Kinematografia i literatura przełomu XX i XXI wieku wydają się być
zgodne co do jednej rzeczy: jeśli świat ma się skończyć, to na
pewno nastąpi to przy udziale bomby atomowej. Wystarczy spojrzeć na
wątki, jakie non stop przewijają się w scenariuszach
postapokaliptycznych powieści i filmów. Trudno znaleźć choćby
jedną osobę, która na dźwięk słowa „postapo” w pierwszej
kolejności pomyśli o czymkolwiek innym niż pokłosiu wojny
atomowej. A przecież wcale nie musimy sięgać po broń masowego
rażenia, by zobaczyć koniec naszej cywilizacji. Wystarczy przecież,
że... nie będziemy mieli co jeść. Panie i panowie, oto „Głód”
Grahama Mastertona.
Edmund Hardesty miał
wszystko: piękną żonę, dobrze prosperującą firmę i ułożony
plan na resztę życia, gdy okazało się, że może mieć jeszcze
więcej. Jego ojciec i starszy brat umarli niedługo po sobie,
pozostawiając Edowi w spadku imponujących rozmiarów farmę w
okolicy Kansas. Hardesty porzucił więc swoje dotychczasowe życie,
by od tej pory całym sercem i duszą oddać się zadaniu wykarmienia
wspaniałego narodu Stanów Zjednoczonych Ameryki pszenicą
pochodzącą z niezmierzonych pól, które odziedziczył w spadku.
Wszystko idzie nieźle do pewnego ponurego popołudnia, gdy okazuje
się, że zdrowe dotąd rośliny czernieją i gniją w zastraszającym
tempie. Tajemnicza zaraza szybko staje się obiektem zainteresowania
mediów – i nie mniej medialnego senatora, który upatruje w niej
okazji, by wzbogacić się na funduszu wsparcia dla farmerów z
Kansas. Plan wydaje się dobry do momentu, w którym w całych
Stanach wybuchają kolejne ogniska choroby. Wkrótce w całym kraju
zaczyna brakować jedzenia...
Akcję „Głodu”
śledzimy naprzemiennie oczami kilkorga bohaterów. Najważniejsze są
tutaj wątki Hardesty'ego, który z pomocą ponętnej sekretarki
senatora, Delli, dociera do straszliwej prawdy – oraz jego żony,
Season Hardesty, która dosłownie w przeddzień kryzysu wyjeżdża
na wypoczynek do swojej siostry. Para małżonków pozwala nam
obserwować rozwój tej ponurej sytuacji z różnych perspektyw. Ed,
obracając się w towarzystwie możnych i bogatych, ukazuje
zakulisowe machinacje elit, które do samego końca nie dostrzegają
powagi sytuacji, a nawet próbują ugrać na klęsce głodu jak
najwięcej politycznego kapitału. Oczami Season zobaczymy tę samą
sytuację, ale z punktu widzenia prostych obywateli. Ci także nie
dostrzegają kłopotów, dopóki nie powiedzą o nich mass media –
a kiedy do tego dojdzie, wybucha panika, w czasie której ludzie
plądrują sklepy, uciekają się do kradzieży, bestialskich aktów
przemocy, jednoczą w gangi, a nawet sekty...
Fabuła w utworze jest
prosta i raczej przewidywalna – za wyjątkiem kilku zwrotów akcji
tak wydumanych, że niemożliwych do przewidzenia – stanowi jednak
tylko pretekst dla sportretowania cywilizacji opartej na konsumpcji w
dobie, w której brakuje dla niej pożywki. Ten portret wypada
całkiem nieźle: wyparcie, panika, stopniowe pogarszanie się
nastrojów społecznych, obraz zwykłych ludzi zmuszonych do robienia
rzeczy podłych, by wreszcie w ogóle oszaleć i zacząć się
zachowywać jak zwierzęta. Wszystko to sprawia, że w taki rozwój
wypadków łatwo uwierzyć, jeśli nie myśli się zbyt długo o
przyczynach, jakie go wywołały.
Tu tkwi największa
słabość powieści – wszystko, co się dzieje, dzieje się z
pewnego powodu, jednak powód ten nie jest dostatecznie
prawdopodobny, by usprawiedliwić akcję, uczynić ją bardziej
rzeczywistą. Prym wiedzie tu jednak wątek sensacyjny – ten nie
przekonał mnie do siebie jakoś szczególnie, co być może było
winą bohaterów. Żaden z nich nie wydał mi się na tyle ciekawy,
by z nim sympatyzować. Ba! Jestem skłonny powiedzieć, że nie
lubiłem żadnego z nich, bo nie było tutaj niczego do lubienia. Są
typowymi dziećmi swoich czasów i kultury, a ponieważ powieść
miała krytykować owczy pęd konsumentów, stąd trudno, by było
inaczej – dla ogólnej spójności to dobrze, ale znacznie gorzej,
jeśli chce się zainteresować czytelnika losami płaskich, jednowymiarowych protagonistów.
„Głód” cechuje styl
charakterystyczny dla twórcy. Długoletni czytelnicy twórczości
Mastertona dobrze go znają: trafne, plastyczne opisy, owszem, ale
również epatowanie brutalnością, obrzydliwością i
okrucieństwem. Co do tego ostatniego miałem szczególnie mieszane
uczucia: w tej konkretnej powieści owe szokujące sceny przyczyniły
się do budowania gęstego, ponurego, przesyconego obłędem klimatu
całości, nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że część z
nich (szczególnie scena gwałtu na głównej bohaterce – wrażliwe
jednostki ostrzegam już teraz) wydawała się dodana na siłę,
tylko po to, by czytelnik poczuł się zgorszony. Myślę, że
istnieją bardziej finezyjne sposoby na wzbudzenie gwałtownych
emocji niż rozwlekłe opisy stosunku.
„Głód” jest dziwną
książką. Z jednej strony depresyjny klimat nieuchronnej zagłady
wręcz przygniata do ziemi, z drugiej ciężko się nie zżymać na
mocno naciągany tok przyczyny i skutku. Do tego dochodzi jeszcze
charakterystyczny styl autora – i mamy pewny przepis na książkę,
którą jedni polubią, inni znienawidzą, ale dla znakomitej
większości pozostanie całkowicie obojętna. Fanom Mastertona nie
potrzeba dodatkowej zachęty, by po „Głód” sięgnęli, stąd
polecić go chciałbym osobom, które mają ochotę na postapo, ale
inne niż zwykle, nie-wojenne, z odrobiną polityki i posmakiem
sensacji, ale tylko tym, które nie będą narzekać na dosadność
niektórych „mocnych” scen. Cała reszta sięgnąć może, ale
nie straci czegoś niepowtarzalnego, jeśli postanowi go ominąć.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Famine
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 416
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: