Jeden z najbardziej
„kinowych” motywów literackich w fantastyce naukowej – inwazja
istot pozaziemskich na błękitną planetę
– ma historię długą i zawiłą. Choć dzisiaj sprawia wrażenie
tak oklepanego, że aż taniego (zawdzięczając to, podobnie jak
wiele innych dzieł klasyki, nadmiernej popularyzacji na srebrnym
ekranie, a przez to spłyceniu i
standeceniu), był czas, kiedy pomysł, że
na Ziemię przybędą nieznani dotąd wrogowie z pustki kosmosu i bez
żadnego wysiłku zajmą nasz bezpieczny dom we Wszechświecie,
budził szczerą i autentyczną grozę odbiorców (oraz masową
panikę wśród słuchaczy słuchowisk radiowych – doniesienia
mówią nawet o kilku ofiarach śmiertelnych). A kiedy? W roku 1898 –
wtedy, gdy świat ujrzał po raz pierwszy jedno z najważniejszych
dzieł Herberta G. Wellsa, „Wojnę Światów”. Wydawnictwo
Vesper, podtrzymując tradycję publikowania wznowień klasyków
literatury w nowej, pięknej formie, nie mogłoby przeoczyć również
i tej perły – oto więc dostajemy do rąk nowe, odświeżone
wydanie jednego z protoplastów fantastyki naukowej, wzbogacone o
ilustracje Henrique Alvina Correi.
Historia przedstawiona w
„Wojnie Światów” nie jest skomplikowana: pewnego dnia na
przedmieściach Londynu ląduje przesyłka z kosmosu. Srebrny walec,
który wyrył w polach olbrzymi lej, okazuje się zawierać pokraczną
istotę, ambasadora obcej cywilizacji. Zebrane wokół znaleziska
tłumy szybko wpadają w panikę, kiedy okazuje się, że otyłe,
straszące mnogością mackowatych odnóży stworzenia nie mają
pokojowych zamiarów i wcale nie w głowie im jakiekolwiek
pertraktacje, o czym dobitnie świadczy los, jaki spotyka pokojową
delegację mającą nawiązać kontakt z przybyszami.
Dalsze wydarzenia następują szybko – początkowe zaciekawienie i niedowierzanie błyskawicznie ustępuje miejsca panice, a z Londynu uciekają tłumy. Marsjanie nie marnują czasu, by się temu przyglądać, budząc do życia ukryte machiny wojenne – straszliwe trójnogie mechy, rozsiewające wokół śmiercionośny gaz bojowy i dosłownie wyparowujące cele morderczym „promieniem gorąca”. Jakikolwiek opór, jaki mogłyby stawić brytyjskie wojska, zostaje absolutnie i krwawo stłumiony w ciągu kilku godzin, ludzie zaś zredukowani do przestraszonych zwierząt, kryjących się w ruinach miast przed nowymi panami tego świata.
Całą historię
poznajemy z ust bezimiennego świadka tych wydarzeń, obserwującego
kolejne etapy inwazji i kluczowe wydarzenia na własne oczy.
Narrator, filozof i pisarz, ma okazję być akurat tam, gdzie mają
miejsce najbardziej przełomowe momenty – i chociaż stara się
zachować chłodny obiektywizm, chcąc
pisać wyłącznie o faktach, nie kwestionując nawet marsjańskiej
moralności w obliczu dokonywanych przez przybyszów masowych mordów,
w końcu okrucieństwa i śmierci jest zbyt dużo, a on sam ulega
załamaniu nerwowemu. Taki sposób prowadzenia narracji cechuje wiele
dzieł z tamtego okresu, nieco odzierając opisywane wydarzenia z
dosłowności, za to ukazując je przez filtr przeżyć wewnętrznych
ich obserwatora. Tych ostatnich jest tu jednak odczuwalnie mniej niż
w powieściach Poego, Shelley lub Stokera, zaś sylwetka bohatera
stanowi raczej kontur, mający niczego nie zasłaniać. Podobnie jak
w przypadku utworów wymienionych wyżej autorów, w „Wojnę
Światów” trzeba się wczuć, wczytać, aby w pełni dać się
uderzyć przerażającej rzeczywistości, jaką opisuje. Jednak
włożony w to wysiłek jest w pełni wart efektu – w moim odczuciu
żadna inna powieść jak dotąd nie ukazała w tak złożony sposób
tej niewyobrażalnej grozy i bezsilności, jaka musi towarzyszyć
chwili, gdy wszystko, co znałeś, zostaje zniszczone przez siły,
którym po prostu nie mógłbyś mieć możliwości się
przeciwstawić.
Co jest już regułą dla
tej serii wydawniczej, Vesper również przy wydawaniu „Wojny
Światów” stanął na wysokości zadania, serwując swoim
czytelnikom małe arcydzieło. Wspomniane wcześniej czarno-białe
ilustracje Henrique Correi sprawiają niekiedy wrażenie wyjętych z
książeczek dla dzieci – maszyny Marsjan mają na nich poczciwe
rysy i duże, wyłupiaste oczy – a jednak pełno na nich śmierci i
zniszczenia. W połączeniu ze świetną kreską i światłocieniem
otrzymujemy coś dziwacznego, co jednocześnie w genialny sposób
łączy się z całością, jeszcze bardziej potęgując nastrój
absurdalnej, niemożliwej do zrozumienia beznadziei – trącając
przy tym jeszcze jakąś czułą strunę z dzieciństwa, kiedy
niepokój budziły, na przykład, „twarze” masek samochodowych.
Upiorne...
Cóż dodać? Ci, którzy
zbierają wydania klasycznej literatury grozy od Vesper, wiedzą już,
czego mogą się spodziewać – powiem więc, że i w przypadku
„Wojny Światów” mogą liczyć na jeszcze więcej tego samego.
Tym spośród was, którzy jeszcze nie poznali najważniejszej
powieści Wellsa, mogę jedynie szczerze polecić to wydanie –
przyjemność z lektury to oczywista sprawa w przypadku jednego z
najważniejszych, nawet jeśli nieco już starzejących się,
protoplastów gatunku, a jeśli jeszcze można go mieć w
tak przyjemnej dla oka formie... Nad czym się tu zastanawiać?
Za udostępnienie
tekstu do recenzji dziękujemy wydawnictwu Vesper.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The War of the Worlds
Tytuł oryginału: The War of the Worlds
Autor: Herbert George Wells
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 218
Jedna z książek, którą mam w planach! Czytałam już "Wehikuł czasu" Wellsa, który bardzo mi się spodobał i myślę, że pewnego dnia przeczytam także "Wojnę światów" :D
OdpowiedzUsuń