poniedziałek, 18 września 2017

Pierce Brown „Red Rising #2: Złoty Syn”

 „Red Rising: Złota Krew” Pierce'a Browna budzi we mnie pewne poczucie winy. Skądinąd niezła powieść science fiction, którą przeczytałem z przyjemnością, może i nie była wolna od wad – żadna książka, a szczególnie debiut, nie jest – nie zasłużyła sobie jednak na surową recenzję, którą jej zafundowałem jakiś czas temu. Stało się to tym widoczniejsze, kiedy przy okazji nowego wydania postanowiłem ją sobie odświeżyć. „Złota Krew” była jednak dopiero pierwszą częścią zapowiadanej trylogii – jej drugi tom, „Złoty Syn”, jest za to tematem dzisiejszego tekstu. Czy utrzymała poziom pierwowzoru?

W „Złotym Synu” spotykamy Darrowa au Andromedusa niedługo po tym, gdzie pozostawiła go „Złota Krew” – to założony przez niego klan podbił Olimp i wygrał wielką grę w Instytucie Marsa, rezerwując mu zaszczytne miejsce w jednym z największych rodów Dominium. Ze wszystkich Złotych złożył hołd właśnie Nero au Augustusowi, temu samemu człowiekowi, który tak dawno temu skazał jego żonę na śmierć przez powieszenie. Instytut Marsa był jednak dopiero pierwszą próbą, jaką udający Złotego Czerwony z Lykos będzie musiał przejść na swojej drodze do zemsty. Kolejna próba – Akademia, a wraz z nią prowadzone na pół serio starcia flot kosmicznych – okazuje się jednak być tą, w której niezrównany Darrow poznaje gorycz porażki. Od tej pory wydarzenia nabierają tempa: synowie znienawidzonego rodu Bellona upokarzają go przed kamerami, wrogowie dużo potężniejsi niż on depczą go i mieszają z błotem, zmieniając go z ukochanego wychowanka Augustusa w zhańbionego, wydziedziczonego wyrzutka. Czując, jak sen o rewolucji wymyka mu się spomiędzy palców, Darrow zawiera desperacki sojusz z Szakalem – odrzuconym biologicznym synem Nero, psychopatycznym intrygantem z licznymi kontaktami w półświatku. Jego cel to odzyskać łaskę Augustusa i znowu znaleźć się na szczycie... A potem rzucić cały Układ Słoneczny do stóp Aresa.

W drugiej części trylogii „Red Rising” Pierce Brown wydaje się wykorzystywać sprawdzoną formułę na dobrą kontynuację: serwując jeszcze raz to samo, ale więcej i mocniej. Ponownie zostajemy wrzuceni w skomplikowany, brutalny świat zawiłych intryg i bezlitosnej walki o przetrwanie. O ile jednak Instytut stanowił w miarę zamknięte środowisko o ograniczonej liczbie potencjalnych wrogów i rzeczy, które jeszcze mogą pójść nie tak, o tyle daje się odczuć, że przed Darrowem stoi teraz o wiele większe wyzwanie: ma przeciwko sobie cały znany Wszechświat. Z pozoru prosta na początku sytuacja komplikuje się coraz bardziej i bardziej, sojusznicy sprzed dwóch rozdziałów okazują się nowymi wrogami, a starzy wrogowie sojusznikami. W „Złotym Synu” akcja nie ustaje ani na chwilę, ciągle pojawia się jakiś nowy zwrot, nowe zdarzenie, które pochłania uwagę czytelnika i nie pozwala się oderwać od lektury. Najważniejsze jest jednak to, że w trakcie czytania ani razu nie miałem wrażenia, że jest to w jakiś sposób nienaturalne, że dany zwrot akcji następuje nie dlatego, że takie jest logiczne następstwo, ale właśnie po to, żeby coś się działo. Nie – chociaż zdarzają się drobne nieścisłości i zgrzyty, tutaj mamy do czynienia z historią od początku do końca spójną.

Z bohaterami bywa różnie. Sam Darrow, na co narzekałem już w recenzji poprzedniej części, nadal wydaje się mało charakterny, ale z tendencją nieśmiało wzrostową – a to już lepiej, niż miało to miejsce w „Złotej Krwi”. Powracają starzy znajomi: Mustang, Sevro, Roque, Victra czy Cassius, by wymienić tylko paru, a i oni są dokładnie tacy, jakimi dali się polubić (lub znienawidzić) w „Złotej Krwi” – miło zauważyć, że pozostają spójni z tym, co wcześniej zaprezentowano na ich temat. Sięgając po powieść rzeczywiście ma się wrażenie ponownego spotkania ze starymi znajomymi, a niektóre z ich działań dają się nawet przewidzieć, bo „to przecież tak bardzo w jego stylu!”. Pierwsze skrzypce grają tu jednak nowi bohaterowie – na przykład z miejsca polubiłem Ragnara, wojownika kasty Obsydianu pochodzącego ze świata imitującego ten ze skandynawskiej mitologii, gdzie jego lud utrzymywany był w kłamstwie na podobieństwo Czerwonych, po upadku wznieconej przez siebie rebelii. To interesujący kontrast: kosmiczny wiking wpuszczony na rzymsko-greckie salony imperium Złotych. W podobnej sprzeczności stoją spojrzenia na świat jego i otaczających go Złotych – honor na ustach kontra honor w sercu – co jeszcze bardziej uwypukla, jak podłą grupką jest Elita.

Literacko jest nieźle – tempo narracji odpowiednie, opisy są dokładne i rozbudowane, działają na wyobraźnię. Brown kapitalnie radzi sobie zarówno z kreowaniem ciekawych, żywych dialogów, scen debat, sporów i negocjacji, jak i kosmicznych bitew na ogromną skalę. Tak jest! „Złoty Syn” nieco bardziej zbliża się do ram gatunkowych space opery, jednak wciąż nie pozwala, aby te dwa słowa w całości oddały ideę zagadnienia. I całe szczęście. Skoro jednak o space operze mowa, nieco słabiej wypadają tutaj rozterki Darrowa – o ile jego introspekcje nadają wydarzeniom ciągłość, o tyle miałem wrażenie, że bywają przegadane, kreując Andromedusa na strasznie łzawego gościa. Wątpię, że miałbym podobne rozterki na jego miejscu – wątpię, że miałbym na nie czas i ochotę ze świadomością, że tłum bezlitosnych Złotych może w każdej chwili odkryć, że nie jestem jednym z nich i rozszarpać mnie na strzępy. Jak na nową nadzieję buntowników, Darrow poświęca w moim odczuciu trochę za dużo czasu na czczą gadaninę i dumania.

Podsumowując, „Złoty Syn” bierze pełnymi garściami ze swojego poprzednika, a to, co zaczerpnął, twórczo rozwija. To bardzo dobra kontynuacja jednej z ciekawszych powieści science fiction ostatnich lat, osadzona w interesującym uniwersum, o kapitalnie złożonej intrydze i zapadających w pamięć bohaterach. Fani nie będą zawiedzeni z całą pewnością – pozostali, którzy dadzą jej szansę, pewnie też nie.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękujemy wydawnictwu Drageus.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Red Rising #2: Golden Son
Autor: Pierce Brown
Wydawnictwo: Drageus Publishing House
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 512

2 komentarze:

  1. Uwielbiam ten cykl, moim zdaniem to jedna z lepszych powieści z gatunku, jaką mamy na rynku. Pamiętam, że czytało mi się świetnie i dobrze się bawiłam - w sumie nie tylko ja, bo moje egzemplarze krążą aktualnie wśród rodziny przyjaciółki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po „Gwieździe Zarannej” mogę się tylko z Tobą zgodzić. Na ogół nawet nie lubię kosmicznego sf - cykl Browna czytało mi się bardzo przyjemnie.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: