piątek, 18 marca 2016

W owczym pędzie, na krawędź urwiska - "Ślepe Stado" Johna Brunnera

Uważni stali bywalcy naszej wspaniałej nory mogą kojarzyć, że John Brunner był dla mnie czymś w rodzaju wielkiego odkrycia ostatniego roku – podziwiałem kunszt, z jakim przedstawiał wymyślone przez siebie światy, misterne konstrukcje fabuł i niebanalny sposób, w jaki to wszystko prezentował. Nie dziwota więc, że po "Ślepe Stado", zdaniem wielu wszelkiej maści znawców tematu najwybitniejsze dzieło tego autora, sięgnąłem - nomen omen! - na oślep, spodziewając się jeszcze więcej tego samego – świetnie zaprezentowanej dystopii i mającej w niej miejsce interesującej, porywającej opowieści. Czy trafiłem? Jest jeden sposób, by się przekonać...


Niedaleka przyszłość – lata osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku. Próżno tu jednak szukać nowinek technicznych z "Na fali szoku", przeludnienie też nie jest problemem, a nawet jeśli, to zdecydowanie nie najważniejszym. Postępujące uprzemysłowienie naszej cywilizacji doprowadziło ekosystem Ziemi do niemal całkowitej destrukcji – są obszary świata, gdzie nie wychodzi się z domu bez maski tlenowej. Na całej Ziemi dzieci, nawet jeśli ich matki donoszą ciążę do końca, co staje się coraz rzadszym zjawiskiem, rodzą się chore i zdeformowane. Mnożą się lub powracają paskudne, przewlekłe choróbska, o których już dawno zapomnieliśmy, a na które od równie dawna nie mamy już skutecznych leków. Jedzenie nie nadaje się do jedzenia, woda do picia, a powietrze do oddychania. Oceany ścieków i ropy naftowej wyrzucają na brzeg zatopione i dawno zapomniane zbiorniki z gazem bojowym, ławice martwych ryb i nadmorskich ptaków. Jednym słowem – zgroza. W dodatku zgroza, którą sami sobie zgotowaliśmy.

Ponownie śledzimy równoczesne losy kilku bohaterów – są tu biznesmeni i ich niepokorne dzieci, policjanci, członkowie misji charytatywnej w ogarniętym wojną domową niewielkim państwie gdzieś w Afryce, a nawet członkowie radykalnej bojówki pro-ekologicznej, którym zbrzydł już świat, w jakim muszą żyć. Wiele życiorysów, wiele opowieści, wiele dramatów na tle zruinowanego naszymi własnymi rękoma świata, a wszystko to, jak to zwykle u Brunnera, w pokrętny sposób łączy się z głównym wątkiem powieści, który, przynajmniej jak na mój gust, nie miał aż tak fantastycznego rozmachu jak w pozostałych Artefaktach (choćby genialnych "Wszystkich na Zanzibarze") opatrzonych nazwiskiem tego autora. "Ślepe Stado" jest też powieścią odczuwalnie mniej fantastyczną, choć zdecydowanie jest to fantastyka naukowa – w przeciwieństwie do nich jednak, przedstawiona tu wizja wydaje się znacznie bardziej przyziemna, a przez to prawdopodobna i do głębi niepokojąca. Fabuła, może nieco naiwna, może przewidywalna, jest tu ledwie pretekstem do tego, by prezentować nam i przybliżać kolejne aspekty tej ponurej i straszliwej wizji przyszłości.

Tak jak całokształt twórczości Brunnera, także "Ślepe Stado" jest bezapelacyjnie wybitne pod względem umiejętnie prowadzonej narracji. Omawiany w książce problem oglądamy z każdej strony, wieloma i różnie uposażonymi parami oczu. To wszystko sprawia, że można się poczuć, jakby się tam rzeczywiście było. I to jest straszne – nikt nie chciałby przecież żyć w świecie, w którym jeden haust powietrza wystarczy, by wnętrzności wywinęły się na drugą stronę w przedśmiertnych konwulsjach. To zdecydowanie pozycja dla czytelników o mocnych nerwach – a jeśli są wśród was, Drodzy Czytelnicy, osoby, które – tak jak ja! - dostają ataków paniki wobec sugestywnych słownych opisów deformacji ludzkiego ciała, myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby akurat tę książkę Brunnera sobie darować. Tak będzie lepiej. Wierzcie mi.

Podsumujmy. "Ślepe Stado" to mocna rzecz. Omawiany w nim problem jest bardzo bliski nam, ludziom dwudziestego pierwszego wieku, muszącym borykać się z coraz nowszymi epidemiami śmiertelnych chorób i piętrzącymi się przemysłowymi odpadami. Jednocześnie to książka, w której autor zdecydowanie bardziej postawił na serwowane czytelnikowi wrażenia i przeżycia, pozostawiając historię na dalszym planie. Nie jest wybitna, ale też nie należy traktować jej po prostu jako kolejną powieść. To coś innego. To jak widokówka – pamiątka ze śmierdzącej defoliantami pustyni po niegdysiejszej dżungli, znad brzegu poczerniałego koryta smolistej rzeki, z szarego, skrytego za kwaśną mgłą zmartwiałego miasta. I patrząc na tę widokówkę, trudno nie zadać sobie pytania: czy ja na pewno chcę tam jechać?

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The Sheep Look Up
Autor: John Brunner
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 464

4 komentarze:

  1. "Ślepe stado" Brunnera wciąż przede mną, przeczytałam na razie "Wszyscy na Zanzibarze", którą uważam za dzieło genialne. Ciekawa jestem jak ta powieść mi się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rad jestem niezmiernie, że nie jestem odosobniony w swojej opinii na temat "Wszystkich...". Koniecznie daj znać, jak wrażenia z lektury Stada, kiedy już je skończysz!

      Usuń
  2. I dziękuję, wiem, czego się spodziewać. Zaopatrzyłam się, ale musi poczekać, zbyt świeżo mam jeszcze w pamięci wizję Bacigalupiego, żeby sobie teraz to serwować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się ciekawie. Przy odrobinie szczęścia skorzystam. Ciekawa recenzja.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: