Do opisywanej dziś książki podchodziłem bez jakichś szczególnych
oczekiwań. Wydało ją mało znane wydawnictwo, autor to debiutant,
zaś proces wydawniczy powieści – czego dowiedziałem się
znacznie później, już po przeczytaniu - finansowany był dzięki
projektowi zgłoszonemu na portalu polakpotrafi.pl. Nie spodziewałem
się niczego więcej ponad lekkie, typowe czytadełko fantasy z
marnie zrobioną korektą i paroma zabawnymi niedoskonałościami
warsztatowymi, które przechodzą dopiero po bardzo długim czasie. W
tym miejscu chciałbym za mój brak wiary przeprosić zarówno
autora, jak i wydawnictwo, a także wszystkich ludzi zaangażowanych
w powstanie powieści – "Barnim. Ogień" Bernarda Berga
okazał się bowiem jedną z najmilszych literackich niespodzianek,
jakie spotkały mnie w ostatnim czasie.
W bliżej
nieokreślonym miejscu gdzieś w górach, w czasie raczej
nieokreślonym poza tym, że jest środek ciepłego, ale nie upalnego
lata, poznajemy naszego bohatera. Barnim jest poszukiwaczem przygód
podróżującym od wioski do wioski, stoikiem i optymistą. Szlak
cieszy go i odpręża – widać od razu, że w leśnych ostępach i
wśród gór czuje się jak ryba w wodzie. Motywacje bohatera do
wędrówki nie są jasne od samego początku, wkrótce wyjaśnia się
jednak, że tropi złodzieja, który okradł świątynię w położonym
nieopodal mieście. Winą za ten czyn obarczono właśnie Barnima, a
ponieważ rabuś ukradł też obiekt zlecenia, jakie podróżnik
podjął pewien czas temu, tym większa jego motywacja, aby dopaść
łotra i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. Zaszedłszy
jednak do wsi Drwalinko, włóczęga zastaje obraz niedawnej
tragedii: osada spłonęła do gołej ziemi i wszystko wskazuje na
to, że pożoga zabrała ze sobą także jej mieszkańców – ich
szczątki zalegają stłoczone w pogorzelisku miejscowego kościółka.
Jedynym żywym człowiekiem w okolicy okazuje się Naj – prosty,
dobrotliwy, silny jak dąb chłopina. To za jego propozycją Barnim
postanawia nadłożyć drogi, by wyjaśnić przyczyny tragedii...
Pierwszym,
co zwraca uwagę przy czytaniu, jest sposób prowadzenia narracji.
Ta, choć akcję obserwujemy na zmianę z perspektywy kilku osób,
pozostaje pierwszoosobowa. Jak można się domyślić, mogłoby to
czytelnikowi nastręczać sporych trudności z rozpoznaniem, kto w
danej chwili mówi. Tak się jednak nie dzieje – każdy z piątki
członków drużyny Barnima jest wyjątkowy i znacznie różni się
od pozostałych. Taki Naj, na przykład, może wydawać się
prostakiem, cechuje go bowiem dość banalne rozróżnienie tego, co
jest dobre, a co złe. Lubi w życiu proste przyjemności - najeść
się, wyspać, posłuchać śpiewu ptaków - jego przemyślenia zaś
dotyczą w większości pozostałych bohaterów. Jego dokładnym
przeciwieństwem jest Ren, osobnik cwany i bystry, ale egoistyczny,
brutalny i skłonny do wybuchów agresji. Towarzyszący im Aan jest
typem inteligenta – sporo wie, jest spostrzegawczy, ciężko go
jednak zrozumieć, a pozostałych drażni napuszona maniera, z jaką
się wypowiada. Co ciekawe, sam wydaje się dramatycznie dopraszać o
ich uwagę, bojąc się, że zostanie zagłuszony. Ina, jedyna
kobieta w grupie, jest żywiołowa i impulsywna, ale łagodna i
radosna, wydaje się przede wszystkim cieszyć chwilą obecną.
Sposób ich sportretowania nie jest może najbardziej oryginalny ani
szczegółowy – tym jednak, co "robi" te postaci jest
sposób, w jaki ze sobą współgrają. Ich interakcje są jednym z
najmocniejszych elementów powieści. Nie sposób także odmówić
czaru bohaterom drugoplanowym. Ci są jak ludzie z krwi i kości,
mają swoje życia i dramaty - nawet czarne charaktery. Może za
wyjątkiem głównego złego, który jako jedyny wydał mi się nieco
nieprawdopodobny – myślę, że to przez zbyt skąpy wgląd w jego
pobudki.
Na wypadek,
gdyby jednak było wam trudno pojąć, drodzy czytelnicy, do kogo
należy dana kwestia, warto wiedzieć, że paragrafy poświęcone
każdemu z bohaterów zaczynają się zawsze na tę samą literę, na
jaką zaczyna się imię postaci. Cwany, poręczny i niebywale gładki
zabieg!
Niezaprzeczalnie
mocną stroną "Ognia" są opisy. Przedstawiona przez Berga
górska okolica rysuje się niezwykle malowniczo – w wyobraźni
bardzo łatwo ujrzeć soczystą zieleń drzew, skałę, która z
daleka wygląda jak demoni czerep, usłyszeć szelest strumyka,
poczuć woń próchna i ziół. W świetnych proporcjach łączy się
tutaj praktyczny, rzeczowy opis (jaki mógłby napisać chyba tylko
ktoś, kto sam chętnie spaceruje po górach, a nawet liznął trochę
geologii) i odrobinka poetyckiej fantazji. Powolne, sielankowe wręcz
tempo akcji świetnie z tymi opisami współgra, sprawiając, że
czytelnik czuje się, jakby sam tam był – aż chciałoby się
wybrać na taką górską eskapadę! Oczywiście, sielanka nie trwa
wiecznie, a stateczne tempo zwiększa się w miarę jak Barnim i
towarzysze odkrywają coraz to nowe fakty związane z tragedią w
Drwalinku. Napięcie, dawkowane umiejętnie, wzrasta powoli, ale
nieubłaganie – w efekcie nie sposób przeczytać ostatnich stu
stron inaczej jak tylko jednym tchem.
Świat
przedstawiony w powieści jest całkiem interesujący. Niby mamy tu
do czynienia z typowym, wiejskim fantasy pozbawionym elementu
magicznego, ale z jakimiś lokalnymi wierzeniami i przesądami – a
jednak co i rusz pojawiają się jakieś drobne szczegóły, ledwo
zauważalne anachroniczne wstawki, które sprawiają, że trudno tak
naprawdę określić ramy czasowe. Czy to odległa przeszłość,
czasy pierwszych uniwersytetów? A może daleka przyszłość, efekt
cywilizacyjnego kroku w tył? Nie wiadomo – jest jednak nastrojowo
jak diabli.
Historia
opowiedziana w "Ogniu" nie jest bardzo skomplikowana, a
przynajmniej nie robi takiego wrażenia na samym początku, jednak
nawet pomimo tego jest w stanie zaciekawić, zachęcić, złapać
czytelnika w sidła i nie wypuszczać do samego końca. Bardzo szybko
okazuje się też, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje –
zarówno jeśli chodzi o wydarzenia wokół, jak i o samych
bohaterów. Największa niespodzianka jednak czeka na samym końcu...
Nie, nie powiem. Przeczytajcie i dajcie się zaskoczyć.
Na sam
koniec mała uwaga – oprócz "Ognia" można przeczytać
też krótkie opowiadanie, którego akcja dzieje się przed
wydarzeniami z właściwej powieści - "Kamienie". Tu
kluczowe jest zachowanie właściwej kolejności. To znaczy –
najpierw "Ogień", a dopiero później "Kamienie".
Nie odwrotnie. Najpierw powieść, potem opowiadanie. Nie pytajcie,
dlaczego. Podziękujecie mi później.
Debiutancka
powieść Bernarda Berga wzięła mnie zupełnie z zaskoczenia – i
bardzo szybko wspięła się na samą górę mojego prywatnego
rankingu. Jest lekka w lekturze, ale opowiada kawał solidnej,
ciekawej historii, jednocześnie trzyma w napięciu i odpręża. To
jeden z najsolidniejszych debiutów ostatnich lat, istny pokaz
pisarskiego mistrzostwa i jedna z najciekawszych powieści fantasy z
naszego rodzimego podwórka. Warto poznać "Barnima" - i to
nie podlega dyskusji. Wiem już teraz, że z niecierpliwością będę
czekać na kolejne części.
Za
udostępnienie książki do recenzji dziękujemy wydawnictwu Tegono.
Dane ogólne:
Tytuł:
Barnim. Ogień
Autor:
Bernard Berg
Wydawnictwo:
Tegono
Rok wydania:
2016
Liczba
stron: 335
Wielka szkoda że takie dobre książki giną pod natłokiem innych, gorszych. Bo niesamowicie mnie skusiłaś, a nie znając Twojej opinii nie wiem czy po taką powieść bym sięgnęła. Dla mnie wielkim atutem jest że autor potrafił napisać rozdziały z punktu widzenia członków ekipy głównego bohatera tworząc każdego bohatera tak innego, tak wyrazistego, jak to napisałaś :)
OdpowiedzUsuńRecenzję pisał Dobry Łotr - czyli "on" (:
UsuńWiesz, Alic, czasem to nawet wydaje mi się, że nie istnieję.
Usuńcieszę się, że ci się podobało, to dobra książka
OdpowiedzUsuńAmen.
Usuń