
Takim bowiem niezwykłym
pomysłem raczy nas Isaac Marion w swojej nowej powieści
pod tytułem „Płonący Świat”. Przyszłość oparta jest
o dobrze nam znane klisze – zrujnowane, opuszczone miasta, gdzie
roi się od band wiecznie głodnych żywych trupów, przenoszących
osobliwą zarazę poprzez ugryzienia to obowiązkowy klasyk.
Zamknięte, nieufne społeczności, rywalizujące ze sobą w ten czy
inny sposób o skarby dawnego świata, pogrzebane pośród ruin
resztki dawnego porządku poszukiwane właściwie przez każdego, kto
o nich słyszał, jedna czy dwie grupy walczące
o władzę nad większym wycinkiem – to
nic nowego dla kogoś, kto widział „28 dni później” czy
„Ziemię żywych trupów”. Co by się jednak stało, gdyby umarli
zaczęli powoli odzyskiwać świadomość? Jak się bowiem okazuje,
część z nich, po wielu latach półświadomej egzystencji jako
„niepełnosprawni witalnie”, zaczyna bardzo wolno wracać do
zmysłów, przypominając sobie strzępki życia sprzed
zagłady, odzyskując władzę nad ciałem i umysłem.
Kimś właśnie takim
jest R, główny bohater powieści. Miał niezwykłe szczęście
spędzić swoje pierwsze świadome dni w otoczeniu kogoś, kto żył
nadzieją na powrót normalności – jego dziewczyny, Julie. Obecnie
klepią słodką biedę w odizolowanej grupie, która okopała się w
zrujnowanym sportowym stadionie i okolicach. Z
dnia na dzień R przypomina sobie coraz więcej z czasów słusznie
minionych i choć reszta enklawy nie darzy go zaufaniem, ma wśród
nich nie najcieplejsze, ale stałe miejsce. Wszystko zaczyna się
zmieniać, kiedy enklawa traci kontakt z Kopułą Goldmana –
pobliską społecznością, do niedawna śmiertelnym wrogiem, od
niedawna partnerem handlowym. Sprawcą tych wydarzeń okazuje się
być korporacja Axiom, uznawana za nieistniejącą grupa, która
kilkanaście lat temu spróbowała po raz pierwszy sięgnąć po
władzę nad pogrążonym w chaosie światem. Ich emisariusze –
eleganccy, pod krawatem, dukający wyuczone formułki i chyba nie do
końca rozumiejący, co się do nich mówi – przybywają również
na stadion, domagając się rozmowy z przywódcami o warunkach
przyszłej współpracy. Oczywisty podstęp kończy się tragedią, a
R, Julie i pielęgniarka Nora muszą uciekać. Axiom wydają się
szczególnie zainteresowani niezwykłym przypadkiem R, mając
nadzieję poznać dzięki niemu sekret czynienia nie-całkiem-zmarłych
posłusznymi swojej woli...
Z powyższego opisu
mogłoby wynikać, że „Płonący świat” jest dość typowym
przykładem swojego gatunku. Otóż jest... Ale i nie jest. Przez
większość czasu narracja prowadzona jest pierwszoosobowo, przez
samego R, który bieżące wydarzenia przeplata czasami urywkami
powracających do niego wspomień. Wątek zrealizowany jest bardzo
prawdopodobnie i autentycznie kusi z wolna odkrywającą się
tajemnicą – R jest z jakiegoś powodu ważny, ale sam nie wie,
jaki to powód. Swoje dawne życie, pełne kłopotliwych, przykrych
wspomień, musi przeżyć na nowo, w czym towarzyszy mu czytelnik.
Świeże podejście do tematu okraszone jest dobrze znaną,
działającą na wyobraźnię otoczką, przez co fani gatunku poczują
się tu jak w domu. Stare miesza się z nowym w zadowalającej
proporcji. Gdzieniegdzie pałeczkę narratora przejmuje
wszechwiedzący byt znany tylko jako „My”, podsuwając zagadkowe
poszlaki co do losów innych, mniej kluczowych dla fabuły postaci.
Kim są? Nie jest to do końca wyjaśnione, a ja nie chcę zdradzać
zbyt wiele, ale wydają się mieć dużo wspólnego z plagą, która
ogarnęła cały glob i chyba niekoniecznie na rękę im
jest budzenie się zmarłych z letargu...
Reszta obsady również
daje radę. Charakterna pielęgniarka Nora, która w innym życiu
studiowałaby medycynę, jest typową, bezpośrednią, nieznoszącą
krętactwa awanturniczką, która nie boi się postawić na swoim. M,
drugi zombie w drużynie bohaterów, były żołnierz, przejawia
zaskakujący, podnoszący na duchu optymizm, na jaki stać tylko
kogoś, kto już raz wyrwał się śmierci. Mrukliwy Abram, niegdyś
chłopiec na posyłki Axiom, od samego początku przynależy do grupy
z wyraźną niechęcią – ma jednak małą córkę, o którą musi
zadbać, dlatego przez chwilę jest mu z grupą po drodze, choć na
pewno wolałby, żeby było inaczej. Każdy z nich wydaje się na
swój sposób żywy, niezwykły. Konflikty w takiej grupie wybuchają
w sposób naturalny i oczywisty, jeszcze dodając jej pozoru
prawdopodobieństwa. Jedyna postać, której ścierpieć kompletnie
nie mogłem, to Julie – trąci nieco marysueizmem ze swoją
doskonałą urodą (nawet kiedy nie brała prysznica przez dwa
tygodnie, co zauważa sam zakochany w niej główny bohater... Ych!),
nieprzejednanym charakterem i niezwykłą odwagą. Byłoby super,
gdyby w całej tej swojej czadowości wystarczyło jej punktów na
jakąkolwiek zdolność określenia, co właściwie chce zrobić ze
swoim życiem: przez większość powieści miota się jak naćpana
wiewiórka pomiędzy ratowaniem świata przed Axiom, ucieczką na
Islandię i jeszcze paroma rzeczami, okazując się ostatecznie
największą pierdołą z całej drużyny. Poważnie, gdybym to ja
stał na czele tej grupki, odstrzeliłbym ją od razu – jest
zbędnym balastem i ryzykuje życie całej ekipy dla tego, co akurat
uroi się w jej durnej głowie. Jakim cudem
osoba tak rozchwiana jeszcze żyje w świecie takim jak ten?
Fabularnie jest dość
klasycznie – zła korporacja próbuje zawładnąć ogarniętym
nie-śmiercią światem, a grupa awanturników wychodzi naprzeciw, by
ją powstrzymać. Dość oklepany motyw okazuje się jednak
zrealizowany całkiem sprawnie, nadając opisywanemu przez Mariona
światu paru charakterystycznych, wyłącznych dla niego cech, dzięki
czemu nie ma się wrażenia odgrzebywania tego, co już ograne.
Powieść sporo zawdzięcza bardzo dobrej opisówce i lekkiemu,
zadziornemu stylowi autora, przez co czyta się gładko i bez
większych zgrzytów. W efekcie otrzymujemy całkiem niezłą powieść
przygodową, którą czyta się z przyjemnością. Tekst z okładki
głosi, że „Płonący świat” jest kontynuacją innej powieści,
„Wiecznie żywy” – nie ukrywam, że pierwszy raz usłyszałem o
tym tytule dopiero teraz, mogę jednak z czystym sumieniem
powiedzieć, że książka znakomicie broni
się samodzielnie, jako osobna całość.
Podsumowując
– „Płonący świat” to kawałek solidnego zombie-postapo, po
który spragnieni takich motywów mogą sięgnąć bez obawy, że
przeczytają jeszcze raz to, na co natknęli się już wcześniej.
Jest czymś niezwykłym – móc zobaczyć plagę zombie od tej
drugiej strony, na którą zwykle wyciągamy śrutówki, piły
motorowe albo kosiarki do trawników (kto pamięta?), zaś Isaac
Marion z całą pewnością wyczuwa konwencję na tyle, by taki
eksperyment mógł się w jego rękach powieść.
Za udostępnienie
powieści do recenzji dziękujemy księgarni Czytam.pl.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The
Burning World
Autor: Isaac Marion
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 432
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: