wtorek, 25 lipca 2017

„Jazda na rydwanie” Julian Hardy

Dwudziesty wiek był jak do tej pory najbardziej burzliwym okresem naszej historii. Dwie wojny, które ogarnęły cały świat i krwawe, okrutne żniwo, które zebrały, były przecież czymś nie do pojęcia w świecie, w którym dotychczas większość konfliktów toczyła się w znacznie mniejszej skali, a to dopiero początek. W czasie ledwie stu lat rozkład sił na globie zmieniał się jak w kalejdoskopie, całe mocarstwa powstawały i upadały, czego konsekwencjami był ogromny i niespodziewany rozwój kultury, techniki i społeczeństwa. Żyć w tych burzliwych czasach – ba, prosperować w nich! – wydaje się czymś obcym i niewyobrażalnym, podobnym niemal do sztuki cyrkowej. To właśnie na tle tych wydarzeń rozgrywa się akcja debiutanckiej powieści Juliana Hardego – oto „Jazda na rydwanie”, historia człowieka próbującego się odnaleźć w świecie, który zmienia się z dnia na dzień.

W chwili, w której go poznajemy, Robert Meissner jest uczniem klasy maturalnej szkoły średniej w Bydgoszczy 1939 roku. Ojca, ułana, nie zna, dorasta pod opieką nerwowo chorej matki, która sprawia, że rodzinny dom częściej przypomina istne piekło niż bezpieczną przystań. Jego ucieczką jest starsza sąsiadka, Aniela, emerytowana aktorka z kawałem burzliwej przeszłości. Wraz z Robertem przyjdzie nam przeżyć jego pierwszą miłość i młodość zburzoną przez koszmar wojny. Meissner wstąpi do wojska, by wkrótce po porażce Armii Krajowej znaleźć się w Paryżu, a niedługo potem w Londynie, gdzie rozpocznie studia. Cudem ocalały ze szturmu na niemiecki obóz trafi pod opiekę Marion, młodej Niemki i swojej przyszłej żony, by później, w podzielonym na dwoje Berlinie na szmuglowaniu zegarków na drugą stronę Muru zdobyć swoją pierwszą fortunę. To, co wydaje się niepewną stabilizacją szybko przerodzi się w tułaczkę po całym świecie, w poszukiwaniu szczęścia i własnego miejsca. Czy uda mu się je odnaleźć? Być może. Każdy kolejny dom okazuje się jednak takim, z którego łatwo wyrosnąć...

W „Jeździe na Rydwanie” wciąż coś się dzieje, a wykreowanemu przez Juliana Hardego bohaterowi nie należy się ani chwila wytchnienia. Gwałtownie zmieniająca się sytuacja zmusza go wciąż i wciąż do podejmowania coraz bardziej ryzykownych decyzji. Okazja goni okazję, romans goni romans (kończący się jeszcze bardziej rozczarowująco i nagle niż poprzedni), a intryga intrygę. W istocie debiutancka powieść Hardego łączy w sobie wiele różnych gatunków, począwszy od dramatu psychologicznego, poprzez powieść wojenną, szpiegowską i romans, a wszystko to osadzone w realiach umieszczonych na przekroju całego dwudziestego wieku. Tłem życia Roberta są najgłośniejsze wydarzenia epoki, ukazane w niezwykle dogłębny i trafny sposób, z wprawą godną najprawdziwszego pasjonata historii. Debiut Hardego przepełniony jest smaczkami, które sprawiają, że przedstawiony w nim świat wydaje się żywy i prawdziwy. Autor unika tu najpowszechniejszych błędów typowych dla powieści osadzonych w takich ramach czasowych, jak uwspółcześnianie ówczesnych obyczajów i języka. Chociaż w powieści pojawiają się wydarzenia i postaci fikcyjne, wszystko utrzymane jest w duchu tamtego okresu, co nadaje całości miły pozór prawdopodobieństwa i sprawia, że dwudziesty wiek w wyobrażeniu Hardego pochłania bez reszty.

Historia opowiedziana w „Jeździe na rydwanie”, mimo ciągłych przeskoków czasowych, jest na tyle interesująca, by zatrzymać przy sobie czytelnika, zaś jej sporym atutem jest wspomniana już niezwykła różnorodność. Nie mogłem jednak czasem pozbyć się wrażenia, że rozwój wypadków jest miejscami nieco naciągany – na przykład, główny bohater ponosi porażki nieproporcjonalnie rzadko w porównaniu do podejmowania ryzyka. Jasne, jego dzieje nadal trzymają w napięciu, jednak mniej-więcej w połowie objętości powieści to wrażenie zaczyna się powoli rozmywać, jego a zuchwałe wybiegi tracą dreszczyk ryzyka, kiedy urasta przekonanie, że cokolwiek się stanie, Meissner i tak wyjdzie z nich cało. Przykład? Wspomniany wcześniej przemyt zegarków – Robert równolegle pracuje w wywiadzie i nie raz ani nie dwa razy jest nam jasno dane do zrozumienia, że wykrycie przez straż graniczną wiązałoby się z całkowitym pogrzebaniem jego kariery i szans na szczęśliwe życie. Niejednokrotnie udaje mu się cudem uniknąć wpadki, jednak szczytem jest moment, w którym rezygnuje z dalszej szmuglerki dokładnie na chwilę przed tym, zanim ktoś przygotuje na niego obławę. Taki szczęśliwy splot okoliczności zdarza się więcej niż raz... Oczywiście, im dalej w las, tym bardziej widać, że szczęście powoli się wyczerpuje, wciąż jednak wydaje się to mało prawdopodobne.

Kreacja bohaterów daje się polubić – szczególnie protagonista, Robert, na którego przykładzie kapitalnie sportretowano przemiany zachodzące w młodym człowieku pod wpływem burzliwych przeżyć. Oportunista od najmłodszych lat, karmiony przez matkę chęcią wyrwania się i buntu, nie stroni od działań kontrowersyjnych i podłych – by zdobyć pieniądze na prezenty dla swojej pierwszej wybranki nie waha się przed pobiciem proboszcza i obrabowaniem kościoła, a to przecież dopiero początek długiej drogi w dół. Ten sam człowiek zdolny jest do niesamowitych aktów honoru i poświęcenia: ryzykuje życie w walce z nazistami, rzucając się w ferwor walki na czele swoich podkomendnych, z którego uchodzi cało jedynie dzięki ślepemu trafowi. Robert to bohater pełen sprzeczności, ale jednocześnie spójny, obdarzony inteligencją i charakterem. Po prostu – ludzki i, co najważniejsze, dynamiczny. Jego przeżycia wewnętrzne stanowią być może najmocniejszą część całości.

Również bohaterowie drugoplanowi mają coś w sobie, stanowiąc kapitalne odbicie czasów, w jakich przyszło im żyć. Paradoksalnie jednak, tym mocniej przemawiają oni do wyobraźni, im mniej o nich wiemy. Im ważniejsi dla opowieści, tym gorzej wypadają, z paroma chlubnymi wyjątkami. Dziekan uniwersytetu w Oxford wywarł na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie, podobnie jak jego brat, oficer, choć czytamy o nich tylko chwilę i więcej się nie pojawiają – za to nie mogłem, na przykład, pozbyć się wrażenia, że zwłaszcza obiekty westchnień Roberta tak naprawdę niczym się od siebie nie różnią. To tak samo bezczelne i wszeteczne dziewczęta z dobrych domów, które odróżnia od siebie tylko imię, kolor włosów i... kształt warg sromowych. Z drugiej strony, może to być tylko sposób, w jaki widzi je Robert (niektórzy czytelnicy mogliby zauważyć już teraz, że cechują go pewne skłonności psychopatyczne, prowadzące przecież między innymi do spłycania intymnych relacji), a więc celowy zabieg.

Właśnie. „Jazda na Rydwanie” przesycona jest erotyką, choć właściwszym słowem byłaby tu „pornografia”. Autor nie stroni od długich i dokładnych opisów miłosnych igraszek, w jakich partycypuje jego bohater. Te, choć na początku szokują, szybko stają się po prostu powtarzalne i nużące. Ponieważ zajmują one spory kawałek z ponad pięciuset stron powieści, czasem przyłapywałem się na ich omijaniu. Myślę, że sporą korzyść przyniosłaby im odrobinka decorum – albo po prostu solidne golenie... brzytwą Ockhama.

Mocną stroną jest za to rys polityczny. Autor zadał sobie trud, by sięgnąć do źródeł, które chętnie przytacza, a którymi popiera rozgłaszane przez bohaterów poglądy. O sytuacji na świecie dyskutują często, przedstawiając ją z różnych perspektyw, nierzadko mało popularnych. Oprócz dodatkowego elementu budowania tła, ten kapitalny zabieg pozwala nawet dowiedzieć się nieco na temat kulis autentycznych przecież wydarzeń. Rzadko zdarza się we współczesnej powieści, że jej lektura staje się okazją do tego, aby czegoś się przy okazji nauczyć. A to duży plus.

Literacko „Jazda na Rydwanie” jest właściwie bezbłędna. Opisy są kapitalne, dialogi mają w sobie sporo ikry, są zadowalająco błyskotliwe i zuchwałe, pojawia się cała masa nawiązań do literatury klasycznej – Owidiusz (notabene z którego „Sztuki Kochania” pochodzi tytuł), Leśmian, Boy-Żeleński i wielu, wielu innych... Widać, że autor jest człowiekiem oczytanym, potrafiącym również wyciągać wnioski i twórczo wykorzystać to, co przyswaja. Najlepsze jest jednak to, jak wykorzystuje ten atut, pozwalając, aby uzupełnił on kreślony przez niego świat i wydarzenia.

Jazda na rydwanie” jawi mi się jako powieść może nie doskonała, ale z całą pewnością wyróżniająca się na tle wielu innych. Ma w sobie pewną inspirację, czyta się ją przyjemnie, nosi też znamiona lektury wartościowej i chociaż obarczają ją pewne drobne wady – jednak, do licha, mamy przecież do czynienia z debiutem, kto przy zdrowych zmysłach będzie oczekiwał tutaj absolutnej perfekcji? – z całą pewnością warto po nią sięgnąć. Będzie ona nie lada gratką dla tych z czytelników, których pasjonuje zarówno rozbudowane tło psychologiczne, jak i historia współczesna – bo tacy będą w stanie należycie docenić jej liczne walory. Tym z was, którzy uważają, że staną na wysokości zadania, debiut Hardego szczerze polecam. Pozostałych mogę nieśmiało zachęcić – jestem jednak skłonny wyobrazić sobie tę powieść jako coś, co albo się uwielbia, albo nienawidzi, z bardzo nielicznymi przypadkami stanów pośrednich.

Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji - dziękujemy samemu autorowi.

Dane ogólne:
Tytuł: Jazda na rydwanie
Autor: Julian Hardy
Wydawnictwo: self-publishing, egzemplarz autorski
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 550

2 komentarze:

  1. Przeczytałam Twoją recenzję z ogromnym zaangażowaniem, ponieważ mam w planie niebawem zapoznać się z tą książką. Mniej więcej już wiem, czego mogę się spodziewać i myślę, że to będzie ciekawe doświadczenie czytelnicze.

    http://chaosmysli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Ciekawe doświadczenie czytelnicze”. Dobrze ujęte.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: