poniedziałek, 21 marca 2016

ŚBK: Przykurzątka, czyli książkowe wyrzuty sumienia

Hej hej! Dzisiaj 21-szy, więc czas na kolejny post z cyklu Śląskich Blogerów Książkowych. Miałam w planach napisać go w klimacie wiosennym, niestety pogoda skutecznie udaremniła mi zrobienie odpowiedniego zdjęcia. Jest po prostu pochmurno i szaro... aż mi smutno, bo chciałam przy okazji pochwalić się nową zieleninką, która dołączyła do mojego parapetowego ogródka w ostatnich dniach. Co do ilustracji, musiałam więc posiłkować się internetowną*. Muszę przyznać jednak, że ta ładnie oddaje nastrój i tematykę, a książki przedstawione na niej nawet wyglądają na takie, które lubią się kurzyć...
Do rzeczy. Co to są przykurzątka? Krótko mówiąc, to takie książki, które zamierza się przeczytać... i nie może. Z różnych przyczyn: albo się nie ma czasu, albo inne, pilniejsze do przeczytania... po prostu coś, co leży na półce i się właśnie kurzy, oczekując na swoją kolej.



U mnie takich pozycji jest dość sporo, nie jestem w stanie jednak wymienić wszystkich ani nawet ich przeliczyć, ponieważ większa część mojej kolekcji znajduje się nadal daleko ode mnie... Coraz mi smutniej z tego powodu, ale przyjdzie mi za nimi potęsknić jeszcze długo. Zwłaszcza, że większość książek tam to właśnie przykurzątka. Wyliczę więc tylko te, o których pamiętam, posiłkując się zdjęciami z internetu - może kiedyś uda mi się je zamienić na własne, jak już wszystkie "dzieci" moje będą ze mną.

1. "Burza nad Pacyfikiem" Zbigniewa Flisowkiego. Dwa spore tomiska (540 i 444 strony), które od zawsze przewijały się gdzieś w zasięgu mojego wzroku, stanowiąc część rodzinnej biblioteczki. Stosunek do tych książek miałam dość ambiwalentny: wtedy jeszcze taka objętość wydawała mi się trudna do ogarnięcia, a tematyka zbyt ciężka, mimo zasłyszanych pozytywnych opinii. Teraz, gdy mam za sobą wiele książek pisanych w podobnym, jeśli nie trudniejszym w odbiorze stylu, mogłabym się spokojnie zabrać i za to. Można powiedzieć, że dojrzałam wreszcie do przeczytania "Burzy nad Pacyfikiem". Teraz tylko je zdobyć...

Źródło: http://www.antyksobieski.pl/
2. Cykl "Pierścień Mroku" Nika Pierumowa: "Ostrze elfów", "Czarna włócznia" i "Adamant Henny". To już część mojej własnej kolekcji. Zdobyta cudem (te książki z racji kiepskiej dostępności miewają wręcz absurdalnie wysokie ceny) po tym, jak zakochałam się od pierwszego wejrzenia, czytając "Śmierć Bogów" tego autora. Wspomniana seria fabularnie leży przed wydarzeniami z mojej ulubionej książki, a po... "Władcy Pierścieni" Tolkiena. Brzmi ryzykownie, prawda? Ale po prostu muszę sprawdzić, jak poradził sobie mój ulubiony autor z tak ambitnym zadaniem, jakim jest pisanie dalszego ciągu historii po kimś takim jak Tolkien.

Źródło: http://poczytalmimako.blogspot.com/
*tęsknota za swoim zbiorem książek właśnie wzrosła*

3. "Pan Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza, a konkretnie tom 4. Parę lat temu, zachęcana i podburzana przez otoczenie, zaczęłam czytać ten cykl i oczywiście wpadłam. Miałam wtedy książki głównie wypożyczane z miejscowej biblioteki, na które, z racji sporego zainteresowania, czekałam po kilka tygodni (biblioteka dysponuje pojedynczymi egzemplarzami i tworzy kolejki w systemie zapisów). Tom 4 dotarł do mnie po 12 osobach, sponiewierany niemiłosiernie, chociaż był wówczas jeszcze nowością, i musiałam się z nim uwinąć jak najszybciej. Kolejne osoby czekały, żadnej możliwości przedłużenia terminu. I co? I ja, ciaćma skupiona na poprawkowym terminie z przedmiotu Prawo w biotechnologii, nie skończyłam. Utknęłam, mając jakieś 100-150 stron do końca, książkę oddałam z poczuciem totalnej porażki i żalu oraz mocnym postanowieniem zdobycia własnej. Całą czwórkę sprawiłam sobie z pierwszej (czy też drugiej, nie pamiętam) wypłaty, jak już zaczęłam pracować. Brakujących stron dotąd nie doczytałam. Jako że upłynęło parę dobrych lat, planuję powtórkę z całości - za jakiś czas, jak już... do mnie dotrą z innego zakątka Polski.
Źródło: swiatksiazki.pl
4. Seria "Angelika" Anne i Serge Golon. Gdy ten cykl zaczęlo wypuszczać do kiosków wydawnictwo Świat Książki, nie mogłam się oprzeć. Zaczęłam też niezwłocznie ją czytać, zachwycając się lekkością pióra obojga autorów, pomimo często poważnej tematyki poruszanej przez nich. "Angelika" stała się jednym z ulubionych moich romansów historycznych, a że ciągnie się jak saga, to tym lepiej, lubię sagi. Doczytałam do tomu... nie pamiętem którego. Dziewiętnastego, dwudziestego? A potem nastąpiła długa przerwa, spowodowana brakiem funduszy na zakup dalszych. Serię uzupełniłam dzięki wyprzedażom Biedronki, gdzie pojawiały się niektóre tomy za 4,99/sztuka. Mam teraz całą, więc tylko siadac i czytać. I znowu: trzeba będzie zacząć od początku.
Źródło: darkwarez.pl
5. "Okaleczone Oko" Brenta Weeksa. Własny nabytek, tom trzeci po dwóch, którymi się zachwycałam. Tom trzeci po drugim, który zakończył się w sposób nie dający nadziei na dalsze życie bez wiedzy, co się zdarzy dalej. A ja, kiedy już tą książkę posiadam i mogłabym nawet do niej zasiąść, nie mogę... bo została tam, gdzie reszta moich cudów. Ech, cierpienie. Niedługo będzie czwarty, i zostanie zapewne kolejnym cieszącym oko na półce wyrzutem sumienia.
Źródło: lubimyczytac.pl
6. Seria "Mroczna wieża" Kinga. To stoi na półce obok, zdobywane tom po tomie przy okazji różnych wypadów. "Mroczna wieża" stanowi też wyrzut sumienia z innego powodu: kupowanie tych książek jest poprzedzone długimi rozważaniami, czy możamy sobie na to pozwolić, po czym następuje stwierdzenie, że nie, nie możemy, a następnie książka ląduje na półce... i tak jakoś wyszło, sześć razy jak dotąd. Milczek gorąco poleca i każe przeczytać, a ja czekam na Ten Odpowiedni Moment.
Źródło: http://nobody-fun.blogspot.com/

7. Seria "Artefakty". I teraz będzie wstyd: mam na półce komplet, ale nie przeczytałam dotąd żadnej z tych książek. Nadal czekają, aż uporam się z egzemplarzami recenzenckimi. Czuję  jednak, że długo już się kurzyć nie będą...
Źródło: szortal.com. Brak w sieci zdjęcia
całości serii.
To tyle ode mnie, więcej grzechów nie pamiętam, a jeśli sobie przypomnę, to i tak się nie przyznam (:

Panie i Panowie, Milczek też kurzy na potęgę. Z jego alergią to zły zwyczaj, ale na coś przecież trzeba umrzeć, nie?

1. Trylogia Eisenhorna: "Xenos", "Malleus", "Hereticus". Ze wszystkich trzech czytałem tylko "Malleusa", a to tak bez sensu - zaczynać trylogię od drugiego tomu, więc przyjdzie taki dzień, kiedy uczciwie usiądę i przeczytam całość.
Z tym, że nie nadejdzie on prędko - mój egzemplarz "Xenosa" jest przeokrutnie okaleczony. Używka z Allegro okazała się mieć kompletnie wyrwaną ostatnią stronę, a parę wcześniejszych pokrzywdzonych flamastrem tudzież inną kredką. Ewidentnie dzieło heretyka, w dodatku małoletniego. Sprawa została przekazana w opiekuńcze dłonie Inkwizycji, a następny raz usłyszę o niej przy okazji rocznego sprawozdania... o skutecznie nawróconych.

Źródło: ebay.com
2. "Zagłada Czarnej Kompanii", Glen Cook. Prezent od Vyar. Uwielbiałem pierwszy zbiór opowieści o Czarnej. Kolejne... Nie przekonały mnie aż tak bardzo jak początek serii, ale wciąż się wdzięcznie czytało. Ależ to było dawno... Znowu trzeba będzie sobie odświeżyć całość, zanim sięgnę po zwieńczenie cyklu. Cieszę się na samą myśl, ale zawsze wypadają jakieś bieżące sprawy. Taką wymówkę podaje pewnie każdy, kto pisze o swoich przykurzątkach, więc cokolwiek teraz powiem, pewnie i tak zostanie odebrane jako wymówki i usprawiedliwienia. Z resztą, zgodnie ze stanem faktycznym. Dobra, dawajcie ten punkt trzeci, bo wstyd mi przed samym sobą.

Źródło: empik.com

3. "Głośno jak diabli. Kompletna historia metalu bez cenzury". Trafiony w dziesiątkę gwiazdkowy prezent od taty, przez który brnąłem z ochotą i zapamiętaniem, a potem trzeba było wrócić na studia, a potem Vyar założyła bloga i zaczęło się czytać inne rzeczy... Wybacz mi, tato, jeszcze tu wrócę!

Źródło: kagra.com.pl
4. "Chodząc nędznymi ulicami". Heeh. Miałem przeczytać i napisać recenzję, co jakiś czas temu obiecałem naszym czytelnikom. Ja przepraszam - nie wątpię, że w środku prawie na pewno są co najmniej trzy wartościowe opowiadania. Jednak to pierwsze, drętwa sieczka, pseudo-WoDziarskie och-ach-wampirysątakiezajebiste i tandetne cycki w wykonaniu babki, która popełniła cykl, na podstawie którego ktoś inny popełnił True Blood... Jak gdyby stoi na straży tej ziemi obiecanej dobrego urban fantasy, którą reklamuje tekst z okładki (TAKIEJ okładki! Okładki, która krzyczy "tam w środku jest kawał klimatu"!). Milczek nie przejdzie. Chyba że się urżnie i znieczuli, co nie współgra z Milczkowymi zwyczajami. Alas, the realm beyond is still forbidden.

Źródło: poprzecinku.pl
5. Jacek Dukaj "Inne Pieśni". Kolejny prezent, tym razem urodzinowy, tym razem od mojego najdroższego Brata oraz jego niezastąpionej drugiej połówki. Kiedy umrę, wszyscy moi bliscy, którzy ofiarowali mi świetne książki, których nie zdążę do wtedy przeczytać, zbiorą się wokół mnie w zaświatach i będą mnie kopać po nerkach. I dobrze. Zasłużyłem jak głodny na talerz pomidorówki.

Źródło: esensja.stopklatka.pl
To tyle. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kam... Aua! Kto to był?!


* Żródło grafiki tytułowej: http://jmrlfriends.org/

10 komentarzy:

  1. "Głośno jak diabli" zainteresowało mnie najbardziej ^^
    O Angelice widziałam chyba kilka odcinków jakiejś serii z lat 60-tych bodajże (o ile była to ekranizacja pokazanego przez Ciebie cyklu) i fakt, wciągające były to filmy. Nie miałam pojęcia, że jest cała książkowa seria o jej przygodach! :)

    No i sporo tych Waszych przykurzątek, życzę czasu, by ogarnąć zaległe lektury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to ta sama Angelika, ale powiedzieć muszę, że w filmie bardzo spłycono jej postać i nieeeesamowicie uproszczono fabułę. A "Angeliki" jest teraz coś 27 tomów...

      Usuń
  2. Angelika! Pożyczyłam to kiedyś od koleżanki, która tłumaczyła pierwszy tom, ale niestety, poza ten pierwszy nie wyszłam. Nie moja bajka, zupełnie. I weź przeczytaj coś z Artefaktów, chętnie poczytam. Przy okazji - zazdroszczę jak diabli, bo śliczna seria. No i na przykład Gibson - czytałam go wcześniej - jest znakomity.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę je przeczytać, bardzo chcę! Niedługo to zrobię, tylko się z recenzenckimi uporam ):

      Usuń
    2. Próbuję ją namówić na "Neuromancera" od początku naszej znajomości...

      Usuń
    3. I co, bezskutecznie? To nie namawiaj, połóż w widocznym miejscu, koło łóżka, na stole... ;)

      Usuń
  3. Ta historia metalu wydaję się być interesująca :) zwłaszcza, że bez cenzury ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historie, które opowiadają goście z Black Sabbath o tym, co działo się na afterach po koncertach... Głowa za mała, by pomieścić.

      Usuń
  4. Takie tematy to mój wyrzut sumienia. Boję się patrzeć na półki z zamiarem zrobienia takiego podsumowania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrobina samokrytyki nie boli! Poza tymi razami, kiedy boli, czyli często. Przepraszam, miałem powiedzieć coś krzepiącego.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: