czwartek, 12 stycznia 2017

"Barnim. Ogień" Bernarda Berga

Do opisywanej dziś książki podchodziłem bez jakichś szczególnych oczekiwań. Wydało ją mało znane wydawnictwo, autor to debiutant, zaś proces wydawniczy powieści – czego dowiedziałem się znacznie później, już po przeczytaniu - finansowany był dzięki projektowi zgłoszonemu na portalu polakpotrafi.pl. Nie spodziewałem się niczego więcej ponad lekkie, typowe czytadełko fantasy z marnie zrobioną korektą i paroma zabawnymi niedoskonałościami warsztatowymi, które przechodzą dopiero po bardzo długim czasie. W tym miejscu chciałbym za mój brak wiary przeprosić zarówno autora, jak i wydawnictwo, a także wszystkich ludzi zaangażowanych w powstanie powieści – "Barnim. Ogień" Bernarda Berga okazał się bowiem jedną z najmilszych literackich niespodzianek, jakie spotkały mnie w ostatnim czasie.

W bliżej nieokreślonym miejscu gdzieś w górach, w czasie raczej nieokreślonym poza tym, że jest środek ciepłego, ale nie upalnego lata, poznajemy naszego bohatera. Barnim jest poszukiwaczem przygód podróżującym od wioski do wioski, stoikiem i optymistą. Szlak cieszy go i odpręża – widać od razu, że w leśnych ostępach i wśród gór czuje się jak ryba w wodzie. Motywacje bohatera do wędrówki nie są jasne od samego początku, wkrótce wyjaśnia się jednak, że tropi złodzieja, który okradł świątynię w położonym nieopodal mieście. Winą za ten czyn obarczono właśnie Barnima, a ponieważ rabuś ukradł też obiekt zlecenia, jakie podróżnik podjął pewien czas temu, tym większa jego motywacja, aby dopaść łotra i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. Zaszedłszy jednak do wsi Drwalinko, włóczęga zastaje obraz niedawnej tragedii: osada spłonęła do gołej ziemi i wszystko wskazuje na to, że pożoga zabrała ze sobą także jej mieszkańców – ich szczątki zalegają stłoczone w pogorzelisku miejscowego kościółka. Jedynym żywym człowiekiem w okolicy okazuje się Naj – prosty, dobrotliwy, silny jak dąb chłopina. To za jego propozycją Barnim postanawia nadłożyć drogi, by wyjaśnić przyczyny tragedii...

Pierwszym, co zwraca uwagę przy czytaniu, jest sposób prowadzenia narracji. Ta, choć akcję obserwujemy na zmianę z perspektywy kilku osób, pozostaje pierwszoosobowa. Jak można się domyślić, mogłoby to czytelnikowi nastręczać sporych trudności z rozpoznaniem, kto w danej chwili mówi. Tak się jednak nie dzieje – każdy z piątki członków drużyny Barnima jest wyjątkowy i znacznie różni się od pozostałych. Taki Naj, na przykład, może wydawać się prostakiem, cechuje go bowiem dość banalne rozróżnienie tego, co jest dobre, a co złe. Lubi w życiu proste przyjemności - najeść się, wyspać, posłuchać śpiewu ptaków - jego przemyślenia zaś dotyczą w większości pozostałych bohaterów. Jego dokładnym przeciwieństwem jest Ren, osobnik cwany i bystry, ale egoistyczny, brutalny i skłonny do wybuchów agresji. Towarzyszący im Aan jest typem inteligenta – sporo wie, jest spostrzegawczy, ciężko go jednak zrozumieć, a pozostałych drażni napuszona maniera, z jaką się wypowiada. Co ciekawe, sam wydaje się dramatycznie dopraszać o ich uwagę, bojąc się, że zostanie zagłuszony. Ina, jedyna kobieta w grupie, jest żywiołowa i impulsywna, ale łagodna i radosna, wydaje się przede wszystkim cieszyć chwilą obecną. Sposób ich sportretowania nie jest może najbardziej oryginalny ani szczegółowy – tym jednak, co "robi" te postaci jest sposób, w jaki ze sobą współgrają. Ich interakcje są jednym z najmocniejszych elementów powieści. Nie sposób także odmówić czaru bohaterom drugoplanowym. Ci są jak ludzie z krwi i kości, mają swoje życia i dramaty - nawet czarne charaktery. Może za wyjątkiem głównego złego, który jako jedyny wydał mi się nieco nieprawdopodobny – myślę, że to przez zbyt skąpy wgląd w jego pobudki.

Na wypadek, gdyby jednak było wam trudno pojąć, drodzy czytelnicy, do kogo należy dana kwestia, warto wiedzieć, że paragrafy poświęcone każdemu z bohaterów zaczynają się zawsze na tę samą literę, na jaką zaczyna się imię postaci. Cwany, poręczny i niebywale gładki zabieg!

Niezaprzeczalnie mocną stroną "Ognia" są opisy. Przedstawiona przez Berga górska okolica rysuje się niezwykle malowniczo – w wyobraźni bardzo łatwo ujrzeć soczystą zieleń drzew, skałę, która z daleka wygląda jak demoni czerep, usłyszeć szelest strumyka, poczuć woń próchna i ziół. W świetnych proporcjach łączy się tutaj praktyczny, rzeczowy opis (jaki mógłby napisać chyba tylko ktoś, kto sam chętnie spaceruje po górach, a nawet liznął trochę geologii) i odrobinka poetyckiej fantazji. Powolne, sielankowe wręcz tempo akcji świetnie z tymi opisami współgra, sprawiając, że czytelnik czuje się, jakby sam tam był – aż chciałoby się wybrać na taką górską eskapadę! Oczywiście, sielanka nie trwa wiecznie, a stateczne tempo zwiększa się w miarę jak Barnim i towarzysze odkrywają coraz to nowe fakty związane z tragedią w Drwalinku. Napięcie, dawkowane umiejętnie, wzrasta powoli, ale nieubłaganie – w efekcie nie sposób przeczytać ostatnich stu stron inaczej jak tylko jednym tchem.

Świat przedstawiony w powieści jest całkiem interesujący. Niby mamy tu do czynienia z typowym, wiejskim fantasy pozbawionym elementu magicznego, ale z jakimiś lokalnymi wierzeniami i przesądami – a jednak co i rusz pojawiają się jakieś drobne szczegóły, ledwo zauważalne anachroniczne wstawki, które sprawiają, że trudno tak naprawdę określić ramy czasowe. Czy to odległa przeszłość, czasy pierwszych uniwersytetów? A może daleka przyszłość, efekt cywilizacyjnego kroku w tył? Nie wiadomo – jest jednak nastrojowo jak diabli.

Historia opowiedziana w "Ogniu" nie jest bardzo skomplikowana, a przynajmniej nie robi takiego wrażenia na samym początku, jednak nawet pomimo tego jest w stanie zaciekawić, zachęcić, złapać czytelnika w sidła i nie wypuszczać do samego końca. Bardzo szybko okazuje się też, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje – zarówno jeśli chodzi o wydarzenia wokół, jak i o samych bohaterów. Największa niespodzianka jednak czeka na samym końcu... Nie, nie powiem. Przeczytajcie i dajcie się zaskoczyć.

Na sam koniec mała uwaga – oprócz "Ognia" można przeczytać też krótkie opowiadanie, którego akcja dzieje się przed wydarzeniami z właściwej powieści - "Kamienie". Tu kluczowe jest zachowanie właściwej kolejności. To znaczy – najpierw "Ogień", a dopiero później "Kamienie". Nie odwrotnie. Najpierw powieść, potem opowiadanie. Nie pytajcie, dlaczego. Podziękujecie mi później.

Debiutancka powieść Bernarda Berga wzięła mnie zupełnie z zaskoczenia – i bardzo szybko wspięła się na samą górę mojego prywatnego rankingu. Jest lekka w lekturze, ale opowiada kawał solidnej, ciekawej historii, jednocześnie trzyma w napięciu i odpręża. To jeden z najsolidniejszych debiutów ostatnich lat, istny pokaz pisarskiego mistrzostwa i jedna z najciekawszych powieści fantasy z naszego rodzimego podwórka. Warto poznać "Barnima" - i to nie podlega dyskusji. Wiem już teraz, że z niecierpliwością będę czekać na kolejne części.

Za udostępnienie książki do recenzji dziękujemy wydawnictwu Tegono.

Dane ogólne:
Tytuł: Barnim. Ogień
Autor: Bernard Berg
Wydawnictwo: Tegono
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 335

5 komentarzy:

  1. Wielka szkoda że takie dobre książki giną pod natłokiem innych, gorszych. Bo niesamowicie mnie skusiłaś, a nie znając Twojej opinii nie wiem czy po taką powieść bym sięgnęła. Dla mnie wielkim atutem jest że autor potrafił napisać rozdziały z punktu widzenia członków ekipy głównego bohatera tworząc każdego bohatera tak innego, tak wyrazistego, jak to napisałaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzję pisał Dobry Łotr - czyli "on" (:

      Usuń
    2. Wiesz, Alic, czasem to nawet wydaje mi się, że nie istnieję.

      Usuń
  2. cieszę się, że ci się podobało, to dobra książka

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: