niedziela, 25 stycznia 2015

Burza nadchodzi. O "Słowach Światłości" Brandona Sandersona.

„Ale księga. Księga była cudowna. I frustrująca.

   Takimi słowami opisuje Shallan „Drogę Królów”, nie tomisko autorstwa Brandona Sandersona oczywiście, ale księgę, która zawierać miała wiedzę o życiu zaginionych Świetlistych. Cytat ten oddaje też w pewnym, delikatnie ujętym znaczeniu moje uczucia względem drugiego tomu Archiwum Burzowego Światła, czyli Słów Światłości.

   Pierwszy tom skończyłam czytać (i recenzować – tu!) na krótko przed premierą drugiego, więc gdy pojawił się w księgarniach, a mnie udało się stanąć w jednej z nich przed strategiczną półką, spędziłam dobre pól godziny na walce z samą sobą, czy wydać ostatnie drobne na to cudownie grube tomisko, czy też czekać na lepsze czasy. Z jakim wynikiem? Cóż, wyszłam ze sklepu z książką pod pachą, ale nie potrafię tego uznać za przegraną pod żadnym względem. Bo też i rzecz naprawdę warta jest swojej ceny…

   Wracają znani nam już bohaterowie, i dołączają kolejni. Shallan zmierza wraz z Jasnah w stronę Strzaskanych Równin, wioząc ze sobą pakiet badań i drugi, większy, obaw i podejrzeń, że to, co udało im się odkryć, jest o wiele straszniejsze, niż im się wydaje. Jedno krótkie zerknięcie na przerażoną i zmęczoną twarz opanowanej przecież zazwyczaj Jasnah mówi wiele, również o tym, że czasu zostało coraz mniej. Ich mały, tajemniczy towarzysz – spren Wzór, lubujący się w Kłamstwach – również nie dodaje otuchy, choć zdaje się mieć spory wpływ na samą Shallan, która odkrywa w sobie o wiele więcej umiejętności, niż była w stanie sobie wyobrazić. Jednak ma to cenę… młoda kobieta będzie musiała wreszcie stawić czoła własnej przeszłości, o której wolała zapomnieć, i powiedzieć Prawdę.

   Kaladinowi natomiast wiedzie się całkiem nieźle… a przynajmniej pozornie. Jest pierwszym ciemnookim kapitanem straży, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo samego króla, który przedkłada jego, ze względu na wiedzę i umiejętności, nad własnych strażników. Jest to źródłem konfliktów, bo jasnookim nie podoba się takie wywyższenie byłego niewolnika, ale i oni zaczynają podejrzewać,  że Kal jest kimś więcej, niż tylko żołnierzem z przypadku… Aż w końcu i tam zjawia się stary znajomy, Skrytobójca w Bieli, i okazuje się, że źle oceniono zarówno jego siły, jak i zamiary.

   Nową rzeczą jest w tym tomie to, że możemy wejść w środowisko… Parshendich, którzy samych siebie zwą Słuchaczami. Główną postacią jest Eshonai, ich ostatnia Odpryskowa, wojowniczka, która wraz z siostrą pracuje nad znalezieniem metody, która pozwoli ich ludowi przetrwać ciągłe starcia z ludźmi. Słuchacze są zjawiskiem niesamowitym – istoty, które porozumiewają się rytmicznie, dostrajając wypowiedzi do tonów emocjonalnych, a ponadto przybierające różne formy, w zależności chyba od aktualnego zajęcia… Wiele z ich wiedzy zostało utracone, teraz mają już tylko pięć form, wystarczających zaledwie do prostego przetrwania. Eshonai i Venli chcą przywrócić Słuchaczom dawną świetność, odnaleźć zaginioną wiedzę, ale tak, by nie zwrócić na siebie uwagi bogów, i nie zaburzyć równowagi, jednocześnie planując porozumienie z ludźmi…. Jednak to, co znajduje Venli, zmieni cały naród Słuchaczy, niszcząc dotychczasowy porządek i zamiary.

   Nie mogę nie wyrazić zachwytu nad tym, jak odmiennym i zróżnicowanym ludem są Parshendi. Ich kultura i zachowanie budzą w czytelniku naturę badacza, który chciałby wiedzieć więcej i więcej, jak wygląda każda z form, jak rozróżniać poszczególne rytmy ich wypowiedzi, wreszcie poznać ich wierzenia i to, co właściwie się stało, gdy utracili większość wiedzy o formach, kim, bądź czym są naprawdę… Nutka poczucia zagrożenia, pojawiająca się przy okazji odkryć Jasnah Kholin na temat używanych powszechnie jako niewolników parshmenów, którzy przecież są również pewną formą Słuchaczy, dodaje całości niesamowitego charakteru.

   Na uwagę zasługuje też sama konstrukcja postaci. Szczególnie przyglądałam się Shallan Davar, będącą moją ulubioną postacią cyklu, ze względu na całokształt, łącznie z wyglądem. Charakter młodej jasnookiej rozwija się w zauważalny sposób, z czasem, pod wpływem przeżyć i kontaktów z innymi ludźmi, otwiera się, krzepnie, wręcz widać, jak nieśmiała, zahukana przez ojca-gwałtownika i schowana za murem własnych myśli, stopniowo staje się sobą – inteligentną, błyskotliwą kobietą, z umysłem naukowca i ciętym językiem, który część osób zraża, a innych przyciąga.

   Podobnie, choć nie tak samo, jest z Kaladinem. On również w pewien sposób ewoluuje – obracając się wciąż w najwyższych kręgach, przyjmuje na siebie coraz to nowe obwiązki, śpi coraz krócej, i… żywi się własnymi, głęboko ukrytymi żalami. Śmierć brata przed laty, na wojnie, nie pozwala mu na nawiązanie normalnego kontaktu z żadnym z jasnookich, nawet z synami Dalinara, którzy wahają się między podziwem, zazdrością a podejrzliwością wobec byłego mostowego. Kaladin jest dramatyczny do bólu – wszystkie jego niepowodzenia, wpadki, problemy, są winą jasnookich, to oni go takim uczynili. Sięga to tak daleko, że gdy zostaje ukarany za głupi wybryk wobec Amarama – dając się ponieść emocjom – nie wini za to siebie. Zupełnie nie. To jasnoocy go zdradzili, kolejny raz. Schodzi w ten sposób coraz niżej, i tylko jego mały spren, Syl, powstrzymuje go przez zamknięciem się w kokonie własnych uraz. Co nie zmienia faktu, że i tak ma się wielokrotnie ochotę przyłożyć mu porządnie, by się opamiętał.

   Na kolejną moją pochwałę zasługuje genialnie rozwiązany wątek uczuciowy. O Dalinarze i Navani już wiemy, i to się nie zmienia, dochodzą natomiast zaręczyny Shallan i Adolina Kholina. Zaręczyny to formalność, do której oboje podchodzą jak do rozwiązania wszelkich osobistych kłopotów, spotykają się, przypadają sobie do gustu, a potem… „pojawia się” Kaladin. Zupełnie nie ma tu motywu rywalizacji o uczucia, natomiast autor opisał rzecz tak subtelnie i precyzyjnie, ujmując szczegółowo relację Shallan z każdym z tym panów, że przechodzi się gładko od rozbawienia do uznania – opisy emocji i sytuacji są po prostu piękne. Dodatkowy punkcik należy się pannie Davar za to, jak radzi sobie z samozachwytem Adolina.

   Wady? Znalazłam dokładnie jeden zgrzyt w całej powieści. W pierwszym tomie poznajemy ojca Kaladina, który uczy go chirurgii, tłumacząc, dlaczego myje się ręce i przypala rany (auć) tym, że odstrasza to zgniłospreny. W ten sposób – wszelkie zło powodują te małe duszki, które trzeba odstraszać. Natomiast z tomie drugim mamy już Kaladina, który „diagnozuje” księcia Renarina, używając typowo medycznego słownictwa: „padaczka”, w porządku. Ale „idiopatyczna”, „objawowa”, „miokloniczna”? Na chwilę wybiło mnie to z bajkowego światka sprenów, wrzucając na wykład z medycyny współczesnej. A to zabolało.


   Całość jednak jest rzeczą wielką. Muszę przyznać: jeszcze żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, nie wywarła takich emocji, że podczas czytania musiałam robić przerwy, by ochłonąć. Sposób, w jaki Sanderson buduje napięcie, dorzucając kolejne szczegóły i pozwalając domyślać się, że to nie koniec, jest niemal nie do zniesienia – i jest cudowny. Wiele razy wydawało mi się, że więcej napięcia już nie wytrzymam, i jednocześnie bałam się, że książka za szybko się skończy, że zostawi mnie w poczuciu kompletnego rozbicia, i świadomością, że muszę czekać długo na ciąg dalszy. Nie stało się tak, o ile wrażenie po przeżytych emocjach pozostało silne, o tyle mam też poczucie pewnego spełnienia i satysfakcji, a mając w perspektywie kolejne tomy – czy to prawda, że ma być ich aż dziesięć?? – mogę się tylko cieszyć, że dane mi jest śledzić powstawanie tego wielkiego dzieła – bo pan Sanderson stworzył coś wybitnego! – niejako na bieżąco. Całym sercem polecam wszystkim wielbicielom porządnego fantasy. Nie będziecie zawiedzeni. Brandon Sanderson to autor, który popularność dopiero w Polsce zdobywa, ale na pewno nie zostanie zapomniany. 


Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Words of radiance
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania polskiego: 2014
Ilość stron: 960

***

Osobiście polecam czytanie tej książki z odpowiednim soundtrackiem!

4 komentarze:

  1. Echh, Sandersona po prostu trzeba znać, a ja, taka kupka wstydu, nadal niczego nie przeczytała od niego ;/ Ale na całe "Archiwum..." ostrzę sobie zęby, tak jak i zresztą na inne jego dzieła ;) Niestety nie wiem, kiedy będę się mogła za to zabrać, ale mam nadzieję, że stanie się to jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proponuję zacząć od "Z Mgły Zrodzonego", bo porywa od razu!

      Usuń
  2. Skoro książka wzbudza take emocje, to jestem na tak

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam tę książkę, ale jeszcze jej nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: