piątek, 3 marca 2017

„Alicja w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla - Ze Słownikiem

 Nasi stali czytelnicy być może pamiętają, że swego czasu przyszło nam zaprezentować ciekawą innowację na polskim rynku wydawniczym – mowa o klasyce literatury anglojęzycznej, opatrzonej na marginesach podręcznym glosariuszem zawierającym tłumaczenia wyrazów „trudnych”. Wedle założeń, wydania sygnowane logiem wydawnictwa Ze Słownikiem mają służyć jako pomoc dydaktyczna dla czytelników, którzy chcieliby zacząć poznawać te znane i powszechnie otaczane kultem teksty w języku ich autorów. Inicjatywa jest szczytna – jej realizacja nie obyła się jednak bez pewnych potknięć. Czy kolejnej propozycji z tego cyklu uda się naprawić te drobne wypaczenia? Przekonajmy się – oto „Alicja w Krainie Czarów”, znana surrealistyczna powieść przygodowa autorstwa Lewisa Carrolla, tym razem z paroma dodatkami mającymi ułatwić lekturę.

Pewnego leniwego popołudnia młode dziewczę o wdzięcznym imieniu, tytułowa bohaterka powieści, z nudów udaje się w pogoń za umykającym w pośpiechu białym zającem. Ten, nerwowo zerkając na kieszonkowy zegarek, bełkocze coś o byciu koszmarnie spóźnionym. Widok jest co najmniej niecodzienny, ale to dopiero początek – kiedy zając umyka do nory, a Alicja za nim, przenosi się w inny, obcy świat, pełen niecodziennych zjawisk i bardzo nietypowych indywiduów. Dziewczynce przyjdzie mierzyć się z całą masą osobliwych sytuacji – będzie na przemian bardzo mała i olbrzymia (to zasługa ciastek i dziwnych eliksirów), przyjdzie jej zastanawiać się, co właściwie ma piernik do wiatraka, popełni też straszliwą zbrodnię, za którą karciana arystokracja skaże ją na ścięcie...

Forma tegoż wydania powieści Carrolla pozostaje taka sama, jak w przypadku innych pozycji z serii. Do dyspozycji czytelnika oddano nie jeden, nie dwa, a aż trzy różne słowniki, którymi może on posłużyć się, kiedy tekst okaże się dla niego zbyt trudny. Na początku – zbiór najpowszechniejszych i najważniejszych słów, jakie możemy spotkać w powieści. Potem, równolegle z tekstem o przygodach Alicji, umieszczane na marginesach tłumaczenia różnych słówek, które autorzy opracowania uznali za warte wspomnienia w pierwszej kolejności. Na samym końcu zaś pojawia się dość imponującej objętości zestawienie wszystkich słów, jakie pojawiają się na kartach książki.

„Alicja w Krainie Czarów”, choć napisana względnie prostym językiem, pozostaje lekturą niełatwą – z uwagi choćby na absurdalność świata przedstawionego w utworze oraz pokręconą logikę, wedle jakiej następują kolejne wydarzenia. Sprawia to, że nieobytemu z językiem czytelnikowi znacznie trudniej niż w przypadku poprzednich opracowań przyszłoby dedukowanie znaczenia nieznanych słów z pomocą kontekstu, w jakim padają. Dlatego też, po zapoznaniu z wcześniejszymi propozycjami wydawnictwa Ze Słownikiem, żywiłem pewne uzasadnione obawy co do tego, czy forma, do jakiej nas przyzwyczaiły, będzie wystarczająca.

Niestety i tym razem tłumaczenie poszczególnych słówek często kompletnie mija się z kontekstem zdania – co było smutną regułą także w poprzednio opisywanych przeze mnie pozycjach z tej serii. Często powodują one, że zdania są kompletnie bez sensu („be fond of sth” przetłumaczone jako „być czułym wobec czegoś”, w scenie, w której Alicja rozmawia z myszką, pytając ją, czy skoro nie toleruje kotów, to lubi chociaż psy – o żadnej czułości nie ma tam mowy), ale nie tylko. Część z nich zawiera rażące literówki nie ma czegoś takiego jak „shan” - jest „shall”, jako ciut archaiczne „will”, a jego zaprzeczeniem jest „shan't”. „Slip out” to wymknąć się - w czasie przeszłym, jasne, „slipped out” - tymczasem na marginesie znajdziemy „slipp out”. Wydaje się to zupełnie dyskwalifikować to wydanie jako jakąkolwiek pomoc dydaktyczną. Co więcej, wybór słówek przeznaczonych do wyrywkowego przekładu i zamieszczenia z boku tekstu także sprawia wrażenie mocno dyskusyjnego. Przykład? A proszę bardzo: „bells” - dzwonki – zna chyba każdy, choćby dzięki znanej piosence świątecznej. Mimo to, obok tekstu poinformowano nas, że są to dzwonki. Fajnie. Na tej samej stronie widnieje słówko „shrill” - oznaczające „przeraźliwy, piskliwy” - rzadko spotykane w powszechnym użytku, a mimo to pozostawione bez tłumaczenia.

Dość powiedzieć, że niedbalstwo jest widoczne już na tylnej stronie okładki – zamieszczony na niej opis pojawia się w dwóch językach i o ile po angielsku ma on jako-taki sens, o tyle jego polski przekład wydaje się dokładną kalką. Kompletnie porzucono w nim polskie zasady interpunkcji albo takie drobnostki jak, na przykład, odmiana nazwiska autora przez przypadki.

To powiedziawszy, uważam, że jeśli ktoś chciałby za pomocą anglojęzycznych lektur uczyć się języka, zdecydowanie powinien po prostu sięgnąć po zagraniczne wydanie „Alicji w Krainie Czarów” i zwyczajny, ogólnodostępny słownik angielsko-polski – w nim przynajmniej zapis jest poprawny, a spis poszczególnych znaczeń kompletny. O ile na wady wcześniejszych propozycji wydawnictwa Ze Słownikiem jeszcze dałoby się patrzeć przez palce i wynieść z nich pewną wartość dydaktyczną, ta jedna przelała czarę goryczy. Polecić jej nie mogę – tak naprawdę nikomu. Jeśli nie znasz języka, nic ci po takiej pomocy, zaś jeśli go znasz, dlaczego po prostu nie przeczytasz oryginału?

Za udostępnienie egzemplarza książki do recenzji - dziękujemy wydawnictwu Ze Słownikiem.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Alice's Adventures in Wonderland
Autor: Lewis Carroll
Wydawnictwo: Ze Słownikiem
Rok wydania: 2016

Liczba stron: 179

2 komentarze:

  1. Można też zaopatrzyć się w dwujęzyczne wydanie w tłumaczeniu Stillera, z niesłychanie bufonowatą przedmową jego autorstwa. Dodatkowa rozrywka gwarantowana.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: