Polska fantastyka zajmuje na rodzimym rynku pozycję
specyficzną. Przez jednych jest skreślana z góry, dla innych zaś każdy kolejny
tytuł na księgarnianej półce to powód do radości. Faktem jednak jest, że w
przypadku zagranicznych twórców marne mamy szanse na nawiązanie choćby do
rzeczy bliskich polskiemu sercu – przeszłości, kultury, obyczajów, a nawet…
typowych dla nas przywar. Te elementy nasi autorzy chętnie wplatają w powieści
fantasy, pisząc książki z motywami słowiańskimi, zawierające przegląd polskich legend
i podań, a znaleźć w nich można niemal cały miejscowy bestiariusz, mniej lub
bardziej ograniczony regionalnie. Nie sposób też wspomnieć oczywiście o
sarmackiej fantastyce, bo do tego okresu historii naszego kraju fantaści
sięgają wyjątkowo chętnie. Ale na tym wyobraźnia twórców się nie kończy. Co
wyjdzie bowiem, jeśli wpleść te elementy space operę?
Nazywa się Keller, Ian Keller. Wraz z resztą załogi Truposza
bawią się w przemyt. Statek przewozi na swoim pokładzie grupkę prostytutek z
Ziemi – źródło ciągłych konfliktów (zwłaszcza, gdy ma się na pokładzie
erotomanów, a część z tych pań to… panowie). Dziwna, ale stabilna sytuacja
zmienia się, gdy napotykają na patrol, chcący dokonać rewizji w poszukiwaniu
kontrabandy. Ucieczka jest ryzykowna – ale jeszcze większe ryzyko niesie ze
sobą odkrycie, co też właściwie znajduje się w ładowni statku. Ładunek ten jest
bowiem kluczowy w misji, powierzonej Kellerowi przez władze Watykanu: udaniu
się na Pontifex, siedzibę drugiego z rywalizujących ze sobą odłamów wiary i
drugiego papieża, oraz wykradnięcia stamtąd szczątków Jana Pawła II.
Zawiązanie akcji w „Kellerze” Marcina Jamiołkowskiego, jest
wręcz zaskakujące . W krajowych mediach przeważa pełen szacunku i powagi
wizerunek zarówno kościoła, jak i byłej jego głowy (z okresowymi odskoczniami w
stronę rozmaitych sensacyjnych doniesień), trudno więc nie poczuć lekkiego
zmieszania widząc takie podejście autora. Poza zmieszaniem nie sposób się
jednak nie uśmiechnąć, jako że reakcje bohaterów zamieszanych w sprawę są odpowiednio
wyrażone – to znaczy bardzo dosadnie – i, szczerze mówiąc, miałam ochotę używać
podobnych słów, gdy dowiedziałam się, wraz z Kellerem, co ich czeka. Należałoby
wyjaśnić, że kościół katolicki w przyszłości Jamiołkowskiego ma się bardzo
dobrze, jedyne, co go trapi, po wspomniany już podział - i idąca za tym
rywalizacja o wpływy. A że główny bohater raz, że ma swoje za uszami, a dwa,
niepozbawiony jest marzeń i pilnie zdąża do ich spełnienia, to nietrudno
znaleźć na niego haka – a więc kradniemy kości papieża albo z domu na małej,
ale własnej planetoidzie nici.
Ale to jeszcze nie wszystko. Już na samym początku autor
rzuca paroma aluzjami, z których możemy domyślić się, że zabawna codzienność
Truposza kryje w sobie trochę sekretów. Kilka elementów po prostu w tej całości
zgrzyta… SI statku jest dziwnie niekompatybilne z powszechnie używanymi
systemami, przez co występują problemy z dokowaniem, a sam główny bohater zdecydowanie
ma za sobą barwną i pełną mrocznych tajemnic przeszłość. Keller jest też
postacią świetnie opisaną, ze skomplikowanym, pełnym sprzeczności charakterem,
a jego decyzje i słowa mogą początkowo budzić wątpliwości, tylko do czasu
jednak, aż nie poznamy prawdziwych motywów jego postępowania. W porównaniu z
nim reszta załogi wypada odrobinę blado, jednak nie jest to wina jakichś braków
w samej konstrukcji postaci, są inni tak, jak bywają osoby młode w towarzystwie
kogoś bardzo doświadczonego życiem. Jedynym zgrzytem, jaki zaobserwowałam w tej
kwestii, jest zachowanie Valerie Joon – agenta watykańska, przydzielona drużynie
do „pomocy” . Początkowo opisywana jest jako zimna, wyszkolona profesjonalistka,
której dodatkowo wszczepiono kleszcza – urządzonko mające pozbawić ją życia
(bądź pamięci) w przypadku prób wydobycia z niej tajnych informacji. Tymczasem
w towarzystwie owa pani zupełnie nie potrafi się zachować, jej uczucia i
intencje bywają widoczne jak na dłoni, z czego zresztą doskonale zdaje sobie
sprawę – i jest to sprzeczność, obok której już trudno przejść obojętnie. Jest „żywa”,
ludzka, realistyczna, ale podczas czytania miałam wrażenie, że przedstawiono mi
dwie różne postacie pod tymi samymi imionami.
Najlepsza w „Kellerze” jest konstrukcja świata. Daleko tu do
rozmachu, którym lubią się zazwyczaj bawić autorzy science-fiction, ale Jamiołkowski w swoim kawałku kosmosu
stworzył świat wręcz zaskakująco polski. Nawet pomimo tego, że występują tam obce
rasy i różne narodowości, a odmienności te są wciąż podkreślane obco brzmiącymi
imionami i nazwiskami, otaczające to wszystko realia wydają się być wiernym
przeniesieniem Polski, wyidealizowanej co prawda, ale jednak, w klimaty s-f. Im
dalej, tym bardziej się to czuje, aż dochodzimy do Sarmacji – układu, który
trząsł niegdyś całą galaktyką, a z którego zostało już tylko wspomnienie. Aż tęskno
się robi podczas czytania.
„Keller” nie jest idealny. Jest jednak lekki, łatwy w
odbiorze, pełen akcji, z doskonale zbalansowanymi proporcjami pomiędzy humorem
a nostalgią, zawiera też wszystko, co dobra powieść powinna w sobie mieścić:
ciekawych bohaterów, zaskakującą intrygę, tajemnice odkrywane stopniowo i
wszechobecne elementy nawiązujące do polskiej codzienności, z których wiele
umieszczonych zostało jakby w ramach żartobliwego mrugnięcia okiem. Jest to też
książka, w której odnajdzie się wyłącznie czytelnik polski bądź z Polską mający
wiele wspólnego, by móc ją właściwie zrozumieć. Nie będę też pierwszą osobą,
piszącą to, ale „Keller” aż się prosi o ekranizację.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Keller
Autor: Marcin Jamiołkowski
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 416
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: