
Wstępniak ("Bękart")
autorstwa tegoż napisany jest w przystępny, interesujący sposób,
skrótowo, ale sprawnie i rzetelnie objaśniając historię tego
nietypowego nurtu. Już tutaj jednak następuje stopniowa
dekonstrukcja tego pierwszego, dobrego wrażenia – dowiadujemy się
z niego bowiem, że urban fantasy może i wyrasta zarówno z powieści
detektywistycznych, jak i w niewielkim stopniu także z
lovecraftiańskiego horroru, jednak już od bardzo dawna nie ma z
zbyt wiele wspólnego zwłaszcza z tym drugim. Teraz w modzie, jak
wywodzi Martin, są wampiry i wilkołaki tudzież elfie dziwki
ćpające kokę. Gdzie temu do weird fiction? Nie wiadomo, ale w tym
momencie klimat, choć inny od obiecanego, wydaje się jeszcze trochę
kuszący. A potem przychodzi czas na...
..."Śmierć z ręki Dalii" autorstwa Charlaine Harris, jak głosi notka biograficzna znanej wcześniej między innymi z tego, że na podstawie jej powieści nakręcono serial True Blood. W tym momencie zdjął mnie szczery niepokój – i, co miało się okazać, jak najbardziej słusznie. Pierwsze opowiadanie w zbiorze okazało się wybitnie kiepsko zrealizowane – drętwa fabuła o przewidywalnym rozstrzygnięciu i durnej puencie, a wszystko podsycane klimatem wampirzej dekadencji rodem z bajań trzynastoletnich twórczyń fanfiction. W połączeniu z fenomenalną kreacją głównej bohaterki, tytułowej Dalii – to znaczy, łączącej w sobie niesamowitą urodę, niesamowity charakter "złej babki", niesamowity zmysł detektywistyczny, niesamowite zdolności przewidywania wydarzeń oraz niesamowitą sprawności w walce – otrzymujemy niesamowitość, która nakazuje czytelnikowi postawić obok fotela wiadro. Tak to słabe, że aż śmieszne, ale nie "cha, cha!"-śmieszne, a raczej w sposób, w jaki dla niektórych bywają zabawnymi dowcipy o martwych płodach.
Mniej więcej do tego momentu wyzbyłem się wszelkich pozytywnych oczekiwań wobec tej publikacji, jednak recenzencki obowiązek – oraz obiecana z dawna Wam, drodzy czytelnicy, recenzja – mimo przeciwności gnał mnie dalej tytułowymi nędznymi ulicami. Dalej bowiem wcale nie jest lepiej – jedna miałka fabułka pogania kolejną, jedna jałowa, wyzuta z wszelkiej ikry postać rusza szlakiem kolejnej, pędząc ku zatraceniu w czytelniczą niepamięć. "Krwawiący cień" Joego Landsdale'a jako pierwszy serwuje nam coś przynajmniej w teorii zgodnego z okładkowym założeniem, podając na dokładkę koszmarek w stylu "Muzyki Ericha Zanna", jednak i tutaj całość rozbija się o wykonanie. W szczególności zapadły mi w pamięć dialogi – tak drętwe, że mordujące wszelki klimat.
..."Śmierć z ręki Dalii" autorstwa Charlaine Harris, jak głosi notka biograficzna znanej wcześniej między innymi z tego, że na podstawie jej powieści nakręcono serial True Blood. W tym momencie zdjął mnie szczery niepokój – i, co miało się okazać, jak najbardziej słusznie. Pierwsze opowiadanie w zbiorze okazało się wybitnie kiepsko zrealizowane – drętwa fabuła o przewidywalnym rozstrzygnięciu i durnej puencie, a wszystko podsycane klimatem wampirzej dekadencji rodem z bajań trzynastoletnich twórczyń fanfiction. W połączeniu z fenomenalną kreacją głównej bohaterki, tytułowej Dalii – to znaczy, łączącej w sobie niesamowitą urodę, niesamowity charakter "złej babki", niesamowity zmysł detektywistyczny, niesamowite zdolności przewidywania wydarzeń oraz niesamowitą sprawności w walce – otrzymujemy niesamowitość, która nakazuje czytelnikowi postawić obok fotela wiadro. Tak to słabe, że aż śmieszne, ale nie "cha, cha!"-śmieszne, a raczej w sposób, w jaki dla niektórych bywają zabawnymi dowcipy o martwych płodach.
Mniej więcej do tego momentu wyzbyłem się wszelkich pozytywnych oczekiwań wobec tej publikacji, jednak recenzencki obowiązek – oraz obiecana z dawna Wam, drodzy czytelnicy, recenzja – mimo przeciwności gnał mnie dalej tytułowymi nędznymi ulicami. Dalej bowiem wcale nie jest lepiej – jedna miałka fabułka pogania kolejną, jedna jałowa, wyzuta z wszelkiej ikry postać rusza szlakiem kolejnej, pędząc ku zatraceniu w czytelniczą niepamięć. "Krwawiący cień" Joego Landsdale'a jako pierwszy serwuje nam coś przynajmniej w teorii zgodnego z okładkowym założeniem, podając na dokładkę koszmarek w stylu "Muzyki Ericha Zanna", jednak i tutaj całość rozbija się o wykonanie. W szczególności zapadły mi w pamięć dialogi – tak drętwe, że mordujące wszelki klimat.
Dalej. "Głodne Serce" Simona Greena, kusząca wizja niebezpiecznej misji na polecenie współczesnej czarownicy, której poprzedni mentor skradł serce – dosłownie. I tutaj jednak z początku interesujący pomysł rozpada się w dłoniach i przesypuje przez palce, kiedy fantasy bierze górę nad urban, w dodatku w najgorszym możliwym stylu. Pomijając już fakt, że owa niesamowitość, zamiast czaić się gdzieś w tle i zgrabnie budować suspens, zostaje biednemu czytelnikowi rzucona w twarz, a potem wylana na głowę w sposób niemal prymitywny i wulgarny (Patrz! W tym barze piją ghule i w ogóle jest tak niesamowicie i obco, i nadprzyrodzenie, i łał, taki arcane-punk!), autor na tym nie poprzestaje – serwuje nam idiotyzm za idiotyzmem, prezentując między innymi szesnastoletniego cyngla o nadzwyczajnej mocy strzelania z... palców ułożonych w pistolety. W tej chwili zgłupiałem i nie wiedziałem już, czy czytam opowiadanie, czy żarty o Chucku Norrisie, czy może oglądam teledysk Madonny. Pełen odlot na podtlenku azotu, ale znowu chyba nie do końca zamierzony.
Dalej
i dalej, i dalej. "Mury i Lemury", pasjonująca opowieść
o tym, co spotkało wędrowca ze starożytnego Rzymu, który w
towarzystwie Greka-poety zbłądził nad rzekę Eufrat. Zaraz, zaraz,
że co? A co to, u diabła, ma wspólnego z tematem przewodnim
zbioru, poza tym, że jest jednakowo nudne i pozbawione jaj jak cała
reszta? Może to właśnie o to chodzi, a tytuł został dobrany
nieprzypadkowo?!
Mógłbym brnąć dalej, ale nie będę. Powiedziałem już dosyć, dodam jedynie, że tendencja wykreślona przez powyższe cztery utrzymuje się w całym zbiorze piętnastu tekstów. Jedynym jasnym punktem w tej ponurej okolicy wydają się "Złodzieje Cienia" autorstwa Glena Cooka, jednak i on chyba pozwolił sobie obniżyć trochę pułap, chyba specjalnie na potrzeby tejże antologii. Z resztą, zamieszczony przez niego tekst i tak jest zbyt krótki, by było dla niego warto brnąć przez całość.
Podsumowując – "Chodząc Nędznymi Ulicami" jest zbiorem wyjątkowym, bo w taki sam sposób dogodzi każdemu: zarówno miłośnikowi kryminałów, wielbicielowi szeroko pojętych opowieści z dreszczykiem, jak i faktycznych miłośników współczesnego urban fantasy, takiego z wampirami i całą resztą. A przez to, że w taki sam sposób dogodzi każdemu rozumiem, że pozostawi ich wszystkich z gorzkim poczuciem rozczarowania i zmarnowanego czasu. Dlatego też chcę powiedzieć na sam koniec – są ulice dalece nędzniejsze niż te, których plan tu wykreślono, ale chodzenie którymi przynosi po stokroć więcej satysfakcji. Lepiej znowu poczytać o Philipie Marlowe. Albo o Lestacie, jeśli bardziej niż noir kusi nas ten nadprzyrodzony smaczek.
Dane ogólne:
Mógłbym brnąć dalej, ale nie będę. Powiedziałem już dosyć, dodam jedynie, że tendencja wykreślona przez powyższe cztery utrzymuje się w całym zbiorze piętnastu tekstów. Jedynym jasnym punktem w tej ponurej okolicy wydają się "Złodzieje Cienia" autorstwa Glena Cooka, jednak i on chyba pozwolił sobie obniżyć trochę pułap, chyba specjalnie na potrzeby tejże antologii. Z resztą, zamieszczony przez niego tekst i tak jest zbyt krótki, by było dla niego warto brnąć przez całość.
Podsumowując – "Chodząc Nędznymi Ulicami" jest zbiorem wyjątkowym, bo w taki sam sposób dogodzi każdemu: zarówno miłośnikowi kryminałów, wielbicielowi szeroko pojętych opowieści z dreszczykiem, jak i faktycznych miłośników współczesnego urban fantasy, takiego z wampirami i całą resztą. A przez to, że w taki sam sposób dogodzi każdemu rozumiem, że pozostawi ich wszystkich z gorzkim poczuciem rozczarowania i zmarnowanego czasu. Dlatego też chcę powiedzieć na sam koniec – są ulice dalece nędzniejsze niż te, których plan tu wykreślono, ale chodzenie którymi przynosi po stokroć więcej satysfakcji. Lepiej znowu poczytać o Philipie Marlowe. Albo o Lestacie, jeśli bardziej niż noir kusi nas ten nadprzyrodzony smaczek.
Dane ogólne:
Tytuł
oryginału: Down These Strange Streets
Praca
zbiorowa pod redakcją George'a R. R. Martina i Gardnera
Dozois
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania polskiego: 2012
Liczba stron: 690
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Rok wydania polskiego: 2012
Liczba stron: 690
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: