niedziela, 26 lutego 2017

„Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” Mary Shelley

Czy można stworzyć życie – inteligentne życie - z materii nieożywionej? Czym w ogóle jest życie i co decyduje o posiadaniu tego przymiotu? Czy stwórca odpowiada za zło wyrządzone przez to, co stworzył? Dylematy te mogą być rówieśnikami naszej cywilizacji. Już od starożytności, a więc początków filozofii i nauki, zadajemy sobie te same pytania, a od kiedy w technologii prym wiedzie konstruowanie coraz bardziej zaawansowanych sztucznych inteligencji, zaś na drugim biegunie doskonalą się narzędzia manipulacji biotechnologicznych, słyszymy je coraz częściej i częściej. Do dziś pozostają one również jednym z ulubionych przedmiotów rozważań twórców fantastyki naukowej – wątki te pojawiały się w literaturze sci-fi tyle razy, że łatwo zapomnieć, od czego wszystko to się zaczęło. Być może stan ten poprawi propozycja wydawnictwa Vesper, którą mam niewątpliwy zaszczyt dziś przedstawić: oto „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” autorstwa Mary Shelley.

Dla tych, którzy jakimś cudem kojarzą tytuł wyłącznie z komiczną podobizną umrzyka z gwoździami w skroniach, pozwolę sobie na mały skrót fabuły. Głównym bohaterem powieści jest szwajcarski arystokrata i doktor filozofii naturalnej, Wiktor Frankenstein. Ten, od lat młodości pasjonując się rojeniami starożytnych i średniowiecznych mędrców o kamieniu filozoficznym i eliksirze życia, pewnej straszliwej nocy w odosobnionym laboratorium powołuje do życia bezimiennego potwora. Kreatura jest silniejsza, szybsza, wytrzymalsza, inteligentniejsza i pod prawie każdym możliwym względem doskonalsza od człowieka – jednak jej obca, zwierzęca fizjonomia budzi strach i odrazę każdego, kogo spotyka, również samego Wiktora. Stworzenie to ma dobre i szlachetne serce, jednak przywiedzione do szaleństwa samotnością, poczuciem odrzucenia i utraty przeistacza się w bezlitosnego, okrutnego mordercę, który poprzysięga zemstę na swoim stwórcy, od tej pory polując na jego najbliższych. Twórca i jego dzieło zostają związani szaleńczym pościgiem po całym świecie – pościgiem, który przerwać może tylko śmierć jednego z nich.

Nowe wydanie tej klasycznej powieści pod banderą wydawnictwa Vesper jest wyjątkowe i warte uwagi z kilku powodów. Po pierwsze – to jedyne w Polsce wydanie pierwotnej edycji książki, tej przed zmianami dokonanymi przez samą autorkę pod wpływem rozmaitych nacisków. Jest ona więc bardziej surowa, nieugrzeczniona, bogatsza. Po drugie – dzięki świetnemu posłowiu autorstwa Macieja Płazy stanowi istną skarbnicę wiedzy na temat kontekstu, genezy i znaczenia utworu, zaś towarzyszące mu pozostałe prace na literacki konkurs pod patronatem niejakiego George'a Byrona – nawet jeśli niedokończone, mało ambitne i zwyczajnie nie tak dobre jak powieść – świetnie je dopełniają. Po trzecie, ostatnie, ale zdecydowanie nie najmniej ważne, jest to wydanie ilustrowane – i to ilustrowane w znakomity sposób, za pomocą drzeworytów autorstwa Lynda Warda, których nieziemski, obcy, wręcz oniryczny nastrój znakomicie komponuje się z fabułą utworu.

Jednak nie fenomenalna jej edycja decyduje o wartości tej książki, ale właśnie jej treść. Myślę, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dzisiaj nie pisze się takich utworów. Językowe bogactwo opisów przeżyć i dialogów jest czymś, do czego zdecydowanie trzeba przywyknąć, jako że współczesna literatura bardziej koncentruje się na akcji, wydarzeniach, ciągłym absorbowaniu uwagi czytelnika za pomocą coraz to ostrzejszych i bardziej karkołomnych fabularnych zakrętów niż na przedstawianiu tego, co dzieje się w głowach i sercach bohaterów. W porównaniu z bardziej współczesną nam fantastyką „Frankenstein” sprawia wrażenie nieco statycznego, ale właśnie to czyni go wielkim. Możemy dziwić się pewnej niekonsekwencji w niektórych zachowaniach postaci (choćby Wiktor, który w sposób typowy dla bohaterów epoki romantyzmu pielęgnuje własną rozpacz zamiast działać), jednak relacje z doznań i doświadczeń pozwalają autorce bardzo umiejętnie budować i odmierzać napięcie, czyniąc finał tej historii rzeczywiście emocjonującym wydarzeniem. Sama konstrukcja powieści także jest nietypowa jak na dzisiejsze standardy – to tak naprawdę opowieść wewnątrz opowieści, ukryta w jeszcze innej opowieści, listowna relacja zdobywcy Bieguna Północnego ze spotkania z ekscentrycznym doktorem z Genewy, który postanawia opowiedzieć mu szczegółowo dzieje swojego pościgu za bestią, którą sam stworzył, a która zagnała go na mroźny kraniec świata. O dziwo, to świetnie się ze sobą łączy – kompozycja szkatułkowa to zabieg, którego nie widuje się codziennie, tutaj w dodatku umiejętnie wykonany.

Znaczna część „Frankensteina” to dialogi – nie bez powodu wspomniałem we wstępie o rozmaitych problemach filozoficznych. Rozmowa dwóch bohaterów zaskakująco często bywa tu bowiem pretekstem do tego, aby snuć rozważania na jeden z tych tematów. Nie jest to jednak oczywiste, nie sprawia wrażenia wymuszonego. Są ludzie, którzy twierdzą, że „Frankensteina” nie można zaliczyć do wczesnej fantastyki naukowej – jednak dla mnie to właśnie ta zdolność snucia interesujących rozważań na przykładzie zmyślonej sytuacji świadczy nie tylko o przynależności gatunkowej, ale wręcz o pisarskiej biegłości w jego obrębie.


Kultura masowa mocno skrzywdziła najważniejsze dzieło Shelley, kojarząc je wyłącznie z potworem – dziełem tytułowego doktora. Wiele osób pobieżnie zna więc założenia i fabułę „Frankensteina”, ale nie czytało go. Myślę, że nowe wydanie od wydawnictwa Vesper jest najlepszą okazją, by nadrobić te oczywiste i jakże dotkliwe braki. Może i czas nie był łaskawy dla „Współczesnego Prometeusza”, a dzisiejszy odbiorca uzna go za pozycję trudną w odbiorze, przegadaną – tym jednak, którzy przywykną do specyficznej dla tamtego okresu maniery, powieść Mary Shelley ma do zaoferowania coś po prostu niepowtarzalnego. To serce klasyki, a klasykę warto znać – zwłaszcza kiedy jest po prostu piekielnie dobrą książką. Polecam!

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękujemy wydawnictwu Vesper.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Frankenstein, or, the modern Prometheus
Autor: Mary Shelley
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 320

12 komentarzy:

  1. Uwielbiam Frankensteina, pamiętam że nigdy, nawet we wczesnej młodości nie była to dla mnie opowieść o potworze - od początku oszołomił mnie jebo filozoficzny, moralny i etyczny wydźwięk. To jedna z tych lektur, które poruszają za każdym razem równie intensywnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w całej rozciągłości, może za wyjątkiem uwagi, że nie jest to powieść o potworze. Myślę, że akurat rozmaitych potworów tam nie brakuje - po prostu nie tam, gdzie można się ich spodziewać.

      Usuń
  2. Tak, tak! Frankenstein to piekielnie dobra książka. Połknęłam ją w dwa dni pomimo tego, że nie jest napisana łatwym językiem i z ręką na sercu mogę polecić wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba przykład książki, której mocno, jak żadnej innej, zaszkodziła ekranizacja. Ekranizacje, bo przecież było ich wiele, lepszych i gorszych, w tym i parodii wręcz.
    Pamiętam, że sama byłam mocno zaskoczona treścią książki, bo film był pierwszy. Taki szept w duszy "a więc to tak!".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, zdecydowanie zaszkodziła. To może nie jedyny przypadek, kiedy adaptacja filmowa zyskuje sławę tak naprawdę należną oryginałowi, ale z pewnością jeden z tych, w których ta dysproporcja naprawdę przeraża i smuci.

      Usuń
  4. Im bardziej zagłębiamy się w powieść, tym więcej ukazuje się motywów do interpretacji i przemyśleń. Ciekawe studium natury człowieka, jego namiętności, dążeń, aspiracji, możliwości poznawczych, ujarzmiania nadprzyrodzonego, nieznanego, magnetycznie przyciągającego.
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  5. Zakochałam się w tym wydaniu, jest naprawdę wyjątkowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam szczerą nadzieję, że Vesper pójdzie za ciosem! Jest tyle klasyki tego gatunku, której też przydałoby się tak spektakularne wznowienie - to, jak wydali choćby zbiory opowiadań Lovecrafta dobrze rokuje na przyszłość. Po cichu liczę na Chambersa...

      Usuń
  6. Książka, którą się połyka na raz. I nie sposób odłożyć. Szkoda, że ekranizacje mocno napsuły w jej temacie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jedna z moich ulubionych książek. Można ją traktować na wielu płaszczyznach, i nawet tylko dla miłośników klasycznej opowieści grozy to lektura obowiązkowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że sięgając po „Frankensteina” jako po „klasyczną opowieść grozy”, współczesny czytelnik może jednak nieco się rozczarować. My, pokolenie „Piły” czy „Paranormal Activity”, jesteśmy przyzwyczajeni do innej „grozy” - naiwnej, płytkiej, pozbawionej głębszego sensu, wynikającej tylko z nagłego poczucia zagrożenia. Prawdziwa groza - ta, o której mówi dzieło Shelley - to groza bycia jedynym w swoim rodzaju, groza osamotnienia, bycia odrzuconym przez ludzi, do których wyszło się z sercem na dłoni. Spotkać potwora - to straszne, ale być potworem... to niewyobrażalne.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: