Muszę przyznać, że do „Pani Ferrinu” zabierałam się z
ogromną ciekawością. Ferrin znany jest już szeroko osobom czytającym namiętnie
fantastykę, ale i znany w sposób szczególny. Aby nie przesadzać z
delikatnością: seria pani Michalak oceniana jest jako jedna z najgorszych w
swojej kategorii. Czy dziwne jest więc, że musiałam sama się przekonać, co w
niej takiego strasznego? Więcej: a może właśnie mi się spodoba, i będę mogła
triumfalnie ogłosić „proszę Państwa, nie mieliście racji”? Tak więc, pełna
mieszanych uczuć, zaczęłam czytać piąty i ostatni tom cyklu o Ferrinie, nie
sięgnąwszy wcześniej po poprzednie.
I w niczym mi to nie przeszkodziło.
Pani Ferrinu, Anaela, żyje w swoim państwie wraz z mężem,
Sellinarisem, otoczona dworem składającym się z ludzi, smoków, jednorożców,
lwów, elfów, i innych takich… Ferrin zdaje się być połączony przedziwnymi
portalami z Ziemią, i królewska para wiedzie życie w obu tych światach, w
jednym i drugim na wysokim poziomie, jednak większość czasu spędzimy wraz z
nimi w tym pierwszym. Sielankową egzystencję pięknej królowej burzy jedynie
bliskość wrogów, nacji Lanorów, wciąż i wciąż zagrażającej jej wspaniałemu
krajowi, a kulminacją tej wrogości jest moment, w którym zostaje porwana jej
córka, Gabriela, i mąż. Pani musi ruszyć na ratunek i, wspierana przez
przyjaciół, przemierzyć u boku wroga obcy kraj, odkrywając jego odmienne i
często przerażające zwyczaje.
Nie da się ująć w paru słowach tego, co w tej książce jest
nie tak. Przyjrzyjmy się więc każdej kwestii z osobna.
Po pierwsze, fabuła jest prosta. To byłoby dobrze, gdyby nie
jej uparta powtarzalność. Nie wiem, jak było w poprzednich tomach, ale tu jest
ciągle to samo: niemal każdy z bohaterów zostaje choć raz porwany, i to w
niewiadomy sposób, z własnego łóżka. Ot, magia. Chociaż pani Anaela dopiero po
jakimś czasie stwierdza: „To Lanorowie też znają magię!”. Serio.
Właśnie, magia. Jakaś jest. Jakąś mocą się posługują. Jaką?
Nie wiadomo. Królowa podobno jest potężna, ale poza rzucaniem niezbyt groźnymi
kolorowymi błyskawicami właściwie nic nie robi. Portale na Ziemię dzieją się
same z siebie, i chociaż przenoszenie rzeczy z jednego świata w drugie jest
zabronione, zawsze się coś przeszmugluje. Przy założeniu, oczywiście, że strona
lanorska jest czysta jak łza i czegoś podobnego nie robi, ba, nawet nie wie, że
można. Jak błędne jest to założenie, okazuje się wkrótce, ale cóż z tego, skoro
położenie wrót do magicznej wieży bogów w Lanorii można znaleźć w Google?...
Po drugie, erotyka. Początkowo sądziłam, że książka będzie
po prostu romansidłem w konwencji fantasy. Myliłam się, różowe książeczki dla
kobiet jednak mają swój specyficzny, romantyczno-erotyczny klimat, natomiast tu
jest to przedstawione w sposób suchy i pozbawiony wyobraźni. Pani Anaela jest
zazdrosna o męża, który najchętniej przeleciałby pierwszą lepszą napotkaną
ziemiankę, a i sama do świętych nie należy. Poza tym, kilka scen gwałtu potrafi
obrzydzić wszystko, nie licząc nawet ogólnego jakby przyzwolenia na to. Przykład: pani Ferrinu skarży się ferrinśkiemu bogowi, że ten
lanorski ją zgwałcił, na co bóg odpowiada „to może i ja ciebie zgwałcę?”
Normalnie tylko załamać się idzie.
Dalej, sposób, w jaki przedstawiono inne nacje. Na ziemi
dwóch Ferrińskich książąt o ładnych buziach nie może się odpędzić od klejących
się do nich w wulgarny sposób kobiet – i mężczyzn! – co zresztą wcale nie jest
dla nich czymś niefajnym, natomiast Lanoria to królestwo, w którym kobiet jest
malutko, i są chronione na sposób przypominający państwa Islamskie – chodzą w
czarnych burkach, panna czy mężatka bez wora na głowie to nierządnica. Chwila,
to nie wszystko. Scena, w której buntują się i ściągają zasłony… litości.
Lanorscy mężczyźni na widok kobiety z odsłoniętą twarzą tracą rozum i zmieniają
się w ukierunkowane tylko na seks zwierzęta. Zabijają się nawzajem o nie.
Niestety, takie potraktowanie sprawy nie jest ani trochę ciekawe – jest
obrzydliwe.
Przechodząc do rzeczy bardziej technicznych, a mniej
paskudnych – dialogi. Proste do bólu. Pomyślałby kto, że pani Anaela jest
władczynią i będzie się ją darzyć szacunkiem, ale wszyscy zwracają się do niej
jak do rozkapryszonego dziecka. Może miało być to zabawne, ale w moim odczuciu
jest przesadne i niewłaściwe.
Co o samych postaciach? Są nijakie. Naprawdę, ze świecą
szukać można jakichś określonych cech charakteru, może jedynie Gabriela opisana
zostaje jako rozpieszczone, wychowane pod kloszem dziecko, ale reszta to po
prostu chodzące i mówiące manekiny, wszystkie takie same. Dochodzą do tego imiona
– znaczna większość z nich zaczyna się na „S”, i przy ich ilości po prostu
totalnie się mieszają. Ja do końca książki nie potrafiłam rozeznać się w tym,
kto właściwie kim jest, mimo pomieszania ras i ról, które powinno dawać jasne
rozgraniczenie. Sellinaris, Saris, Shine, Sirden, jeszcze paru innych, których
po prostu nie sposób zapamiętać…
Ale największą bolączką tej książki jest logika, a raczej
jej brak. Bohaterowie zmieniają miejsca sami z siebie, będący w Ferrinie nagle
zostają przemieszczeni do Lanorii, by znowu uczestniczyć w wymianie zdań w
pierwszym z tych miejsc, natomiast jednoręki kat jest zdolny chwycić kogoś i jednocześnie
przystawić mu nóż do gardła. Dwoma rękami. A potem znów ma tylko jedną. Cuda,
proszę państwa.
Czy znajdę w „Pani Ferrinu” jakieś dobre strony? Oczywiście,
zawsze jakieś są. Książka, pomimo tylu wad, nie jest nudna, i czyta się ją
lekko, czasem nawet bawi. Jest to, można powiedzieć, zjawisko w literaturze
fantasy, coś niepowtarzalnego, bo przecież można w niej znaleźć kilka motywów,
które, dobrze rozwinięte, mogłyby dać epicką historię, nawet jeśli autorka
koniecznie uparłaby się przy zachowaniu dziwnie pojętej erotyki. Mnogość
magicznych stworzeń jest ładnym akcentem, lwiany przywodzą na myśl Narnię, a
jednorożce to po prostu najbardziej klasyczna z klasyk. Ciekawie potraktowano
też smoki – przybierające ludzką postać, co może nie jest niczym wyjątkowym,
ale zakładając mieszanie się ras i krwi już daje pole do popisu. Raksar, główny
smoczy przedstawiciel, stanowił próbkę charakteru, jakiego u reszty postaci w
tej książce nie uświadczysz. Kropla w morzu nijakości.
Wspomniałam o specyfice języka, użytego w dialogach.
Postacie zwracają się do siebie najczęściej w sposób żartobliwy, używając
pozornych gróźb. Brzmiałoby to dobrze w relacji dwojga przyjaciół, od czasu do
czasu, ale tu jest to nadużywane, wręcz stanowi standardową metodę wysławiania się
bohaterów, przez co całość traci momentalnie na klimacie. Niestety, wygląda to
też bardzo sztucznie. Jedyną chwilą, w której humor się autorce udał, jest
rozmowa księcia Karina z sokołem-posłańcem. Inteligentny ptak dosłownie miesza
z błotem dumnego człowieka, a jego słowa cechuje jednocześnie prostota i…
wredny sarkazm. Jest to też moja ulubiona scena z tej książki – i jedyna taka.
Czytając „Panią Ferrinu” nie napotkałam żadnych problemów w
pojmowaniu wydarzeń czy postaci, których to problemów oczekiwałam, zważywszy na fakt, że
jest to tom piąty, więc w perspektywie długich walk o ten kraj, pewne rzeczy
powinny wymagać „douczenia się”. Nie wymagają. Powieść jest prosta, żadna to
literatura wysokich lotów, a nawet i do tych średnich nie będzie się zaliczać.
Poświęciłam chwilę na przyjrzenie się postaci autorki, jej dorobek literacki
jest już dość spory i obejmuje głównie literaturę kobiecą. Mogłabym wysnuć
wniosek, że Ferrin miał być zaliczany do nurtu kobiecego fantasy, ale
postawienie go obok twórczości takich pisarek, jak choćby pani Norton, niestety
nadal wydaje się nie do pomyślenia. Co mogę powiedzieć? Trudno mi określić jednoznacznie,
że książka mi się nie podoba – jest słaba, ale nie nudna. Nie żałuję, że ją
czytałam, i mam ochotę sięgnąć po inne pozycje z twórczości autorki, ale już z
gatunku typowo kobiecych czytadełek, aby sprawdzić, czy bolączka braku logiki i
dziwnego obrazu ludzi samych w sobie ich też dotyczy. Może to wkrótce zrobię. Z
czystej ciekawości. Natomiast wielbicielom fantastyki poważne czytanie Ferrinu
odradzam, choć z żartobliwym zmrużeniem oka.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.
Tytuł oryginału: Kroniki Ferrinu. Tom 5. Pani Ferrinu
Autor: Katarzyna Michalak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania polskiego: 2015
Ilość stron: 266
Powiem szczerze, że zaczęłam czytać kiedyś pierwszy tom i... do dzisiaj go nie skończyłam, jak i po inne nie sięgnęłam. Chyba jednak to nie było dla mnie. Po Twojej recenzji utwierdzam się w przekonaniu, że faktycznie nie. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://still-changeable.blogspot.com - będzie mi miło, jeśli zajrzysz. :)
A ja z kolei nie zajrzę po poprzednie... czytałam zakończenie i żadnych wcześniejszych wydarzeń po prostu nie trzeba. Coś jak moda na sukces, obejrzysz odcinek 1, 500 i 3000 - i nadal jesteś w temacie. Bo dzieje się to samo.
UsuńUprzedzam, że inne książki p. Michalak są jeszcze gorsze. No i wszędzie jest ta dziwna erotyka. Poza tym mam wielką ochotę na tę ksiażkę - nike będę miała żadnych, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia, krytykując ją.
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Nawet te owocowe czy kiwatowe? Ech, a myślałam, że będzie chociaż to do czytania, a z Ferrinem to taki wybryk był. Chociaż czytałam dzisiaj na blogu autorki, że i za SciFi chce się brać. Zgroza.
UsuńCóż, spodziewałam się recenzji w podobnym tonie. ;) Niestety, czuję się w obowiązku uprzedzić, że pozostałe książki pani Michalak również cierpią na całkowity brak logiki czy researchu. Plus większość tytułów jest do siebie łudząco podoba, zmienione zostaje tylko tło wydarzeń i imię głównej bohaterki.
OdpowiedzUsuńDziwi mnie, że ktoś chciał to wydać.
UsuńNie powiem, żebym czuła się zachęcona. ;) Z cyklem nie miałam dotąd styczności, ale to, co dotąd słyszałam, nie skłoniło mnie do sięgnięcia po książki autorki.
OdpowiedzUsuńBo jest tyle lepszych, że po prostu szkoda czasu.... chyba, że ktoś ma ochotę zobaczyć coś tak cudacznego.
UsuńZazwyczaj tak kończy się czytanie bestsellerów Michalak. Jej "głębokie" i "cenne" teksty po prostu dla nas wielu są niezrozumiałe z prostego powodu.Jesteśmy zbyt głupi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Cóż, musiałam spróbować na własnej skórze.
UsuńKsiążek Michalak nie czytałam i nie mam takiego zamiaru. Po prostu ta logika jej historii jest powalająca i... nie no, ona tak na serio?
OdpowiedzUsuńTo pytanie chodziło za mną przez cały czas...
Usuń