sobota, 11 marca 2017

„Krzyżowiec” Grzegorz Wielgus

Nie było chyba w historii Europy wielu mroczniejszych chwil niż ta, gdy szalała w niej czarna śmierć. Epidemie tej choroby przetaczały się przez ziemie kontynentu wiele razy, kulminację osiągając w piątym i czternastym wieku naszej ery, jednak i pomiędzy tymi datami nie odpuszczała na długo. Dżumę wymienia się często jako i przyczynę, i skutek wypraw krzyżowych – z jednej strony Bóg karzący chrześcijan za pozostawienie Jerozolimy w rękach innowierców, z drugiej – same wyprawy, ludzkie zbiorowiska, w których higiena to słowo obce i wrogie, a o chorobę nietrudno. W tych realiach osadził swoją powieść Grzegorz Wielgus, prowadząc jednak wydarzenia po bitwie pod Antiochią w czasie pierwszej z wypraw krzyżowych w znacznie innym, o wiele mroczniejszym kierunku.

Krzyżowca poznajemy w bezimiennym opactwie, miejscu modłów i kaźni tych, o których świat postanowił zapomnieć. Zamykani tam przez wzgląd na wolę kogoś wpływowego, chorzy, często zamurowani żywcem więźniowie, tracą z czasem rozum i spędzają dni na samookaleczaniu - bądź gniją za życia. W otoczeniu mnichów wytrwale poszukujących odkupienia w tym tak posępnym świecie stanowili jedyne towarzystwo dla Rycerza, który, choć śmiertelnie poparzony, to jednak nieumarły, budził się powoli z letargu. Wracająca mu świadomość celu, wiercąca się gdzieś pod czaszką, doprowadziła do w końcu do wyjścia z kryjówki i wysłała go w drogę ku Jerozolimie. Czy jednak będzie mógł tam dotrzeć, pozbawiony tożsamości, wędrując przez ziemie, które trawią choroby i rozkład?

Zacząć należałoby od stwierdzenia, że oznaczanie tej książki łatką „powieść historyczna” to spore niedopowiedzenie. Owszem, czasowo umiejscowiona została w przeszłości, jednak styl, jakim została napisana i mnogość elementów, które ciężko określić inaczej niż fantastycznymi zdaje temu kłam. Jest to fantastyka, apokaliptyczna i niesamowicie mroczna. Trudno określić w prostych słowach ogrom ohydy i zła, jakie wylewa się z kart przy czytaniu, a opisy, bardzo szczegółowe, przez tę szczegółowość bywają aż obrzydliwe. Europa Wielgusa pozbawiona została niemal wszystkiego, co w niej dobre. Coś poszło nie tak, nastąpił kataklizm, Bóg opuścił Europę. Trudno tam znaleźć człowieka, który nie byłby chory bądź zdeformowany, aż do dzikich, zachodzących niemal przypadkowo przemian w podstawowych kwestiach biologii ludzkiego ciała. Opis okładkowy mówi o dżumie, jednak mam wrażenie, że zaraza ta jest jednym z lżejszych problemów, na jakie natknąć się mógłby przypadkowy wędrowiec. Za przykład niech posłuży mi pewna niewielka wioska, w której ludzie, pozornie mili i gościnni, okazali się być zakażeni grzybem, który wytrawił ich wnętrzności, traktując ludzką powłokę jako nośnik i sposób na zwabienie kolejnych ofiar – to, jak tak prosty pozornie organizm staje się inwazyjnym, inteligentnym pasożytem ogromnie działa na wyobraźnię – i jest przerażające. Europa jednak nadal wierzy w Boga, modli się w kościołach, obiera za patronów świętych – nawet, jeśli ma zwyczaj lżyć ich i karać wyrzuceniem figur z miasta w parodii nabożeństwa za to, ze nie uchronili osady przez tragedią.

Krzyżowiec jest bohaterem specyficznym. Rozpoczynając w chwili, gdy sam niewiele wie o sobie, przechodząc wraz z nim wszystkie przygody, zdarzenia, niebezpieczeństwa, poznajemy jego tożsamość niejako wraz z nim. Kształtują ją niejasne wspomnienia, skojarzenia, cele, do których dąży w sposób z góry ustalony, ale sens tego gdzieś przepadł, zagubił się wśród mrocznych dni, z czasem stopniowo ujawniając się znowu. Bohater został spalony, ale nie umarł, nie dosłownie – wiedzie go myśl, że musi dotrzeć do bram Jerozolimy. Po co, co go tam czeka? Jakie mgliste zbawienie oczekuje w tym wypaczonym świecie na żywego trupa, który dawno już zgubił się na ścieżce swojej świętej misji? Jest niemy, żywi się żarem, który na chwilę przywraca mu jasność myślenia – i siły. Widać byłoby w tym elementy znane niektórym może z gry „Dark Souls” - którą zresztą książka żywo przypomina klimatem. Bohater jest krzyżowcem, wie, co oznacza to słowo i jakie wartości powinny za nim iść, a raczej przypomina je sobie, jednak często sam łapie się na tym, że zboczyć z drogi jest łatwo, ale powrócić na nią – już o wiele trudniej. Miasto, które przyjdzie mu odwiedzić, Rawenna, w której wydarzenia w Dni Krzyżowe dadzą lekką wskazówkę co do ogólnych losów świata, przedstawiając go jednocześnie w jeszcze tragiczniejszym świetle: „Nie lękaj się piekła, ono jest puste! Wszystkie diabły są już tutaj!”

Wizja Europy z czasów wypraw krzyżowych, stworzona przez Wielgusa jest, mimo swej straszliwości, wyjątkowo szczegółowo nakreślona. Opisy stanowią większą część treści, nie tylko ze względu na niemego bohatera – w końcu zwracają się do niego często inne, przygodne postacie, a on odpowiada co najwyżej gestami. W detale otoczenia wpleciono wiele przemyśleń, których pochodzenie często trudno jest określić – czy są one myślami Krzyżowca, czy też samego autora? Przeczytamy więc wiele na temat nie tylko natury rzeczy, ale i ludzkiej egzystencji, której okrutną naturę obnażyło pasmo nieszczęść czy świata przedstawionego w ogóle (przy okazji poznając go nieomal od podstaw). Poprzez obserwacje bohatera, ukazane jednak za pomocą narracji trzecioosobowej, będziemy obserwować rzeczy dziwne i niepojęte. Wizję wykoślawionego społeczeństwa poznamy zarówno poprzez wydarzenia wśród biedoty jak i wyższych warstw społecznych – przy czym żadna nie dostała immunitetu na toczącego Europę raka. Trzeba jednak postawić sprawę jasno: „Krzyżowiec” nie jest książką, którą da się przeczytać w jeden wieczór, dwa czy trzy. Konstrukcja opisów zwyczajnie na to nie pozwala, pojedyncze zdania potrafią przekazywać tak duży ładunek informacji, że wymagają często zatrzymania się na chwilę, by niczego nie przeoczyć. Niewykluczone, że ponowne przeczytanie tej pozycji odsłoni przede mną kolejną warstwę szczegółów, które przeoczyłam lub po prostu wymagały jeszcze większego skupienia uwagi, by dać się odnaleźć.

Pod względem technicznym książka prezentuje się dość nierówny poziom. Okładka mocno sugeruje mroczną zawartość, co jest dobre i świetnie pasuje do klimatu powieści, jednak wyraźne zaznaczenie z tyłu, iż jest to powieść historyczna, jest po prostu elementem mylącym i wielu pewnie rozczaruje się, sięgając po tą pozycję jako po coś zupełnie innego. Tego, co można spotkać w środku nie sugeruje też w żaden sposób opis, mówiąc o bitwie, dżumie i drodze – gdyby nie fakt, iż wspomniano o specyficznym stanie bohatera, balansującego gdzieś na pograniczu życia i śmierci, po prostu kompletnie wprowadzałaby potencjalnego czytelnika w błąd. Wydawnictwo mogłoby też lepiej zadbać o sam tekst – pojawiają się w nim błędy łatwe do wyłapania już przy pobieżnym czytaniu, częste powtórzenia i zgubione akapity, co może niekoniecznie będzie przeszkadzało w czytaniu, jednak wyraźnie wskazuje na cokolwiek „szkolny” charakter korekty i redakcji.

Czy warto jest próbować?

Tak. W „Krzyżowcu” nie ma nic radosnego ani pięknego – choć fakt, często objawiają się wśród zalewu ludzkiej zgnilizny resztki czegoś, co chyba nazywamy „dobrym sercem”, a i sam bohater świadom jest toposu rycerskiego i wartości, którymi powinien się kierować – jednak wizja ta, jakkolwiek mroczna i miejscami odstręczająca, w jakiś sposób fascynuje i przyciąga. To książka dla tych, którzy lekturą lubią się delektować, szukać znaczeń, a przy tym nie mdleją przy opisach ludzkich ułomności – a także lubiących dystopijne wizje, w których droga do jakiejkolwiek nadziei jest długa i pełna przeszkód, a cel niekoniecznie musi okazać się rzeczywisty.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi oraz wydawnictwu Novae Res.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Krzyżowiec
Autor: Grzegorz Wielgus
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 376

3 komentarze:

  1. Realia i klimat powieści mocno kojarzą mi się z Cyklem Inkwizytorskim Piekary :v
    Może być ciekawie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie, Piekara to przy tym bajeczka dla dzieci x:

      Usuń
  2. A mnie z grami z serii Dark Souls. Bohater-nieumarły rycerz przemierzający zrujnowany świat, znajdujący chwilę ukojenia tylko w żarze ogniska... Założę się o garść duszyczek, że autor grał. A nawet jeśli nie grał, to chociaż o nich słyszał.

    To niekoniecznie źle. Właściwie, czytałbym jak cholera.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: