„Powstanie”
podejmuje akcję niedługo po tym, gdzie pozostawił ją
„Mechaniczny” – po wybuchu Wielkiej Kuźni, który zatrząsł
posadami Gildii Zegarmistrzów, a tym samym całego holenderskiego
imperium. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że to koniec wojny
o tereny Nowej Francji. Wspólne wysiłki byłego Talleyranda – to
jest, madame Berenice – oraz Jaxa, zbuntowanego Klakiera, spełzną
teraz na niczym, jeśli mistrzyni szpiegów nie uda się zbiec z
aresztu. Ma tylko jedną połowę sekretnej wiedzy niezbędnej do
odwrócenia losów wojny – druga jest w posiadaniu Jaxa, który
wyrusza na poszukiwanie legendarnej Nibylandii, by tam zjednoczyć
się z pozostałymi mechanicznymi sługami, którzy odzyskali
wolność. Tymczasem wojna trwa w najlepsze – i chyli się ku
końcowi. Niedobitki francuskiej armii, dowodzone przez kapitana
Hugona Longchampa, w akcie desperackiej odwagi strzegą Ostatniej
Reduty. Brakuje im amunicji, medykamentów, a przede wszystkim ludzi
zdolnych podjąć nierówną walkę z mosiężnymi najeźdźcami.
Na kartach
„Powstania”, podobnie jak w „Mechanicznym” śledzimy
równolegle wątki trzech różnych postaci – Berenice, Jaxa i
Hugona, który zajął miejsce ojca Vissiera jako trzeciego głównego
bohatera (choć i ten pojawi się – ku mojemu rozczarowaniu, tylko
na chwilę, a jego rola będzie raczej, cóż, przedmiotowa). Urywki
ich historii poznajemy naprzemiennie, porcjami, jako że każdy
rozdział dotyczy na zmianę losów jednego z tej trójki. Tu
zdecydowanie uwagę zwraca niezwykła, obserwowana już w pierwszym
tomie biegłość Tregillisa w dawkowaniu napięcia. Akcja rozpędza
się powoli – i chociaż sytuacja każdego z bohaterów jest
dramatyczna już od samego początku powieści, desperacja i tempo
stopniowo narastają, by w okolicach finału przybrać formę
zdecydowanie karkołomną. Odzwierciedla to nawet sposób prowadzenia
narracji – wtedy porzucona zostaje reguła „jeden rozdział –
jeden bohater”, a przejścia pomiędzy protagonistami stają się
dużo bardziej płynne. Ten drobny zabieg daje niesamowity efekt.
Pod względem
fabuły drugi tom „Wojen Alchemicznych” jest mocno nierówny.
Bardzo przypadły mi do gustu rozdziały, w których główną rolę
grał stary żołnierz obarczony niemożliwym zadaniem odparcia
najeźdźców od murów Ostatniej Reduty. To w nich najbardziej dało
się poczuć klimat, a opisy kolejnych cudem wygranych bitew były
satysfakcjonująco dynamiczne, napięcie zaś w dobrze dobranych
momentach rozładowywały świetne, błyskotliwe i charakterne
dialogi spod znaku wisielczego humoru pomiędzy kapitanem i jego
adiutantem. Nie jestem w stanie powiedzieć tego samego o fragmentach
poświęconych losom Jaxa – o ile to, co spotkało go w Nibylandii
było sporym zaskoczeniem, w dodatku raczej na plus (choć jeśli
chodzi o sam opis krainy Zagubionych, wyglądał on na pospiesznie
skonstruowany, niedopracowany i budził raczej mieszane uczucia –
trochę zmarnowano tu potencjał na wyjątkowy, smakowity motyw), o
tyle samej postaci brakowało tego „czegoś”, co sprawiło, że
tak lubiłem go w „Mechanicznym”. Gdzieś uleciał subtelny,
lekko filozoficzny posmaczek jego przygód i rozważań – te
ostatnie sprawiają wrażenie dużo bardziej płytkich i wymuszonych
niż miało to miejsce w pierwowzorze. Rozdziały poświęcone
Berenice były za to, jak na mój gust, przeładowane wydarzeniami –
działo się sporo, ale kolejnym jej przygodom brakowało jakiegoś
wrażenia ciągłości i spójności, przez co często musiałem
poświęcić chwilę na uprzytomnienie sobie, co właściwie miało
miejsce ostatnim razem i jak doprowadziło to do obecnej sytuacji.
Przy okazji
mojej wcześniejszej recenzji narzekałem, że „Mechaniczny” jest
książką dość wulgarną, miejscami zupełnie niepotrzebnie. Cóż,
w „Powstaniu” jest jeszcze gorzej – bohaterowie bluzgają bez
opamiętania, w wyjątkowo mało finezyjny sposób, sprawiający
dodatkowo wrażenie mocno wymuszonego. O dziwo, parszywą gębą
zaraził się nawet Jax – i pozostali klakierzy. Jestem w stanie
zrozumieć, że kląć jak szewc będzie stary żołnierz, który
staje wobec sytuacji skrajnie beznadziejnej, ale mosiężny
automaton? Kompletnie nie trzyma się to ani kupy, ani wizji postaci.
Chwała Huygensowi, autor raczył chociaż darować sobie
naturalistyczne sceny aktów płciowych, które w pierwszym tomie
cyklu straszyły najbardziej, ale językowo wciąż mamy pewien
spadek – z jednej strony naprawdę dobre opisy, z drugiej dialogi
upstrzone zbędnymi, w dodatku zupełnie współcześnie brzmiącymi,
bluzgami. Sprawia to, że klimat trochę się chwieje.
Podsumowując:
kto sięga po „Powstanie” i liczy, że dostanie jeszcze więcej z
tej fantastycznej kombinacji fantastyki i filozofii, jaką był
„Mechaniczny”, srogo się zawiedzie. Kontynuacji „Wojen
Alchemicznych” brakuje polotu, który miał pierwowzór – i
chociaż warsztatowo, językowo, dostrzega się pewną poprawę,
książka nie angażuje, nie fascynuje, nie wciąga tak, jak jej
poprzednik. Jeśli podobał wam się „Mechaniczny”, przeczytać
możecie – gdyby nie robić sobie nadziei na zbyt wiele, jest to w
miarę przyjemna lektura. Po prostu... to już nie to samo.
Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji dziękujemy Wydawnictwu SQN.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Rising. The Alchemy Wars: Book Two
Tytuł oryginału: Rising. The Alchemy Wars: Book Two
Autor: Ian Tregillis
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 352
Liczba stron: 352
Trochę mnie martwi jakoś drugiego tomu, ale cóż zrobić, przeczytam i tak :) Ale jakie to cienkie!
OdpowiedzUsuńCóż. Nie mów potem, że nie ostrzegałem.
UsuńA takie chwytliwe okładki i tytuł całej serii... Mimo to czuję się skuszona na tom pierwszy:)
OdpowiedzUsuńAkurat pierwszy jeszcze warto przeczytać, mimo paru wad.
Usuń