Ciężko byłoby o
fantasy, gdyby nie potwory. Tworząc swoje światy i historie, od
zarania dziejów zaludniamy je niemożliwymi istotami. Czasami pełnią
rolę dekoracji, czasami ważnego narzędzia do popychania fabuły
naprzód, a bardzo często – antagonistów. Czymże byłyby, na
przykład, klasyczne gry fabularne bez 2k4+1 koboldów wyskakujących
nagle zza drzewa? Albo jak Sauron knułby swoje plany podbicia
Śródziemia, gdyby nie armie orków i trolli? Jakakolwiek jest
ich funkcja w opowiadanej historii – są dla niej ważne bez
względu na powód. A czy zastanawialiście się kiedyś, co robi
taki orkowy siepacz po skończonej dniówce, kiedy już odłoży
topór? Pewnie tak samo jak każdy inny fizol wybiera się do baru,
karczmy czy tawerny na parę kolejek i partyjkę w kości. I to
właśnie tą problematyką zajęła się Katarzyna Rupiewicz w
swojej debiutanckiej powieści, "Redlum".
Czym jest Redlum? Miastem. W dodatku zamieszkanym w znacznej większości przez potwory, w najbardziej klasycznym rozumieniu tego pojęcia – gdzie się nie odwrócić, tam wampirze klany lub watahy trolli. Porządku pilnują strażnicy rekrutujący się spośród ludzi zepchniętych na margines swojego uprzedzonego społeczeństwa ze względu na posiadane telepatyczne talenty, a całym tym bajzlem rządzą magowie, też niby ludzie, ale nie całkiem. Chcąc odreagować całą tę potworność dookoła idziesz do burdelu – bam, sukkuby. To może chociaż na piwo? No to do karczmy...
...a tam Dig, zwany też "Słodkim". Niedawno dorabiał jako posługacz w lokalnej akademii szkolącej młodych czarodziejów, ale po przykrym wypadku (z udziałem pokątnie przestudiowanego zaklęcia, buńczucznego prymusa i małej różnicy zdań w kwestii traktowania kobiet) musiał zmienić fach. Tak oto został pomocnikiem trolla o wdzięcznym imieniu Tutu, który akurat prowadził jedną z popularniejszych karczm w całym Redlum, tej na ulicy Powerstreet (nazwa brzmi jakoś tak nie stąd, prawda? Zaraz do tego wrócimy). Dig do niedawna uchodził jeszcze za człowieka, ale szybko okazało się, że jest nim tylko w połowie. Czym jest drugie, potworne pół Słodkiego? Nie wiadomo, a przynajmniej nie od razu. Cokolwiek to jest – zawdzięcza temu swój pseudonim. A właściwie nie pseudonim, tylko słodki smak skóry, od którego ten się wziął. Nie pytajcie.
A zatem nasz
pół-człowiek, pół-landrynka zostaje pomocnikiem w karczmie,
serwując napitki i posiłki, a także załatwiając całą masę
innych drobnych przysług – musicie wiedzieć, że w takiej
mieścinie jak Redlum karczma jest nie tylko centrum życia
towarzyskiego, ale też wszelkiego innego. Dobry karczmarz powinien
tak samo biegle polewać browarek z pianką na dwa palce, jak i
załatwiać tysiąc innych spraw dla swoich klientów. W końcu
oberżysta zna każdego w okolicy i wie, gdzie można wynająć
mieszkanie, kupić pług albo z kim należy porozmawiać, jeśli chce
się... Właściwie, jeśli chce się zrobić cokolwiek. Pracowite i
stresujące życie, szczególnie kiedy szef jest surowym bucem o
dwumetrowej rozpiętości barków, a tobie samemu nad głową ciąży
proroctwo głoszące, że będziesz najlepszym karczmarzem w historii
Redlum! Najlepszym... I ostatnim, bo druga część tej samej
przepowiedni mówi, że to na twoich oczach posypie się cały ten
wałek z miastem zamieszkiwanym przez potwory. Ups.
Historię poznajemy w
większości z perspektywy Diga, pisana jest za pomocą narracji pierwszoosobowej, w tonie raczej swobodnym, jakby autorka często mrugała powieką
do widza - wyjątkiem są rzadkie interludia, w których miejsce osoby mówiącej zajmuje bezosobowy narrator wszechwiedzący. I tutaj pojawia się
moje zastrzeżenie do "Redlum" – swobodny, niepoważny
ton, dziwne, jakby kompletnie wyrwane z innej stylistyki nazwy miejsc
i imiona postaci, komentarze samego głównego bohatera, który lubi
coś wtrącić na przykład o "trafieniu szóstki w Totka",
by potem zastanawiać się, czym właściwie jest "Totek"...
Wszystkie te rzeczy składają się na obraz, przynajmniej
początkowo, niespójny i pełen dysonansów. Jasne, wszystko to
zostaje potem wyjaśnione, jednak ważna informacja sklejająca tę
rozsypankę w jeden kawałek pojawia się dopiero w połowie książki.
Zanim to nastąpiło, zdarzyło mi się parę razy zastanowić - co
ja właściwie czytam? Powtórzę jednak, bo to ważne: dobór
powyższych NIE JEST przypadkowy. To wszystko jest częścią spójnej
całości – po prostu prezentację
rozpoczęto z odrobinę niewłaściwej strony.
Po wspomnianym wcześniej
półmetku powieść zaczyna powoli zmieniać ton – staje się
stopniowo coraz mroczniejsza i poważniejsza. To fajny zabieg, mam
jednak wrażenie, że nie wyszedł on utworowi w stu procentach na
dobre. Nie zrozumcie mnie źle – do charakterystycznej swobody, z
jaką prowadzona jest narracja, należy po prostu przywyknąć,
a kiedy już się to zrobi, trzeba natychmiast zacząć się od
niej odzwyczajać. To czyni całość trochę mniej przystępną w
odbiorze dla czytelników, którzy lubią się wczuwać w treść
czytanych przez siebie książek.
Skoro o treści mowa: o ile udało mi się jakoś oswoić z luźnym stylem, w jakim opowiada Dig, o tyle im dłużej próbuję sobie przypomnieć, co właściwie go spotkało, tym bardziej dochodzę do wniosku, że... nic konkretnego. Jak co miesiąc pojechał po wino i wziął udział w bójce. Odwiedził burdel. Pomógł jakiejś pannie wprowadzić się do miasta. Przespał się z tą panną. Pomógł jeszcze innej pannie szukać kogoś, kto uleczy ją z dziwnej przypadłości. Burdel odwiedził jego. Stanął (Dig, nie burdel) oko w oko z łowcą potworów, który w przekomicznej próbie okrycia się chwałą zginął zaraz potem. Kolejne następujące po sobie rozdziały nadają powieści strukturę zbliżoną do tomu opowiadań – mnie za to przypomniały kogoś grającego w grę cRPG, biegającego z miejsca na miejsce i robiącego różne zadania poboczne, zanim przyjdzie czas na popchnięcie dalej głównego wątku. Żadne z tych "zadań pobocznych" nie porwało, zaś żaden z zaprezentowanych w powieści bohaterów nie miał w sobie cech odróżniających go od reszty na tyle, żeby wzbudzić jakieś emocje. Kiedy więc nadszedł czas na wielki finał, jego też przyjąłem ze wzruszeniem ramion.
Skoro o treści mowa: o ile udało mi się jakoś oswoić z luźnym stylem, w jakim opowiada Dig, o tyle im dłużej próbuję sobie przypomnieć, co właściwie go spotkało, tym bardziej dochodzę do wniosku, że... nic konkretnego. Jak co miesiąc pojechał po wino i wziął udział w bójce. Odwiedził burdel. Pomógł jakiejś pannie wprowadzić się do miasta. Przespał się z tą panną. Pomógł jeszcze innej pannie szukać kogoś, kto uleczy ją z dziwnej przypadłości. Burdel odwiedził jego. Stanął (Dig, nie burdel) oko w oko z łowcą potworów, który w przekomicznej próbie okrycia się chwałą zginął zaraz potem. Kolejne następujące po sobie rozdziały nadają powieści strukturę zbliżoną do tomu opowiadań – mnie za to przypomniały kogoś grającego w grę cRPG, biegającego z miejsca na miejsce i robiącego różne zadania poboczne, zanim przyjdzie czas na popchnięcie dalej głównego wątku. Żadne z tych "zadań pobocznych" nie porwało, zaś żaden z zaprezentowanych w powieści bohaterów nie miał w sobie cech odróżniających go od reszty na tyle, żeby wzbudzić jakieś emocje. Kiedy więc nadszedł czas na wielki finał, jego też przyjąłem ze wzruszeniem ramion.
Skoro już narzekam, mogę
równie dobrze wspomnieć i o tym – czasami chwieje się ciąg
przyczynowo-skutkowy. Nie jest to poważny błąd, po prostu zdarza
się, że w toku zdarzeń jeden szczegół nie pasuje do drugiego.
Przykład? Bohater widzi przejeżdżających na szybkich koniach
ludzi i zastanawia się, jak długo musiałby odkładać, żeby
sprawić sobie takiego wierzchowca. A zaraz potem... Wsiada na
szybkiego wierzchowca, którego zabrał zabitemu dosłownie parę
stron temu łowcy potworów, nie zająknąwszy się ani słowem
choćby o tym, że wcale nie trwało to tak długo, na ile się
zanosiło. Trochę mnie to zirytowało.
Cóż dodać? "Redlum"
czytało mi się przyjemnie. Jest to książka dowcipna i lekka, zaś
jej największym atutem jest pewna świeżość, oryginalność w
podejściu do wątku potworów w fantastyce. Nie mogę jednak
powiedzieć, że chwyciła mnie za serce ani że zapamiętam ją na
długo. Ot, luźna, niezobowiązująca lektura najwyżej na jedno
popołudnie to wszystko, czego można spodziewać się po tej książce
– ale będzie to jedno popołudnie spędzone na całkiem niezłej
zabawie.
Za udostępnienie
egzemplarza książki do recenzji dziękujemy wydawnictwu Genius Creations, a książkę można kupić w księgarni Madbooks.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Redlum
Autor: Katarzna Rupiewicz
Wydawnictwo: Genius
Creations
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 332
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: