środa, 2 listopada 2016

Więcej Kotów w internetach #02, czyli o tym, co czytaliśmy w październiku

Hej, kochani! Po wczorajszym stosiku przyszedł czas na małe rozliczenie z minionym miesiącem. Okazuje się, że wcale nie był on tak aktywny, jak się tego spodziewaliśmy - ilosć tekstów niestety odrobinę spadła. Winą za to obarczam jesienną aurę, która dawała się we znaki chłodem i słotą, przynosząc grypę, która w krótkim czasie rozłożyła wszystkich. Wspomniałam już w poście stosikowym o tym, że czytało się dobrze - tak dobrze, że na początku miesiąca, kiedy jeszcze nie zdążył zasypać nas grad nowych książek do recenzji, udało się złapać za coś swojego. Zostały nawet zaczęte i obiecane do dokończenia teksty o tych "swobodnych" książkach - i leżą niedokończone nadal, a my zalegamy z paroma bieżącymi już. No ale - wzięliśmy się za siebie i w krótkim czasie zostanie nadrobione wszystko. Tym większa motywacja jest, że doszło nam kilka nowych współprac, jest więc o czym pisać! (:

Póki co, zapraszam na krótki przegląd tego, co ukazało się w różnych miejscach internetu, za naszą sprawą, własnie w październiku.

„Gamedec. Granica rzeczywistości” Marcin Sergiusz Przybyłek - recenzja dla akcji Polacy nie gęsi...
„Gamedec. Granica Rzeczywistości” jest klasycznym już – przez wielu uznawanym za kultowy! – zbiorem opowiadań autorstwa Marcina Przybyłka. Zawarte w nim krótkie historie umiejscowione są w odległej przyszłości, kiedy zaawansowana technologia umożliwiła podłączenie mózgu do sieci, a całą planetę opanował szał przebywania w wirtualnych światach. Tytułowy Gamedec nazywa się Torkil Aymore i mieszka na Cotomou, Warsaw City. Jego praca, co zresztą sugeruje nazwa, ma w sobie coś ze śledczego, a coś z informatycznego troubleshootera. Na zlecenie różnych zainteresowanych prowadzi on dochodzenia w sprawach, których natura w jakiś sposób związana jest z cyberprzestrzenią, a ściślej – problemami, które rodzą się w setkach popularnych w przyszłości gier. Działalność hackerów? Żaden problem. Trzeba udowodnić komuś oszustwo? Wezwij gamedeca. Etap nie do przejścia? Już dobrze wiesz, co…

"Motyla noga" - recenzja kolorowanki, na blogu
Mało co pomaga na nagły stres bardziej, niż rzucenie mocniejszym słowem w przestrzeń. Osobom, które spotyka na co dzień większa dawka nerwów niż zwykle, wyszło naprzeciw wydawnictwo Nasza Księgarnia, proponując wyjątkową kolorowankę „Motyla noga”, zawierającą słówka, które przekleństwami może jeszcze nie są, ale zawierają odpowiedni ładunek emocjonalny. Jest to genialna odpowiedź na zagraniczne „Sweary coloring books” i podobne pozycje, ma nad nimi jednak tę przewagę, że jest uniwersalna – nie trzeba uważać, by nie dobrało się do niej dziecko, więcej, spokojnie kartami można podzielić się z młodszymi fanami kolorowania. 


„Pacjenci” Jürgena Thorwalda - recenzja dla akcji Polacy nie gęsi...
Nie sposób nie zauważyć, jak wielkiego przełomu w medycynie dokonała wojna. Trudne warunki i konieczność natychmiastowego ratowania życia spowodowały, że zaprzestano myślenia o tym, że ludzkie organy są zbyt delikatne, by w nie ingerować. Rewolucyjne zmiany dokonały się zwłaszcza w postrzeganiu serca, które uważano za siedlisko uczuć bądź duszy, a w przeszczepie widziano zagrożenie dla ludzkości. Młodzi chirurdzy, wracający z frontu, gdzie wyciągali odłamki pocisków z organów wewnętrznych, wiedzieli już, że mogą ona wytrzymać znacznie więcej. Prawdziwe wyzwanie stanowił dla nich dopiero problem z mechanizmem odrzucenia przeszczepu, a także zapobieganie infekcjom, które, niestety, pomimo sporego postępu na polu farmakologicznym, do dziś pozostają w pewnym stopniu aktualne.

„Timeline: Polska”, recenzja gry dla portalu Konwenty Południowe
Jak powszechnie wiadomo, historia własnego kraju to coś, co warto znać chociaż pobieżnie. W końcu jest nieodłącznym twórcą i elementem naszej kultury w obecnej postaci, a nawet jeśli ktoś się z nią nie utożsamia, to i tak warto - choćby po to, by nie musieć się wstydzić w towarzystwie. Wedle tego przekonania, w ramach obowiązkowej edukacji kładzie się nam do głowy dziesiątki istotnych dat. Lata jednak mijają, a to, co siedzi w głowie nieużywane, niszczeje i w końcu zanika. Jak wiele tej historycznej wiedzy zostało od czasu, kiedy opuściliśmy mury szkoły? Teraz można się o tym szybko, lekko, łatwo i przyjemnie przekonać dzięki nowej propozycji wydawniczej Rebel – oto Timeline: Polska.

„Wampiry w średniowiecznej Polsce” Łukasza Maurycego Stanaszka, recenzja na blogu
Wampiry – to ostatnimi czasy jeden z popularniejszych motywów w kulturze masowej. Popyt na nieumarłych krwiopijców, który zaczął się od napisanej przez Brama Stokera historii ekscentrycznego hrabiego z Rumunii, na przestrzeni blisko stu trzydziestu lat zdążył zaowocować setkami różnych dzieł, zarówno literackich, filmowych, jak i wśród gier wideo lub towarzyskich. Wieczna egzystencja wśród nocnych cieni kojarzy się nam niemal wyłącznie z czymś romantycznym i pociągającym, co pokazuje niedawna popularność pewnej sagi o wiecznie młodym licealiście, który w chwilach wolnych od chłeptania posoki mógłby pracować jako kula dyskotekowa. Zapominamy widocznie, że koncepcja powracającego zza grobu kanibala istniała już setki lat wcześniej – i, zamiast motylków w brzuchach u spragnionych mocnych wrażeń nastolatek, budziła wtedy graniczący z obłędem egzystencjalny strach w sercach wszystkich, którzy stawali w obliczu nagłej śmierci kogoś z sąsiedztwa.

„Grimm Fairy Tales #05: Śpiąca królewna” - recenzja komiksu, na blogu
Patronat medialny Kota w Bookach
„Śpiąca królewna” to baśń, która została nie tak dawno, bo w 2014 roku, odświeżona w pięknym filmie Disneya, „Maleficent”. Tam jednak przedstawiono wydarzenia z zupełnie innego punktu widzenia, sprawiając, że trudno było nie zastanowić się nad tym, jak perspektywa zmienia sposób postrzegania kwestii dobra i zła. Wersja podstawowa tej opowieści była z drugiej strony jedną z najbardziej infantylnych i naiwnych bajek mojego dzieciństwa, nie niosąc ze sobą żadnego przesłania oprócz oklepanego sloganu o prawdziwej miłości. Nawet wersja dla czytelników pełnoletnich nie oferuje zbyt wiele, zamieniając jedną wartość na jej zupełne przeciwieństwo. Czy to nie prosi się o więcej, o dalsze próby zgłębienia tematu i pokazania, że rzecz ma potencjał większy, niż by się to mogło wydawać? Na szczęście mamy jeszcze serię komiksów „Grimm Fairy Tales”, która podjęła ten wątek w zeszycie piątym.

„Przyszła na Sarnath Zagłada” H. P. Lovecrafta, recenzja na blogu
Jak najlepiej opisać dorobek Howarda Phillipsa Lovecrafta osobie, która wcześniej nie miała z nim styczności? W największym skrócie: jego teksty to opowieści o zwykłych ludziach, stających wobec czegoś tak wielkiego, potężnego i niebezpiecznego, że przekracza to granice ich pojmowania. Zbudowane są na kanwie "mitologii Cthulhu", czyli opisanego przez twórcę całego panteonu obcych, mrocznych bóstw, których kompletnie nie obchodzi istnienie ludzi i Ziemi, a którzy mogliby unicestwić nasz świat bez wysiłku - nawet tego nie zauważając. To horror, ale horror na olbrzymią, niespotykaną wcześniej skalę – źródłem strachu nie jest tu bowiem jakieś zjawisko o charakterze lokalnym, nie psychopatyczny morderca, zjawa czy demon, a przytłaczająca świadomość tego, jak niewiele znaczą nasze życia w obliczu ogromu Wszechświata i bezlitosnych sił, jakie nim władają.

„Paradoks marionetki. Sprawa Klary B.” Anny Karnickiej, recenzja dla portalu Konwenty Południowe
Martin Lubovic chce zostać lalkarzem. To specyficzne pragnienie jak na syna pary doktorów, ale w życiu nic nie pasjonowało go bardziej niż marionetki, ich tworzenie, poruszanie nimi, przedstawienia... Kiedy dostaje informację, że Praska Szkoła Lalkarzy skłonna jest przyjąć go w szeregi swoich studentów, nie posiada się ze szczęścia, ale musi też spełnić jeden warunek: zdobyć swoją własną lalkę, i to nie byle jaką! Takie przyjemności niestety sporo kosztują, w poszukiwaniu pracy Martin trafia więc do pewnego sklepu ze starociami. Nie rozumie tylko, dlaczego jego wieloletnia przyjaciółka, Klara, jest tak bardzo przeciwna jego planom i dlaczego nagle zrywa z nim kontakt… Wiadomość o jej tragicznej śmierci będzie tylko początkiem dziwnych wydarzeń.

„Dwie karty” Agnieszki Hałas, recenzja na blogu
Bogowie odeszli, zostawiając świat w rękach śmiertelników – by jednak cały się nie rozsypał, rozdarty szponami demonicznych władców, podarowali im magię. Jej dwie strony, srebro i czerń, tworzyły nierozerwalną całość. I cały system działał... Dopóki nie nastąpiło Skażenie, które jednoznacznie połączyło ciemną stronę czarostwa z cierpieniem i obłędem. Od tych wydarzeń minęło kilkaset lat. Dziś u władzy stoją Srebrni, kryjący się za metalowymi maskami oraz zastępami jednookich golemów, podczas gdy na Czarnych, zwanych żmijami, poluje się bez wytchnienia jako zagrożenie dla dobra publicznego i powszechnego porządku. Dzikie talenty z wrodzoną zdolnością do kształtowania Zmroczy są ulubionym składnikiem ofiar składanych przez "dobrych" magów, aby świat zachował magiczną równowagę – Ekwilibrium. Tak w przybliżeniu prezentuje się zarys omawianej dziś powieści – oto "Dwie Karty" autorstwa Agnieszki Hałas.

„Siódme życie markiza de Sade” Jacquesa Ravenne, recenzja na blogu
„To nie mój sposób myślenia był przyczyną mych nieszczęść, lecz mentalność innych” – autor tych słów, markiz Donatien Alphonse Francois de Sade stał się postacią legendarną. O nim samym i jego kontrowersyjnej twórczości powstało już wiele publikacji, zarówno sensacyjnych, jak i poważniejszych, naukowych. Trudno jednak uznać, że temat został omówiony już wystarczająco wyczerpująco, a wręcz przeciwnie – mimo tak dużej popularności życiorysu tego zdeprawowanego arystokraty, jego postać nie przestaje intrygować. Warto na przypadek tak szczególny spojrzeć nieco szerzej, by w pełni zrozumieć, co zdecydowało o jego sławie. Takim właśnie studium przypadku jest książka „Siódme życia markiza de Sade” Jacquesa Ravenne. 

„Wersal. Prawo krwi” Elizabeth Massie, recenzja na blogu
Najpierw książka, potem film – mówi niepisane prawo czytelnicze. A co, jeśli wersja papierowa powstała po tej oglądanej na szklanym ekranie? Powieści pisanych na podstawie gier czy filmów mamy coraz więcej, a sięgają po nie głównie wierni fani danej serii. Osoby luźniej związane z tematyką często się rozczarowują, jako że pozycje tego rodzaju bywają zwykle raczej kiepskie, częściej stanowiąc uzupełnienie dla bardziej znanego pierwowzoru albo wręcz „jeszcze raz to samo”. Sięgając po „Wersal. Prawo krwi” o tym, że jest to właśnie tego typu książka dowiedziałam się dość późno, a to przez zwyczajne niedopatrzenie, informuję więc z góry, że serialu, do którego książka nawiązuje, nie znam, nie jestem więc w stanie ocenić zgodności jednego z drugim. Samą powieść potraktowałam więc jako coś w rodzaju zachęty do obejrzenia choć paru odcinków wersji ekranowej.

„Elantris” Brandona Sandersona - recenzja dla akcji Polacy nie gęsi
Brandon Sanderson okazuje się być jednym z najciekawszych pisarzy fantastyki ostatnich lat. Mając na koncie co najmniej trzy cykle (z czego jeden, „Archiwum Burzowego Światła”, rozmiarów iście monumentalnych, choć składa się dopiero z dwóch tomów) oraz kilka osobnych powieści, od kilku lat nie przestaje zadziwiać swoich czytelników. A czym? Bez wątpienia regularnością i konsekwencją, z jaką konstruuje swoje światy, przemyślanymi postaciami, którymi je zaludnia, a także, co stanowi jego znak rozpoznawczy, tworzeniem interesujących, spójnych systemów magii, stanowiących później kanwę dla wielu ciekawych motywów i zwrotów fabuły. To dużo, jednak jeszcze nie czyni jego twórczości wyjątkową. Aby dowiedzieć się, co jest sekretem fantasty z Nebraski, warto wrócić do jego debiutanckiej powieści – „Elantris” – wznowionej niedawno nakładem Wydawnictwa Mag.

„Pośród cieni” Agnieszki Hałas, recenzja na blogu
Tom drugi podejmuje akcję wkrótce po tym, gdzie zakończyły ją "Dwie karty". Krzyczący w Ciemności z grubsza pozbierał się po wydarzeniach w sekretnej kryjówce Marshii Lavalle, których omal nie przypłacił życiem. Do spokojnej rutyny Podziemi nie dane mu jest jednak wrócić – dorobiwszy się już pewnej reputacji w tym fachu, zawsze należy się liczyć z tym, że prócz fanów, zleceń i sympatyków pojawią się także tacy, którym nie do końca w smak działalność "skażonego" maga w ich rewirze. Chętnych, by uszczknąć dla siebie kawałek Brune'a zdecydowanie nie brakuje – są Srebrni, z ich najpotężniejszą dotąd machiną wojenną i misją zachowania Ekwilibrium, urażeni arystokraci, lokalny element przestępczy, jeden czy drugi demoniczny władca... Nie oni są jednak największym zagrożeniem, ale obłęd, który z wolna wkrada się w sny Żmija i stopniowo ciska go głębiej w szpony uzależnienia od opium. Dotknięty amnezją mag Czerni musi odkryć prawdę o tym, kim był wcześniej, zanim będzie za późno.

„Fobia” Dawida Kaina, recenzja dla portalu Konwenty Południowe
Czego boisz się najbardziej? Pająków, ciemności, a może otwartych przestrzeni? Statystyki mówią, że już około jedna czwarta społeczeństwa przeżywa w życiu jakieś poważne lęki, a liczba ta sukcesywnie wzrasta. Pewne jest, że taka przypadłość potrafi skutecznie uniemożliwić prowadzenie normalnego życia. Część osób podejmuje próby, by jakoś z tego stanu wyjść, zapisuje się na terapię, zażywa środki farmakologiczne, inni stopniowo usuwają się z towarzystwa, chcąc odizolować się od tego, co wywołuje w nich strach. Jednak w końcu zawsze przychodzi moment, w którym konieczne staje się podjęcie decyzji: poddać się i stracić coś ważnego, czy spróbować przełamać się, by to uratować.

„Pixel Art Playing Cards”, recenzja dla portalu Konwenty Południowe
Pixel art to, jak sama nazwa może sugerować, nurt w grafice komputerowej polegający na tworzeniu obrazu piksel po pikselu. Choć pierwotnie termin ten oznaczał dowolny obrazek cyfrowy uzyskany za pomocą techniki innej niż grafika wektorowa, w miarę rozwoju technologii jakby słuch o nim zaginął. Ostatnio jednak pixel art przeżywa drugą młodość – szczególnie w dobie fascynacji popkulturą lat osiemdziesiątych oraz coraz powszechniejszą modą na retro. Właśnie do tych, którzy cenią sobie taką estetykę, Trefl kieruje jedną ze swoich tematycznych talii kart – oto „Pixel Art Playing Cards”.

„Świat Rynn” Steve'a Parkera, recenzja dla portalu Konwenty Południowe
W czterdziestym pierwszym tysiącleciu Imperium Człowieka jest tylko wojna. A zatem - by nie utonąć w morzu innych relacji z niezliczonych frontów, bitwa musiałaby być wyjątkowo zażarta, mieć rekordową liczbę strat po tej czy innej stronie albo doniosłe konsekwencje. Bitwa o Świat Rynn, główną siedzibę Szkarłatnych Pięści, pomiędzy siłami zakonu a orkowym Waaagh! pod wodzą Snagroda, Arcyzgliszczyciela z Charadon, spełniła wszystkie te trzy warunki. To właśnie to starcie, którego ogień pochłonął prawie cały zakon, dziesiątki tysięcy Orków, a wszystkie ważniejsze miasta Rynn obrócił w zwęglone ruiny, jest tematem pierwszej powieści z cyklu „Bitwy Kosmicznych Marines", wydanego przez Copernicus Corporation w tym roku. Oto „Świat Rynn" Steve'a Parkera.

Wdoczna powyżej mieszanka gatunkowa była, jak na nas, czymś wyjątkowym, jako że staramy się nie odchodzić za bardzo od fantastyki. Muszę jednak przyznać, że było dla mnie ogromną przyjemnością zając się czymś z innego kręgu zainteresowań literackich i powrócić do rozmaitości z początków istnienia bloga - w przyszłości ta tendencja się więc raczej utrzyma (:
Zaczynamy pracę na konto osiągnięć listopadowych, za oknem znowu słychać szum deszczu - miłego wieczoru! (:

4 komentarze:

  1. No co wy, patrząc po ilości recenzji, to byliście całkiem zapracowani! Thorwald, Lovecraft, Sanderson, same wspaniałe nazwiska 😊
    No i gratuluję nowych współprac! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie głównie bolą te przeczytane, ale niezrecenzowane, bo... nie były recenzencie. A obiecywałam sobie, że będę pisac o każdej przeczytanej książce.

      Usuń
  2. Wow, gratuluję wspaniałego wyniku w ilości przeczytanych książek..Niestety, u mnie w październiku udało się przeczytać tylko jedną..

    Pozdrawiam :)
    ifeelonlyapathy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziel to na dwie osoby, a już nie będzie tak pięknie :D Rozumiem, życie nie zawsze pozwala na upragniony relaks z książką, ale kiedyś się to przecież odrobi (:

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: