środa, 7 grudnia 2016

Więcej Kotów w internetach #03, czyli o tym, co czytaliśmy w listopadzie

Hej, kochani! Z przeglądem zeszłego miesiąca, tak jak ze stosikiem, oczywiście się spóźniłam. Ktoś powiedział, że jaki pierwszy dzień, taki cały rok, a ja grudzień zaczynam własnie od poślizgów. Wszędzie i ze wszystkim. Nie ma to nic wspólnego z pogodą, chociaz ta zdążyła płynnie przejść z jesiennej w zimową, ku rozpaczy wszystkich Kotów, nieodmiennie wrażliwych na chłód. Najlepszym przyjacielem jest więc nadal koc - teraz nawet jeszcze bardziej. W ruch poszły: grzejniczek, podgrzewacz do kubków na świeczuszkę i futrzak, który nabrał nagle chęci do bycia bliżej ludzi. Tylko się cieszyć...

I nadrabiać zaległości.

A tych mamy znowu sporo, jako że przydarzyły się kolejne krajoznawcze, obowiązkowe wycieczki w rejony rodzinne. W rezultacie przeczytanych książek mamy dużo, teraz tylko pisać pozostało. Chować się w cieple i pisać...

A zeszły miesiąc wyglądał u nas następująco:

Pierwsza wojna światowa była wydarzeniem bardzo znaczącym, nie tylko pod względem skali. Dla Europy stała się ona symbolem końca pewnej epoki – czasem upadku monarchii w znacznej większości państw oraz shcyłku europejskiej potęgi. Przed rokiem 1914 zaledwie trzy z dwudziestu dwóch państw europejskich mogły się określić mianem republiki, reszta stanowiła jeśli nie królestwa, to przynajmniej księstwa. Szlacheckie zwyczaje matrymonialne zakładały nawiązywanie relacji wyłącznie we własnej sferze, co dość szybko doprowadziło do tego, że znaczna większość koronowanych głów była ze sobą spokrewniona. Łatwo można wysnuć wniosek, że rozpoczęty w roku 1914 konflikt zbrojny był właściwie sporem rodzinnym – do czasu jednak, gdy w siłę urosły ZSRR i USA. 

Pod koniec XVIII wieku Europa zakochała się w powieści gotyckiej. Nic w tym dziwnego – wyobraźnia, przesycona do bólu realizmem i racjonalizmem myśli oświeceniowej, nie chciała już szukać najbardziej rozsądnego wytłumaczenia obserwowanych zjawisk. Pragnęła zaś powrotu do prostej uczuciowości, niewyjaśnionych tajemnic i budzących ciarki opowieści o nienazwanym, czającym się w każdym niemal ciemnym zakamarku. Dość szybko w centrum uwagi znalazły się klasztory z ich pełną mistycyzmu atmosferą i skrzętne skrywanymi przed niepowołanym okiem sekretami. Wiadome było, że mnisi nie zawsze stronią od uroków ludzkiej egzystencji, folgując pragnieniom w sposób mniej lub bardziej dyskretny;  nie trzeba było też wiele, by przypisać im o wiele więcej, niż sami miewali za uszami. 

Jakiś czas temu zdarzyło mi się recenzować pierwszy zeszyt polskiego komiksu, który wyłamywał się z panującej ostatnio mody na superbohaterów, zamiast tego mając nadzieję dać nam solidną porcję akcji w stylu Tarantino. Mowa, rzecz jasna, o "Nie przebaczaj", narysowanym przez Mariannę Strychowską do scenariusza autorstwa Jakuba Ryszkiewicza. Mimo paru wad, zdecydowanie pasował mi ogólny klimat całości, brudny i ponury, zarazem swojski i dziwnie wyjątkowy. Jakiś czas temu premierę miał zeszyt numer dwa – i to jemu będziemy się dziś przyglądać z najwyższą uwagą.


Neuroshima pozostaje do dziś jedną z moich ulubionych gier fabularnych. Klimat filmów o Mad Maksie, Terminatorów, starych Falloutów czy "Alei Potępienia" w ujęciu panów z naszego rodzimego przecież podwórka jak mało co zapadł mi głęboko w serducho, a wymyślone przez nich rozwiązania mechaniczne, choć w dobie nieco swobodniejszych, bardziej nastawionych na narrację gier sprawiające wrażenie trochę topornych, do dziś mogą dać całą masę frajdy na sesjach. Trochę ubolewam, że spośród wszystkich produkcji wydawnictwa Portal nie ten znakomity rolplej dzierży palmę pierwszeństwa i cieszy się ogromną popularnością na całym świecie. O Neuroshimie wspominam jednak nieprzypadkowo – omawiana dziś przeze mnie gra – oraz wspomniany wcześniej obiekt ogólnoświatowych zachwytów braci grającej - jest bowiem luźno osadzona w tym samym postapokaliptycznym świecie, jaki wykreowali Oracz, Trzewiczek et consortes.

Seria „Akta Dresdena” zdążyła zdobyć sporą popularność, której efektem jest, jak dotąd, nie tylko pierwsze miejsce na liście najpopularniejszych powieści gatunku urban fantasy (źródło: bestfantasybooks.com), ale i serial telewizyjny, dwanaście odcinków jednego sezonu przygód maga-detektywa. Tym, którzy lubią zagłębić się w temat nieco bardziej dano do rąk podręcznik „Dresden Files Roleplaying Game”, w tym roku zakończyła się też akcja crowdfundingowa gry karcianej na motywach powieści . Tymczasem w Polsce ukazał się dopiero dziewiąty – z piętnastu dotąd napisanych – tom przygód Harry’ego Dresdena, czyli „Biała noc”. Z tą właśnie pozycją miałam przyjemność się zapoznać jako pierwszą z serii.

Jednym z najczęściej poruszanych wątków w książkach science fiction jest eksploracja Kosmosu, w tym kolonizowanie innych planet. Pierwszym oczywistym celem jest w tym przypadku Mars, nie zliczę też w ilu wersjach przedstawiono już problem jego przysposobienia do zamieszkania przez ludzi. Czy do tego kotła pomysłów da się jeszcze dorzucić coś nowego? Jak się okazuje, wyobraźnia autorów nie zna granic. Zapowiedziana na początku tego roku „Czarna kolonia” Arkadego Saulskiego zwracała uwagę nie tylko tym, że miała stanowić powieściowy debiut tego autora, ale przede wszystkim tematyką, która wydawała się być nieco cięższa od dotąd rozważanej. Miałam przyjemność zapoznać się ze wspomnianą pozycją.

W jednym z miast Zatoki Snów grasuje morderca – przebrany za trefnisia zwyrodnialec poluje na prostytutki, zadając im okrutną śmierć. Otchłań upomina się o starą Żmijkę, pragnąc, aby wypełniła swoją część cyrografu, a jej jedyną nadzieją wydaje się być pojedynek z demonicznym katem, w czasie którego będzie musiała wytrzymać tylko trzy uderzenia. Krzyczący w Ciemności zaś wyrusza w długą podróż w nadziei, że uda mu się odkryć, kim był, zanim postradał pamięć – i nie zdaje sobie sprawy z tego, że im więcej wie, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Taki początek serwuje nam Agnieszka Hałas w trzeciej odsłonie swojego cyklu o Zmroczy – oto "W mocy wichru".

Będąc początkującym kolorowankomaniakiem zaliczyłam chyba najbardziej klasyczną dla tego stanu przypadłość: miałam chęć kolorować wszystko, co tylko trafi w moje ręce. Nieważny był styl i temat, każdy line art zasługiwał na kolory, wręcz musiał je dostać i to z mojej ręki. Z czasem nadeszło opamiętanie, a wraz z nim wyklarował się pewien obraz tego, co koloruje mi się najlepiej. Znacznie zawęziło się pole tematyczne książek, z którego wybierałam swoje przyszłe „ofiary”, skupiając w swoim zasięgu portrety, postacie, motywy naturalne oraz wszystko, co zawiera się w szeroko pojętym klimacie fantasy. Jedną z pierwszych pozycji, które przykuły moją uwagę, była „Kraina baśni”, wydana przez AWM.

Niespełna rok po tym, jak Kaden Lane i współtowarzysze udostępnili nową wersję systemu operacyjnego dla najpowszechniejszego nanonarkotyku świata - Nexus, umożliwiającego bezpośrednie połączenie ludzkich umysłów - świat zmienia się nie do poznania... I z pewnością nie jest to zmiana na lepsze. Front Wyzwolenia Postludzi odkrywa lukę w zabezpieczeniach, która pozwala na przejęcie kontroli nad użytkownikiem Nexusa i zmienienie go – dosłownie! - w chodzącą bombę. Seria zamachów terrorystycznych wywołuje masową panikę i niechęć do tych, którzy dali się zaszczepić. Niepokoje pomiędzy ludźmi i ludźmi 2.0 zaczynają urastać do niebezpiecznych rozmiarów i tylko Lane może je powstrzymać, zanim dojdzie do ogólnoświatowej rzezi. Byłoby to dużo prostsze, gdyby nie fakt, że na Kadena poluje obecnie każda większa organizacja na świecie. Wszyscy chcą dostać klucz do Nexusa – klucz, który ma jedna osoba na Ziemi. 

Pojęcie libertynizmu narodziło się w Holandii, jednak swój rozkwit przeżyło w XVII wieku we Francji, gdzie z entuzjazmem przyjęło się wśród szlachty. Zakładało powrót do natury, porzucenie zasad moralnych i norm narzucanych przez społeczeństwo i religie, a w ostatecznym rozrachunku: całkowitą rozwiązłość seksualną. Przez jednych wyśmiewana, przez innych brana zupełnie na poważnie jako sposób na życie idea doczekała się wielu interpretacji literackich. A mówiąc już mniej poważnie: co można pomyśleć, widząc komiks science fiction określany mianem libertyńskiego właśnie? Mieszane uczucia to trochę mało powiedziane.

Problematyka wojsk Armii Czerwonej w czasie drugiej wojny światowej jest ostatnio żywo omawiana nie tylko w profesjonalnych środowiskach. Wraz ze wzrostem zainteresowania społeczeństwa tą właśnie tematyką pojawiają się na książkowym rynku kolejne publikacje. Mają one za zadanie nie tylko przybliżyć czytelnikowi konkretne wydarzenia, ale też przedstawić pogląd autorów na wszelakie wątpliwości, które rodzi interpretacja faktów – oraz te informacje, których do pełnego obrazu wydarzeń brakuje. Jedną z takich książek jest „Łańcuch śmierci”, wydany po raz pierwszy w 2001 roku przez Oficynę Wydawniczą RYTM, a wznowiony przez Zysk i S-ka we wrześniu tego roku.

Tematyka podróży astralnych znana jest czytelnikom głównie z poradników i podręczników do medytacji. Szczególnie poszukiwana jest przez osoby, które pragną zmienić coś w swoim życiu albo właśnie zmiany doświadczają, co niekoniecznie dobrze na nich wpływa. Takie sytuacje zdarzają się często, każdy z nas doświadcza ich co najmniej kilka razy w życiu, nie ma jednak dwóch ludzi, którzy odbieraliby zmiany tak samo i jednakowo sobie z nimi radzili. Jednak czasem pomoc przychodzi do nas z zupełnie nieoczekiwanej strony.
Joanna przenosi się z mężem i małym synkiem do Kanady - i tam zaczynają się jej problemy. Konieczność zmiany stabilnego życia na nieznane jeszcze możliwości, nauka języka, stopniowe nabieranie rozeznania w środowisku, poszukiwanie zajęcia, a przy tym stała, ale wyraźna utrata kontaktu z małżonkiem stopniowo coraz bardziej ją przygnębiają.

Przyznaję, nie jestem fanem twórczości Williama Kinga – dotychczas pisany przez niego cykl o wspomnieniach Ragnara, mistrza zakonu Kosmicznych Wilków, ani mnie nie porwał, ani szczególnie nie zniechęcił. Ciekaw byłem, czy duetowi pisarskiemu występującemu pod pseudonimem Lee Lightner, który przechwycił przywilej jego kontynuowania, uda się ten stan rzeczy zmienić. Panie i Panowie, oto piąty tom cyklu, „Kosmiczny Wilk” - „Synowie Fenrisa”.
Piąta część podejmuje historię tam, gdzie pozostawiły ją „Wilcze Ostrza”. Ponownie mamy do czynienia z Ragnarem, który w czasie jednej z licznych bitew z Chaosem, zainspirowany przez bitewny zapał młodych rekrutów, zatrzymuje się na chwilę, by powspominać swoją przeszłość jako szczenięcia, młodego i jeszcze niedoświadczonego Kosmicznego Marine.

„Giacomo Supernova” na polskim rynku komiksowym nie jest już nowością. Wręcz przeciwnie: seria o kosmicznym libertynie - obejmująca na razie cztery zeszyty z nadzieją na piąty - doczekała się już drugiego wydania. Pierwszy zeszyt już za mną, a ponieważ wrażenia, jakie wywołał, można określić z (bardzo) grubsza jako mieszane, oczekiwania wobec drugiego miałam niezbyt wygórowane. Specyficzna forma żartu, którą serwują nam panowie Łanuszewski i Jach ma zazwyczaj to do siebie, że dość szybko się wyczerpuje (chociaż nie brak i osób, które uśmiechną się nawet na setne przekręcenie znaczenia słowa "pyta"). Muszę przyznać, że stanowczo obaj panowie (a dlaczego obaj, jeszcze powiem) zaskoczyli mnie w bardzo pozytywny sposób.

"Wojna Światów" Herberta George'a Wellsa, obok "Wehikułu Czasu", jest prawdopodobnie najszerzej znaną powieścią tego autora i należy do ścisłej klasyki gatunku science-fiction. Prawdą jest, że do dziś pozostaje najszerzej dyskutowana powieścią s-f w ogóle, jak również to, że wizja Wellsa wyprzedziła swoją epokę, przewidując nie tylko użycie gazów bojowych w nadchodzących wojnach światowych, ale też rozwój robotyki i technologii lasera w XXI wieku. "Wojna Światów" zainspirowała pierwsze projekty rakiet kosmicznych i w niebezpośredni sposób doprowadziła do zapoczątkowania ery eksploracji Kosmosu. To książka, której nie wypada nie znać – nieważne, czy lubi się fantastykę naukową, czy też nie – a dzięki licznym, budzącym wiele emocji adaptacjom tak filmowym, jak i radiowym (ciekawostka – amerykańskie słuchowisko radiowe na podstawie powieści Wellsa wywołało w dniu emisji panikę na olbrzymią skalę!) trudno jest znaleźć osobę, która chociaż by o niej nie słyszała.

W życiu zawodowym każdego z nas bywa niejednokrotnie, że pojawiają się problemy wymagające, wydawałoby się, radykalnych rozwiązań. Może prowadzona przez nas firma zaczęła generować straty i żadne plany awaryjne uparcie nie chciały skutkować, a może atmosfera w naszym otoczeniu zaczęła się gwałtownie pogarszać za sprawą różnych osobistych niechęci? Potrzebna była zmiana, a im szybsza i głębsza, tym lepiej. Jednak w takich chwilach łatwo o krok nierozważny, który nie tylko nie przyniesie poprawy, ale wręcz zaprzepaści nawet to, co pozostało. Co robić? Jak pokonać strach przed zmianą i działać skutecznie? Z pomocą przychodzi książka Roberta Maurera pt. "Filozofia Kaizen. Małymi krokami ku doskonałości" – prezentując zupełnie inny sposób na poprawę.

Phila Collinsa kojarzą dziś już niemal wszyscy. Roczniki starsze, dzisiejsi rodzice i dziadkowie, których młodość przypadła na czas początków jego działalności muzycznej i jej wielkiego rozkwitu, bardzo często z uśmiechem politowania witają pojawiające się w radiu kolejne covery hitów Collinsa i zespołu Genesis, z którym był związany przez długi czas. Nietrudno dostrzec tu jednak, że ich utwory, chociaż mają już swoje lata i poddane zostały rearanżacji i odświeżeniu przez artystów młodszego pokolenia, mają tendencję do ciągłego powracania na listy przebojów. Sam artysta, chociaż parę lat temu pożegnał się ze sceną, długo z dala od niej nie wytrzymał i na rok 2017 zapowiedział trasę koncertową po Europie, której oficjalny tytuł brzmi „Not Dead Yet” – „Jeszcze nie umarłem”. To dokładnie tak samo jak jego autobiografia wydana, niedawno w Polsce nakładem wydawnictwa Dolnośląskiego.



Znów mamy spory rozrzut pod względem gatunków. Widzicie coś dla siebie? (:

4 komentarze:

  1. Jakoś nigdy za komiksami nie przepadałam, ale "Mnicha" chętnie bym przygarnęła :)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super podsumowanie! Naprawdę mnóstwo pozycji, i to ciekawych pozycji. Gratuluję i życzę podobnych lub nawet jeszcze lepszych wyników w przyszłym miesiącu.

    Pozdrawiam :)
    Books & Candles

    OdpowiedzUsuń
  3. No, trochę tego było! ^^
    Zabieram Berło i krew, moje klimaty ☺

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę w końcu zacząć czytać Akta Dresdena!

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: