantryjską chorobę zostaje uznany za zmarłego i wrzucony w mury przeklętego miasta, skąd postanawia się czym prędzej wydostać; jego narzeczonej, Sarene, która przybywa do Arelonu, by zawrzeć polityczne małżeństwo i zostać jego królową – i na miejscu dowiedzieć się, że ślubu nie będzie, bo jej niedoszły zmarł tragicznie; a także Hrathena, wysokiego kapłana-wojownika z imperium Derethi, misjonarza. Zadaniem Hrathena jest nawrócenie ludu Arelonu na swoją religię w ciągu trzech miesięcy, inaczej armie imperium zagarną królestwo siłą.

   Losy tych trzech osób przeplatają się, kiedy z początku próbujący osiągnąć sprzeczne cele bohaterowie toczą ze sobą coś na kształt politycznego konfliktu (nawrócenie Arelonu na Shu Dereth, którego pragnie Hrathen, byłoby przyczynkiem do włączenia królestwa do ziem imperium, co uniemożliwiłoby królestwu Teod, z którego pochodzi Sarene, zawarcie sojuszu z Arelonem), by wreszcie porzucić dawne animozje i zjednoczyć się przeciwko wspólnemu zagrożeniu, które pragnie zagarnąć dla siebie cały świat. Co ciekawe, większości starć pomiędzy bohaterami oni sami mogliby uniknąć. Te bowiem, równie często jak ze sprzecznych interesów, rodzą się z niedopowiedzeń, nieporozumień i nadinterpretacji poczynań tej drugiej osoby. Jakie to pouczające...

   Smaczku całości dodaje, a jakże, nietypowy system elantryjskiej magii, którego zasada działania jest sednem całej powieści, przyczyną upadku Elantris i wszystkich nieszczęść, które dotykają bohaterów. Bazuje on na rysowaniu Aonów – wzorów i geometrycznych symboli nawiązuących do... Hm, hm! Nie mogę powiedzieć nic więcej, by nie zdradzić szczegółów fabuły, powiem więc jedno – kolejny ze światów Sandersona podziela cechy pozostałych: ma jasno określone prawa, którymi się rządzi, co czyni go jeszcze bardziej interesującym.

   Fabuła prowadzona jest zupełnie sprawnie. Nie brak tu warstwowych intryg, nagłych zwrotów akcji, również kreacja bohaterów jest zauważalnie lepsza niż miało to miejsce w "Z Mgły Zrodzonym". Jakiś czas po przeczytaniu miałem jednak pewne zastrzeżenia do zakończenia powieści – "Elantris" sprawia z początku niemalże bajkowe wrażenie, by, im bliżej zakończenia, stopniowo wychylać się w kierunku klasycznego dark fantasy. Jednak to, co dzieje się na samym końcu jest w stanie złamać serce.

   Nie zrozumcie mnie źle, Drodzy Czytelnicy. Zakończenie jest spójne z resztą powieści – napisano je bardzo zręcznie - nie przeszkadza mu to jednak w byciu okrutnym zarówno dla bohaterów, jak i dla czytelnika. Trochę szokuje i przeraża, gdy świat zarysowany jako sielankowy i raczej nietrapiony większymi nieszczęściami (a przynajmniej większymi niż upadek Elantris) – taki, w którym chętnie by się zamieszkało! - nagle wali się i pali. Wtedy dopiero można zdać sobie sprawę z tego, jak mocno przywiązało się do bohaterów – a nawet przyłapać na lęku o ich losy.

   Dla samego tego szoku warto "Elantris" przeczytać – trudno ostatnimi czasy o powieść fantastyczną, która byłaby w stanie wzbudzić w czytelniku aż tyle sprzecznych emocji. I chociaż uważam, że imć Sandersona stać na więcej niż to, należy wziąć pod uwagę, że "Elantris" była jego literackim debiutem. Biorąc na to poprawkę – polecam!



Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Elantris
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 683


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: