
Podtytuł książki Rafaela Santandreu mówi wszystko: „Jak nie
zatruwać sobie życia”. Autor, który z zawodu jest psychologiem, z wielkim
wyczuciem i w interesujący sposób tłumaczy czytelnikowi, że jego nieszczęścia
tak naprawdę biorą się z głowy – i nie chodzi tu o celowe unieszczęśliwianie
się, ale o takie codzienne, małe podszepty, które do każdego drobnego nawet niepowodzenia
dokładają swoje „pięć groszy”… W efekcie spędzamy czas zastanawiając się, co by
było, gdybyśmy zrobili to lepiej, rozważamy przyczyny, skutki, dorabiamy ciąg
dalszy, w którym zdarzenie to wpływa negatywnie na całe nasze życie… Ani się
nie obejrzymy, jak rzecz mała i przejściowa urasta w naszym przekonaniu do
rangi czegoś nie do pokonania. Jak do tego nie dopuścić?
Jak twierdzi sam autor, to nie jest podręcznik pozytywnego
myślenia. Nie nauczy nas, że życie jest piękne, że ludzi są dobrzy i że
wystarczy tylko bardzo chcieć, żeby osiągnąć sukces. Wręcz przeciwnie – takie myślenie
jest surowo krytykowane. W zamian za to, krok po kroku, przejdziemy przez
wskazówki, jak właściwie umiejscawiać przeżycia na własnej skali oceny wydarzeń
– i przekonamy się, że tak naprawdę bardzo, bardzo niewiele jest rzeczy, które
sprawiają, że nie moglibyśmy być więcej szczęśliwi. A może w ogóle takich
rzeczy nie ma?
Dobrym dodatkiem do psychologicznego wykładu i nauk są
historie o pacjentach, znajomych bądź samych przeżyciach autora. Dodając do
tego życiorysy takich sław jak Steven Hawking czy Christopher Reeve, dostajemy
solidną porcję przykładów na to, że z jednej strony trucie sobie życia własnymi
myślami jest zjawiskiem powszechnym, a z drugiej, że jest to do pokonania,
całkowicie. A skala wartości jest bardzo względna, i zależy tylko i wyłącznie
od naszego na nią spojrzenia. Dojdą do tego oczywiście ćwiczenia – z wieloma
podpowiedziami, jak rzecz sobie ułatwić i przejść przez proces „uzdrawiania” w
sposób wolny, stopniowy, ale skuteczny.
Książka pisana jest językiem prostym i przystępnym, unika
wszelkiego słownictwa specjalistycznego, a tam, gdzie jest ono niezbędne,
tłumaczy je. Rozdziały mają jednakową budowę: historia „z życia wzięta”,
komentarz autora, wyjaśnienie, co kierowało osobą przedstawioną w przykładzie,
opis terapii i odpowiedzi pacjenta na metody terapeuty, wreszcie efekt końcowy.
Nie zawsze trwały, to fakt, ale i na nawroty jest sposób, jeśli tylko wykryta
zostanie ich przyczyna. Każdy rozdział kończy się ramką z krótkim podsumowaniem…
i to jest rzecz, która mi się nie podoba. „W tym rozdziale dowiedzieliśmy się,
że…”. Tak, wiem. W końcu dopiero skończyłam go czytać prawda? A jeśli będę
chciała jakąś konkretną rzecz szybko znaleźć? To zajrzę do spisu treści. Po
pierwszej przeczytanej rameczce na szarym tle odpuściłam sobie zaglądanie do
kolejnych, jako do zbędnie irytującego elementu. Ciekawe, czy autor uznałby to
za dobre zachowanie w kwestii niezatruwania sobie życia?...
Podchodziłam do wskazówek zawartych w tekście z dystansem,
jako osoba nałogowo zamartwiająca się czym popadnie i uwielbiająca rozgrywać w
myślach czarne scenariusze jestem uczulona na wszelkie znaki, które
wskazywałyby, że ktoś próbuje mnie nastawić na pozytywne myślenie, i pewnie
dlatego średnio były mi w smak niektóre uwagi autora, który potrafił rzucić od
czasu do czasu pustym frazesem w stylu „życie jest piękne, nie trzeba się tak
nim przejmować!”, przez co zapewne w totalnie zabawną konsternację wprowadziła
mnie opowieść o starszej pani, która na którąś z kolei terapię przyszła z
przekonaniem, że oto lekarza przejrzała – on chciał z niej zrobić lekkoducha
jakiegoś, ot! Stanowiło to dobre otrzeźwienie, że cała rzecz w tym, by samemu
sobie spróbować pomóc. I chociaż wymaga to dłuższej pracy nad sobą, na pewno
przyda mi się niejedna z zawartych tam wskazówek. A książkę polecam wszystkim,
którzy, jak ja, czasem myślą… za bardzo.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.
Dane ogólne:
Tytuł
oryginału: El arte de no amargarse la vida
Autor: Rafael Santandreu
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania polskiego: 2015
Ilość stron: 304
Choć dzięki Reginie Brett przekonałam się do książek psychologicznych, ten tytuł mnie na zaciekawił. Za to ja polecam Tobie "Bóg nigdy nie mruga" - świetna! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam, Shelf of Books :)
Chyba nie rozumiem... zaciekawił czy nie zaciekawił?
UsuńBardzo dobra recenzja:) Zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki:) Sama za dużo się martwię i przejmuje, może coś pomoże;)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńMoże pomoże, a na pewno naprowadzi na właściwą metodę (;