Wbrew wszelkim oczekiwaniom, naszemu światu udało się jeszcze chwilę poistnieć, zanim pochłonął go ogień trzeciej wojny światowej. Mylił się jednak ten, kto powiedział, że czwarta będzie toczona na maczugi i kamienie – kiedy opadł radioaktywny pył nadal rzucaliśmy się sobie do gardeł, walcząc o terytoria, zasoby czy resztki przedwojennej technologii. Szczególnie długa i wyniszczająca była wojna, jaką na zgliszczach dawnego świata wydaliśmy zbuntowanym sztucznym inteligencjom. Maszyny udało się w dużej mierze pokonać – jedynie na bezdrożach trafiają się jeszcze autonomiczne mechy bojowe, w szale sprzecznych dyrektyw rzucające się na wszystko, co się rusza. Poza tym jednak życie toczy się dalej – pojedyncze enklawy cywilizacji na nuklearnym pustkowiu, pełne rolników i rzemieślników mimo wszystko jakoś prosperują, czasem handlując między sobą, czasem tocząc kolejne bezsensowne konflikty. Życie trwa dalej. Z grubsza w takim świecie osadził Miroslav Żamboch swoją najnowszą wydaną w Polsce powieść – oto „Zakuty w stal”.
Głównym bohaterem powieści jest Matyas Sanders, mechanik z małej wioski, którego kłopoty zmusiły do wyruszenia w świat w towarzystwie najbardziej znanej kompanii najemniczej powojennego świata. Jej znakiem rozpoznawczym jest czołg – chluba kapitana, ogromna maszyna pamiętająca czasy sprzed zagłady, naszpikowana śmiercionośną bronią i zaawansowanymi systemami wspomagającymi walkę i zwiad. Rozsypujący się rupieć już dawno zapomniał lata świetności, a połowa fantastycznych zabawek ukrytych w jego trzewiach nie działa, wciąż jednak pozostaje zabójczą bronią i nie lada atutem w rękach nielicznej grupki żołnierzy fortuny. Nic więc dziwnego, że załoga stalowego potwora zostaje wynajęta do diabelnie niebezpiecznego zadania: eskorty kupieckiej karawany, pędzącej niemal na drugi koniec znanego świata. Karawany, którą wszyscy wokół – nawet zbuntowane maszyny – są zdecydowani dopaść za wszelką cenę...
Powyższy skrót fabuły może sugerować, że „Zakuty w stal” jest jak „Na ostrzu noża”, tylko że zamiast magicznej katastrofy, która odmieniła świat na zawsze, były zupełnie niemagiczne atomówki. Tak naprawdę jednak, chociaż istnieją podobieństwa, „Zakutego w stal” czyta się zupełnie inaczej. To powieść science fiction o twardych najemnikach i ich wspaniałym czołgu, owszem, jednak jak na coś pasującego do tego opisu, akcja rozwija się tu dość powoli, by nie rzec – ślamazarnie. Kolejne dni w drodze mijają powoli, monotonnie, beztrosko niemal: za dnia jasne, służba, a na służbie zdarzają się wypadki i zagrożenia, ale w końcu konwój zalicza nocny postój, rozstawiane są sensory, a w obozie rozkwita życie towarzyskie. Do tego stopnia, że jeszcze na półmetku książki miałem wrażenie, że to tak naprawdę romans w post-atomowym świecie – chociaż już na samym początku dość dobitnie zostaje ukazana tajemnica, która będzie przedmiotem głównego wątku (konwój przewozi coś ważnego – ale co?), Sanders nie za bardzo się tym przejmuje, zamiast tego spędzając godziny wolne od służby na bajerowaniu córki kupca, którego obiecali ochraniać kamraci mechanika. Z czasem jednak wyjaśnia się ciut więcej, a i akcja nabiera trochę tempa, apogeum osiąga jednak dopiero na ostatnich kilkudziesięciu stronach.
Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie do końca. Żamboch całkiem dobrze opisał, jak mogłoby wyglądać życie w świecie dalekiej przyszłości, gdzie zdarzyła się wojna atomowa, ale ludzkości udało się niepewnie podnieść z gruzów. Przedstawia go w sposób niezwykle pełny, z dużą dbałością o szczegóły. Dzięki niej monotonna codzienność podróżującej przez pustkowia karawany zaprezentowana jest tak, że budzi mocny pozór prawdopodobieństwa, podawanie czytelnikowi informacji o świecie i jego historii poprzez prowadzone przez bohaterów rozmowy wypada naturalnie, zaś bohaterowie, nawet ci opisani szczątkowo, mają w sobie coś, co sprawia, że myśli się o nich jako o żywych ludziach. Z drugiej strony cierpi na tym tempo, a wraz z tempem – poczucie, że bohaterom coś zagraża. Postnuklearny świat jest miejscem niebezpiecznym, zwłaszcza wtedy, kiedy grasują po nim niedobitki zbuntowanych maszyn – ja jednak takiego wrażenia nie odnosiłem ani przez chwilę, nawet w finale, gdy sytuacja, w której znaleźli się protagoniści, wyglądała na kompletnie pozbawioną dobrego wyjścia.
Nie znaczy to, że „Zakutego w stal” nie czytało mi się dobrze. Przeciwnie – to przyjemna, klimatyczna lektura dla fanów postapokalipsy, jednak nosząca znamiona typowe dla stylu Żambocha. W dowolny, nieuporządkowany sposób miesza się tutaj military science fiction, postapokalipsa, powieść drogi, obyczajówka i przygodówka, a jeśli choć na chwilę odnosisz wrażenie, że coś nie pasuje do reszty, najlepszym sposobem jest czytanie dalej – bo prędzej czy później wszystko wskoczy na właściwe miejsce. Siedemset stron mija zaskakująco szybko i pozostawia nawet pewien niedosyt – a to znaczy, ze chyba warto rzucić okiem.
Dane ogólne:
Tytuł: Zakuty w stal
Autor: Miroslav Żamboch
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 711
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: