piątek, 1 kwietnia 2016

Za garść opiłków - "Cienie Tożsamości" Brandona Sandersona

"Stop Prawa" (recenzowany przez Vyar dawno, dawno temu, u samych początków istnienia naszego bloga), jak sam przyznał jego autor, był tylko eksperymentem, ćwiczeniem pisarskim, próbą wyobrażenia sobie, jak "Z Mgły Zrodzony" prezentowałby się stylizowany na western. Jednorazowy wybryk wyobraźni okazał się jednak pomysłem świetnym, bardzo płodnym i charakterystycznym, świetnie uzupełniającym wizję świata z oryginalnej trylogii – i takim oto sposobem, choć dopiero parę lat po premierze oryginału, do księgarni trafia jego kontynuacja. Oto przed Wami – po raz kolejny! - Brandon Sanderson i jego "Cienie Tożsamości". Zapraszam do lektury.


"Cienie..." podejmują akcję rok po punkcie, w którym pozostawił ją "Stop..." – egzekucji Milesa "Stożywotów" Dagoutera. Największe miasto Scadrial czasów po Ostatecznym Wstąpieniu targane jest niepokojami. Mechanizacja przemysłu i rozwój motoryzacji powoduje, że prości ludzie tracą pracę, stają się wyczuwalne napięcia pomiędzy mieszkańcami terrisańskiej Wioski i resztą miasta, zaś wzrastające wskaźniki przestępczości spędzają sen z powiek straży miejskiej. Waxillium Ladrian, łowca nagród i główny bohater poprzedniej części, kontynuuje swoją prywatną wojnę o ład i porządek - tym razem jednak, zamiast polować na przestępców na własną rękę, zostaje przez władze Elendel mianowany kimś w rodzaju prywatnego detektywa. To znaczy - konstablem, który nie podlega normalnym strukturom władzy, a dzięki swoim specjalnym talentom asystuje w co trudniejszych śledztwach. W wolnych chwilach Wax czyni wszelkie przygotowania do swojego ślubu ze Steris, z której obecnością w swoim życiu powoli się oswaja. Względny, chwiejny spokój zostaje jednak zburzony przez serię tajemniczych morderstw, których szczegóły niepokoją nawet samego Harmonię...

W "Cieniach" największe wrażenie wywarło na mnie to, co w wielu pozostałych powieściach Brandona Sandersona: to, jak wspaniale twórca jest w stanie bawić się światem, który sam stworzył! Sposób, w jaki z pozoru niezwiązane ze sobą wątki łączą się w całość, a także w jaki kolejne wydarzenia każą czytelnikowi raz po raz patrzeć na te pamiętane z poprzednich utworów – pod zupełnie nowym kątem - to najprawdziwsza perfekcja. Jako fan Trylogii Ostatniego Imperium, który uważał się za osobę dobrze znającą świat niejednokrotnie chwytałem się za głowę, widząc, jak wieloma jeszcze rzeczami dałem się tutaj zaskoczyć. Fabuła i sposób jej prowadzenia to zdecydowanie mocna strona tej książki.


Fani "Stopu..." ucieszą się na wieść, że obsada pozostała właściwie niezmieniona. To wciąż perypetie tych samych bohaterów. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że i tutaj nie będzie zaskoczeń. Będą – i to olbrzymie. Mamy bowiem okazję dowiedzieć się, dlaczego Wayne, partner Waxa i jego bliski przyjaciel, boi się wziąć do ręki broń, a także jak Steris, osoba starająca się możliwie stronić od niepotrzebnych kontaktów z innymi ludźmi, radzi sobie z tymi, które są absolutnie koniecznie. Właśnie, Steris – chociaż często nie bierze ona bezpośredniego udziału w akcji i pozostaje nieobecna przez większość powieści, w "Cieniach" poświęcono jej dość sporo miejsca. Wystarczająco, by okazała się nie tylko jedną z ciekawszych postaci cyklu, ale nawet jedną z ciekawszych kobiet w fantastyce w ogóle! Nawet Marasi, osoba, która w "Stopie Prawa" zarówno mnie, jak i Vyar bardzo, ale to bardzo irytowała, tutaj wydaje się w miarę... znośna. Każdy z ważniejszych bohaterów dostał tu solidną porcję tła, co każdego bez wyjątku czyni żywszym, ciekawszym i lepiej zakorzenionym w świecie, w którym przyszło mu żyć. To wrażenie wewnętrznej spójności, o którym wspominałem już wielokrotnie przy okazji recenzji kolejnych pozycji z tej serii, pozostaje jej wyjątkowym atutem.

A propos bohaterów i wątków, jest tylko jedna rzecz, której chciałbym się tu przyczepić: na tle tak wspaniale rozwiniętych tematów z części poprzedniej trochę razi fakt, że oprócz wielkich i ważnych - tak z perspektywy bohaterów, jak i całego świata - wydarzeń rozgrywających się w powieści dostajemy bardzo mało Pana Garnitura. Miał szansę wyewoluować w intrygujący czarny charakter, ale usunięto go w cień, gdy zaczęły dziać się rzeczy ważniejsze niż on i jego grupka spiskowców. Trochę padł ofiarą typowego dla Sandersona powiększania skali w kolejnych częściach cyklu. Mam nadzieję, że zapomniany wróci w wielkim stylu i jeszcze pokaże, na jakie okropieństwa stać do bólu pragmatyczną szarą eminencję!

Narracja prowadzona jest płynnie, a momenty pełne napięcia przeplatają się w dobrych proporcjach z elementami humorystycznymi, które skutecznie je rozładowują. Sprawia to, że "Cienie Tożsamości", mimo tego, że Sanderson bardzo lubi krzywdzić swoich bohaterów, czyta się lekko, przyjemnie – i, niestety, krótko. Nie jest to obszerna powieść. Bardzo szybko przychodzi czytelnikowi stanąć nad otchłanią ostatniej strony, z tęskną nadzieją upatrując rychłej premiery ciągu dalszego. Ta jednak ma mieć miejsce już pod koniec kwietnia, więc może tym razem nie będzie tak źle... Pozostaje więc jedynie czekać, czekać na "Żałobne Opaski".

Pora na krótkie podsumowanie moich zachwytów: osoby, którym "Stop Prawa" się spodobał, wiele stracą, jeśli nie sięgną po ciąg dalszy. Ci, którzy nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z serią, tracą jeszcze więcej. Zaś te osoby, którym nie przypadła do gustu ta seria, tutaj także nie odnajdą niczego, co przekonałoby je do zmiany zdania. To po prostu kolejny element olbrzymiej konstrukcji, jaką jest historia świata Scadrial i całego multiwersum Cosmere. Konstrukcji, która już teraz imponuje rozmachem – a będzie jej jeszcze więcej!


Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Shadows of Self
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 352

1 komentarz:

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: