czwartek, 1 czerwca 2017

Miroslav Žamboch „Wilk Samotnik”

Koniasz to jeden z bardziej nietuzinkowych bohaterów fantasy ostatnich lat. Z pozoru bazuje na motywie, który mocno już wyeksploatowano – ot, najemnik, który jest czymś więcej niż bezmyślnym ramieniem do trzymania miecza, zaś w chwilach wolnych od zabijania prócz picia i kobiet ceni sobie dobrą książkę. Miroslav Żamboch obdarzył jednak swojego protagonistę czymś, czego brakuje tuzinowi Drizztów, Fitzów albo Elriców – słowiańską duszą i fantazją. Uczynił go zwykłym człowiekiem, obdarzonym ludzkimi wadami i przywarami, ale jednocześnie podarował mu bycze jaja i nieco polotu. Koniasz jednak miał się ostatnimi czasy niezbyt dobrze – tom opowiadań o jego przygodach, „Krawędź żelaza”, był istnym pokazem literackiej miernoty. Czy kolejna książka opowiadająca o jego przygodach wyrówna poziom do świetnego pierwowzoru? Przekonajmy się.

„Wilk Samotnik” podejmuje akcję w nieokreślonym czasie po wydarzeniach zarówno z „Na ostrzu noża”, jak i „Krawędzi żelaza” – jak pamiętamy, Koniasz zdążył w tym czasie narobić sobie trochę dobrze sytuowanych wrogów. Sukces wyprawy na nieznane ziemie, zakończonej założeniem dobrze prosperującej osady, wywrócił na drugą stronę rynek zboża w Cesarstwie, wydarzenia na Pustyni Gutawskiej zakończyły się niemałym skandalem dyplomatycznym i prawie doprowadziły do wojny… Nic więc dziwnego, że ktoś w końcu postanowił pozbyć się najemnika-wrażliwca. Koniasz dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że jego dni są policzone – i z właściwym dla siebie stoickim spokojem żyje tak, jak żył do tej pory. Rzecz jasna, przyjmując kolejne niebezpieczne zlecenie. Jeden z klanów czarodziejów jest żywo zainteresowany odkryciem położenia sekretnej cytadeli jeszcze sprzed czasów Wojen Magów, które na zawsze odmieniły oblicze świata. Najemnik przybywa więc do Krachtiburga…

…by odkryć, że i w samym mieście dzieje się niemało. Tajemniczy morderca nocami przyozdabia ulice dziesiątkami trupów, ktoś porywa z pozoru niepowiązanych ze sobą ludzi, wszędzie kręcą się śledczy z Konwentu do spraw czarnoksięstwa, a w dodatku ktoś nasłał na Koniasza cały klan wojowników ninja – ktoś, kto też byłby zainteresowany poznaniem zaginionych sekretów magii. Z pozoru niezwiązane ze sobą sprawy bardzo szybko okazują się elementami jednej gigantycznej łamigłówki, której rozwiązanie jest jedyną szansą starego żołnierza fortuny, by opuścić miasto i pozostać przy życiu. Dookoła samotnego wilka zaciska się mordercza pętla – ale tym razem odgryzienie jednej łapy może nie wystarczyć, by wyrwać się z pułapki.

Pierwsze dwie najważniejsze różnicę pomiędzy „Wilkiem samotnikiem” a „Krawędzią żelaza” możemy zauważyć już po przeczytaniu tego skrótu fabuły. Żamboch zrezygnował z formy krótkich opowiadań na rzecz powrotu do dłuższej, powieściowej formy, pozwalając sobie na stworzenie historii dużo bardziej zawiłej, wielowątkowej i, nie ukrywajmy tego, po prostu znacznie ciekawszej. Czuć tutaj bardzo miłą ciągłość z pierwszym tomem cyklu, intryga jest bowiem satysfakcjonująco zawiła i, chociaż dobrze uzasadniona, mało przewidywalna.

Widocznie więcej wysiłku włożył autor w opisywanie wymyślonego przez siebie świata. Wysiłek ten bardzo się opłacił – uniwersum Koniasza sprawia dzięki niemu wrażenie dużo bardziej spójnego i solidnego, zaś bolączki poprzednich jego odsłon, jak choćby sprawiające wrażenie kompletnie wyrwanych ze swojej niszy klany ninja, znacznie mniej rzucają się w oczy. Chyba po raz pierwszy konwencja zostaje też dokładnie określona – dowiadujemy się dużo więcej o Wojnach Magów, które spustoszyły świat setki lat temu. Postapokaliptyczny element uzasadnia wiele smaczków, które dotychczas wydawały się w ogóle nie pasować do pierwotnych założeń – parafrazując jedną z zapowiedzi wydawniczych, „późnośredniowiecznego fantasy, ale z wolnym rynkiem”.

Ku mojemu zdziwieniu, nieźle trzymają się bohaterowie. Sam Koniasz jest tu taki, jakim go polubiłem, a jego wrogowie, choć jawni od samego początku, stosownie diaboliczni i przebiegli. Pojawia się obowiązkowa postać żeńska – ta konkretna wydaje się trochę miałka i mało konkretna, ale tym razem znakomicie wyłamuje się ze schematu „obowiązkowego wątku romansowego”. Jak w „Na ostrzu noża”, wrogowie okazują się czasem przyjaciółmi, a sojusznicy wrogami, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Na osobną wzmiankę w moim odczuciu zasługują dwie figury. Pierwsza to Bamegi, wysoko postawiony członek klanu ninja na usługach Wielkiego Wojewody Varatchiego. Bamegi jest chłodnym, honorowym (na tyle, na ile można użyć tego słowa wobec skrytobójcy!) profesjonalistą, który, chociaż obarczono go zadaniem wyeliminowania Koniasza, darzy zabijakę dużą dozą profesjonalnego respektu. Ninja ma nieco głębi, ale stworzonej za pomocą rzuconych mimochodem wzmianek bardziej niż nachalnego epatowania – i chyba właśnie ta oszczędna, efektywna jego charakterystyka sprawiła, że tak przypadł mi do gustu. Drugim z ciekawych bohaterów drugoplanowych jest Janick, młody, uważany za głupka posługacz, najniżej w hierarchii swojego klanu – ten właśnie nieszkodliwy dureń zaczyna nagle przejawiać oznaki budzącego się talentu magicznego. Nowa moc bardzo szybko uderza mu do głowy – a jego zachowanie w kapitalny sposób obrazuje powody, które doprowadziły do powołania Konwentu i prześladowań czarnoksiężników w Cesarstwie. Bardzo ciekawy, przemyślany motyw.

Warsztatowo to klasyczny Żamboch w szczytowej formie – świetne sceny starć, oszczędnie dawkowane, ale przemawiające do wyobraźni opisy, wszystko z rzadka okraszone błyskotliwymi dialogami, jeden zwrot fabuły goni drugi, a czytelnikowi nie zostaje ani chwila na nudę, nawet wtedy, kiedy akcja z pozoru zwalnia. Jedyne zastrzeżenia, jakie przychodzą mi do głowy to to, że raz albo dwa Koniasza z opresji ratuje bardzo nieprawdopodobny zbieg okoliczności – autor zastawia na swojego bohatera kapitalną pułapkę, ale chyba trochę brakuje mu pomysłu, jak miałby on z niej wybrnąć i to trochę, nawet jeśli nieznacznie, psuje dobre wrażenie.

Ostatecznie jednak, mimo moich wcześniejszych obaw, „Wilk samotnik” trzyma poziom pierwowzoru. Ma w sobie wszystkie te cechy, za które szczerze uwielbiałem „Na ostrzu noża”, a których brakowało mi w „Krawędzi żelaza” czy „Bez litości”. W ogólnym rozrachunku dostajemy kawał dobrego fantasy, z sympatycznym protagonistą, pomysłową intrygą i toną trzymającej w napięciu akcji. Warto zapomnieć Żambochowi literackie grzeszki poprzednich książek i sięgnąć po tę – Koniasz wrócił i ma się świetnie, a kto ruszy z nim na wyprawę, nawet jeśli nie przeżyje przygody życia, z pewnością nie uzna tego za stratę czasu.


Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Vlk samotář
Autor: Miroslav Žamboch
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 824

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: