środa, 16 listopada 2016

„Mistrz i Zielonooka Nadzieja” Johanny Kern

Tematyka podróży astralnych znana jest czytelnikom głównie z poradników i podręczników do medytacji. Szczególnie poszukiwana jest przez osoby, które pragną zmienić coś w swoim życiu albo właśnie zmiany doświadczają, co niekoniecznie dobrze na nich wpływa. Takie sytuacje zdarzają się często, każdy z nas doświadcza ich co najmniej kilka razy w życiu, nie ma jednak dwóch ludzi, którzy odbieraliby zmiany tak samo i jednakowo sobie z nimi radzili. Jednak czasem pomoc przychodzi do nas z zupełnie nieoczekiwanej strony.

Joanna przenosi się z mężem i małym synkiem do Kanady - i tam zaczynają się jej problemy. Konieczność zmiany stabilnego życia na nieznane jeszcze możliwości, nauka języka, stopniowe nabieranie rozeznania w środowisku, poszukiwanie zajęcia, a przy tym stała, ale wyraźna utrata kontaktu z małżonkiem stopniowo coraz bardziej ją przygnębiają. Któregoś dnia postanawia zacząć medytować, wybiera w tym celu ćwiczenie polegające na stworzeniu wewnętrznego saktuarium. Tam też spotyka Mistrza, który wprowadza ją w tajniki sił rządzących wszechświatem i daje wskazówki, jak radzić sobie w życiu. Te lekcje mają jednak swoją cenę…

Właściwą treść książki poprzedza parę stron, na których zawarte zostały opinie ekspertów na temat pozycji, podziękowania autorki oraz krótki wstęp, w którym tłumaczy ona okoliczności powstania dzieła. Na końcu znajdziemy zaś notkę biograficzną, wykaz publikacji pisarki oraz galerię jej zdjęć. To bardzo dużo elementów dodatkowych, które tak rozmieszczone wprowadzają w książce spory chaos informacyjny. „Mistrz i Zielonooka Nadzieja” to powieść autobiograficzna i jako taka posiada niestety kilka zasadniczych wad. Problematyczna staje się, przy takim sposobie wyrazu, ocena postępowania głównej bohaterki. Stosowane przez panią Kern opisy jej życia prywatnego zostały potraktowane stanowczo za bardzo powierzchownie. Przykładem jest choćby wspomniana na początku kwestia decyzji o rozwodzie – trudno mi zrozumieć taki bieg rzeczy w odniesieniu do realnej osoby. Jest to po prostu opisane tak skrótowo, że aż mało wiarygodnie. Pani zaczęła żyć innym życiem, przestała dogadywać się z mężem, poinformowała go, że chce rozwodu, on się zgodził bez słowa… a potem przepłakała parę kolejnych dni (tygodni?). Gdzie jakaś próba rozmowy? Dochodząc do sedna sprawy – o ile mogłabym ocenić bohaterkę powieści, jej zachowanie i motywacje jako płytkie i mało sensowne, o tyle nie wypada tego czynić w przypadku osoby rzeczywistej, która na pewno  - i słusznie! – poczuje się taką oceną dotknięta. Sytuacja ta jest o tyle ważna, że odbija się na konstruowaniu całej dalszej motywacji i planów życiowych, w obu rozważanych wymiarach.

Rozważając jednak Joannę jako bohaterkę powieści, a porzucając zupełnie wątek rodzinny, dostajemy postać całkiem zgrabną i przyjemną. Jej przeżycia w wewnętrznym sanktuarium, nauka z Mistrzem i odkrywane po kolei poszczególnych wartości opisane dostały bardzo dokładnie i choć czuje się w tym pewną infantylność, to zanika ona stopniowo wraz z wewnętrznym rozwojem sytuacji. Bardzo podoba mi się przełożenie kolejnych stopni wtajemniczenia na drodze duchowej na postępowanie w realnym życiu, stopniowe otwieranie się na nowe idee i zapominanie o dawnych lękach. Śmiało można powiedzieć, że bohaterka przeszła przemianę całkowitą, z osoby obcej w nowym środowisku, przestraszonej i zamkniętej w sobie w odważną, pewną siebie kobietę, która podejmuje coraz to nowe wyzwania, w rezultacie sięgając coraz dalej. Nie pomyślcie jednak, że była do droga łatwa, jako że zwątpienie czaiło się za każdym rogiem – od niewiary we własne siły, strachu przed samotnością i niepewności materialną, aż po obawę w utratę zdrowych zmysłów. Różnicą pomiędzy „Mistrzem…” a innymi, podobnymi tematycznie publikacjami jest to, że również wsparcia Joanna musi szukać sama – brak w okolicy bratniej duszy, kogoś, kto zrozumiałby i wsparł. Takie osoby bohaterka będzie musiała dopiero na swej drodze spotkać.

Od strony technicznej zaś książka wygląda niestety kiepsko. Nawiązując do zarzutu z poprzednich akapitów, przedmowa autorki i jej podziękowania wymieniają też osoby, które opiekowały się jej dziełem, w tym… korektę. Tej niestety podczas czytania nie uświadczymy, podobnie jak porządnej edycji i składu. Tekst roi się od błędów, jest niewyjustowany, marginesy sprawiają wrażenie nieregularnych, również dialogi zapisane są błędnie. O ile książka warta jest poświęconego jej czasu, o tyle zupełnie nie zadbano o przygotowanie jej do druku.

Polecam książkę Johanny Kern osobom, którym brak wiary w siebie, takim, które poszukują motywacji do przeprowadzenia gruntownych zmian we własnym życiu i obawiają się snuć odważniejsze plany. Przykład autorki, która osiągnęła wiele mając tak specyficznego „pomocnika” nakłania do własnych poszukiwań, w subtelny sposób przemycając idee duchowego samorozwoju pozbawionego kompletnie metafizycznego żargonu, tak trudno przyswajalnego dla osób o bardziej realistycznej postawie. „Mistrz i Zielonooka Nadzieja” sprawdzą się dobrze też – po przymknięciu oka na formatowanie tekstu – jako lekka powieść o tym, jak życie może być czasem niezwykłe. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorce.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Master and the Green-eyed Hope
Autor: Johanna Kern
Wydawnictwo: Humans of Planet Earth ASSN.
Rok wydania: -
Liczba stron: 568

7 komentarzy:

  1. Jak widać bariera językowa to dosyć ciężka sprawa. Pierwszy raz słyszę o książce i kto wie może kiedyś po na sięgnę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie, trzeba sporo odwagi, żeby wyjść do ludzi w kompletnie obcym otoczeniu i spróbować nawiązać dialog, nawet jeśli zna się już trochę język. Na pewno też odczuwa się pewną samotność.

      Usuń
  2. z tego, co opisujesz, to książka nie w moich klimatach,ale kto wie... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety z Twojej recenzji wynika, że mamy do czynienia z jakimś Paulo Coelho w spódnicy. Nie ma bata, bym sięgnął po tego typu książkę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ciekawe skojarzenie, ale akurat w "Mistrzu" nie zauważyłam tej charatkerystycznej dla Coelho cytatogenności :D A książek o rozwoju duchowym, nawet beletryzowanych, jest sporo.

      Usuń
  4. Bardzo szczera recenzja, plus dla Ciebie. Szkoda, że autorka włożyła dużo pracy w to dzieło, a nie zostało ono odpowiednio wydane. Recenzja nie zachęciła mnie do sięgnięcia po tą pozycję, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem poczucie misji, jaką mogła się kierować, w takiej sytuacji niewiele zważa się na formę, zdaje się. Następnym razem może będzie lepiej.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: