wtorek, 3 października 2017

„Barnim. Woda” Bernard Berg

Historia o Barnimie – włóczędze-optymiście, a przy tym awanturniku, traperze i najemniku – spisana przez Bernarda Berga w powieści „Barnim. Ogień” ogromnie przypadła mi do gustu jako jedno z najprzyjemniejszych czytelniczych zaskoczeń nie tylko ostatniego roku, ale też w ogóle z tych, które kiedykolwiek mnie spotkały. Miała wszystko, czego mógłbym chcieć – sympatycznego głównego bohatera, mistrzowsko skonstruowane opisy otoczenia i akcji, całą masę poukrywanych tu i ówdzie smaczków dla spostrzegawczego czytelnika, a przede wszystkim – kapitalny zwrot akcji na sam koniec, niemal jak wyjęty żywcem z pewnego znanego filmu z Bradem Pittem. Dowiedziawszy się, że na polakpotrafi.pl ruszyła zbiórka na wydanie kolejnej części, przez ostatnie parę miesięcy siedziałem jak na szpilkach. Wreszcie mogę przestać bawić się w fakira – oto „Barnim. Woda”. Nareszcie.

Akcja kolejnej części cyklu zastaje Barnima wkrótce po zakończeniu „Ognia”. Nasz włóczęga jest właśnie w samym środku sceny pościgowej – jako najbardziej wysunięty naprzód zawodnik, a goni go, cóż za niespodzianka, stary znajomy Magnus wraz z bandą oprychów. Ratunek przychodzi jednak w porę, pod postacią czterech dziwaków w lnianych habitach. Jak na dziwaków w habitach przystało, okazują się należeć do czegoś w rodzaju sekty, głoszącej obraz świata oparty przede wszystkim na współodczuwaniu. Jak się okazuje, błąkające się po okolicy zbiry to nie jedyny problem, jaki ma zamieszkująca pobliską wieś, Wierszyn, pokojowo usposobiona wspólnota: ktoś zamordował ich przywódcę w wyjątkowo paskudny sposób, gdzieś zagubił się miejscowy mesjasz, a także pewien bardzo ważny dokument. Jura, drugi po świętej pamięci Iwanie, prosi Barnima o pomoc w odzyskaniu tuby z arcyważnym skrawkiem papieru. Nie będzie to łatwe, jako że znajduje się ona na dnie jeziora – w zalanej części Wierszyna, po drugiej stronie okazałej tamy, do której przylega wioska. Nie będzie to łatwe również dlatego, że Jura nie jest jedyną osobą, której zależy na dokumencie...

Chcąc opowiedzieć dłuższą historię osadzoną w tych samych realiach, siłą rzeczy trzeba w końcu powiedzieć na temat świata ciut więcej niż na początku. Dla „Barnima” przyszedł właśnie ten czas – w „Wodzie” dowiadujemy się o nim dużo więcej niż zostało powiedziane w „Ogniu”. Wielu autorów decydujących się na podobny zabieg – stopniowe ujawnianie realiów, w których osadzili swoje opowieści – popełnia istotny błąd, a jest nim zbyt szybkie odsłanianie wszystkich kart, zbytnie koncentrowanie się na tym, by zdążyć ze wszelkimi wyjaśnieniami, zanim czytelnik się zniechęci i rzuci książkę w kąt. Tak powstają piguły informacyjne, które niejednemu niecierpliwemu odbiorcy i tak stanęły w gardle. Bernard Berg jednak dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że ten, kogo zaintrygował na początku, i tak będzie czytał dalej – i ukazuje swój świat powoli, kawałek po kawałku, wplatając owe wyjaśnienia w akcję tak umiejętnie, że aż mimochodem. W ten sposób akcja nie musi zwalniać, a mimo to po lekturze „Wody” wiemy znacznie więcej o świecie Barnima niż wiedzieliśmy po lekturze „Ognia”. Świat w obecnie widocznej formie ma ogólny zarys historii (choć nie ma wiele do zdradzenia, i tak nie zdradzę – niwecząc wysiłki autora, który umiejętnie rozbudza ciekawość, podając odpowiedzi, które rodzą jeszcze więcej pytań), ma konflikt wraz ze stronami (ten może ciut mniej oryginalny, szczególnie na tle współczesnych zjawisk społecznych – ale przyznaję, że trafił w moje gusta), a i głównemu bohaterowi dostało się trochę więcej tła. Seria straciła może trochę z tej magii niedopowiedzeń, którą miała wcześniej – ale prędzej czy później tak być musiało, a w kwestii dawania czytelnikom wyjaśnień Berg swoje dzieło obronił znakomicie.

Fabularnie jest nieźle – kolejna część zmienia jednak trochę konwencję. O ile w „Ogniu” akcja toczyła się przez większość powieści raczej powoli, sielankowo – nie bez powodu kojarzyła mi się z odprężającym spacerem po górach – „Woda” budzi raczej skojarzenia z tym samym spacerem, ale bliżej szczytu, gdy niebo zasnuwają już ciężkie, ołowiane chmury, aby pod sam koniec przerodzić się w rozpaczliwe zbieganie w dół w strugach ulewnego deszczu, w poszukiwaniu schronienia. Wcześniej mieliśmy śledztwo z nieoczekiwanym finałem – w „Wodzie” zrobiło się ciut bardziej awanturniczo, wzrosło tempo, dramatyzm, a także różnorodność. Barnim będzie więc nurkiem głębinowym, więźniem, uciekinierem, szpiegiem, partyzantem, a nawet... śpiewakiem estradowym. Dużo więcej ruchu, znacznie więcej gwałtownych emocji – co w konsekwencji rodzi zupełnie inny klimat powieści. Nie zmieniło się natomiast nic, jeśli chodzi o prezentację bohaterów. Pewnie, dowiadujemy się nieco więcej o Ercie, Magnusie i jego świcie, ale to wszystko – pozostali bohaterowie drugoplanowi zostali ledwie nakreśleni. Ponownie taka oszczędność zdaje tu egzamin, bo te ich kontury są na tyle charakterystyczne, by resztę bez problemu wypełniła wyobraźnia czytelnika – nawet epizodyczni w „Wodzie” są dużo ciekawsi niż protagoniści wielu popularnych obecnie książek fantasy. Co natomiast z samym Barnimem? Tak jak wcześniej, choć sam z siebie jest kimś nietuzinkowym i zdecydowanie daje się lubić, pozostaje... naczyniem.

Jak można się domyślić, woda pełni w kolejnej odsłonie cyklu o Barnimie bardzo ważną rolę. Są przecież tamy, rwące rzeki, jest nurkowanie i żeglarstwo, są ulewne jesienne deszcze, przeprawy przez mokradła, a nawet powódź. Mokry, jesienny nastrój buduje się tu przez znakomite opisy, które są już chyba znakiem rozpoznawczym serii. Świat widziany oczami Barnima jest po prostu pięknym, fascynującym miejscem, na które główny bohater (a wraz z nim czytelnik) patrzy zarówno okiem zachwyconego naturą podróżnika, jak i bardziej pragmatycznym, doświadczonego survivalowca. Jednak „Woda” to nie tylko niezłe opisy przyrody – świetne, dynamiczne sekwencje starć, przemyślane dialogi, miejscami dowcipne, miejscami poważne, ale przede wszystkim brzmiące prawdopodobnie i „po ludzku” (wiecie, jak ciężko jest przekazać informacje o świecie w utworze bez jednoczesnego wrażenia, że bohaterowie, którzy już to wszystko wiedzą, mówią tak jakby do nikogo? W „Wodzie” udało się to całkiem nieźle!). Jedyne, co trochę łamało mi imersję, to okazjonalne wstawki, które już w założeniu miały być humorystyczne – akurat humor w „Barnimie” do tej pory wychodził znakomicie jako dzieło przypadku, mimochodem, nie jako cel sam w sobie. Celowy komizm wypadł już trochę gorzej – mam na myśli pewną podstarzałą artystkę, która przewija się gdzieś w tle, ale dla dobra fabuły znowu nie mogę sprecyzować, co dokładnie mam na myśli.

Wraz z „Wodą” wydało się „Srebro” – jak wcześniej „Kamienie”, krótkie opowiadanie będące uzupełnieniem akcji z właściwej powieści. Podobnie jak wcześniej z „Ogniem”, kluczowe jest tutaj zachowanie właściwej kolejności – najpierw powieść, potem jej krótki prequel – aby nie zdradzić sobie zbyt wiele zbyt wcześnie. Spotkałem w sieci parę negatywnych opinii na temat pierwszej części właśnie dlatego, że nierozważny recenzent skutecznie popsuł sobie dużą niespodziankę, sięgając najpierw po opowiadanie, a potem po powieść. Proszę, zaklinam po raz kolejny – nie róbcie sobie czegoś takiego!

Myślę, że to dobry czas, by skończyć mój przydługawy wywód. Czytając „Wodę”, nie mogłem się od niej oderwać tak samo, jak wcześniej od „Ognia” – zdecydowanie trzyma poziom pierwowzoru, budując na solidnych podwalinach położonych przez pierwszą książkę – a po zakończeniu tak samo nie mogłem się otrząsnąć, że to już koniec. Komu wcześniej spodobał się letni „Ogień”, ten nie pożałuje, sięgając po jesienną „Wodę”... A potem wraz ze mną będzie niecierpliwie czekał na nadejście zimy i na „Lód”.

Za egzemplarz książki do recenzji dziękujemy autorowi – i wydawnictwu Tegono.

Dane ogólne:
Tytuł: Barnim. Woda
Autor: Bernard Berg
Wydawnictwo: Tegono
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 350

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: