poniedziałek, 10 października 2016

"Grimm Fairy Tales #05: Śpiąca królewna" - recenzja komiksu

„Śpiąca królewna” to baśń, która została nie tak dawno, bo w 2014 roku, odświeżona w pięknym filmie Disneya, „Maleficent”. Tam jednak przedstawiono wydarzenia z zupełnie innego punktu widzenia, sprawiając, że trudno było nie zastanowić się nad tym, jak perspektywa zmienia sposób postrzegania kwestii dobra i zła. Wersja podstawowa tej opowieści była z drugiej strony jedną z najbardziej infantylnych i naiwnych bajek mojego dzieciństwa, nie niosąc ze sobą żadnego przesłania oprócz oklepanego sloganu o prawdziwej miłości. Nawet wersja dla czytelników pełnoletnich nie oferuje zbyt wiele, zamieniając jedną wartość na jej zupełne przeciwieństwo. Czy to nie prosi się o więcej, o dalsze próby zgłębienia tematu i pokazania, że rzecz ma potencjał większy, niż by się to mogło wydawać? Na szczęście mamy jeszcze serię komiksów „Grimm Fairy Tales”, która podjęła ten wątek w zeszycie piątym.

Współcześnie. Brett jest jednym z wielu przeciętnych, ale dobrze uczących się nastolatków, którzy źle ulokowali swoje uczucia. Haley Tarlo za to jest piękna, przebojowa, ale też wyrachowana i egoistyczna, a zauważywszy zainteresowanie chłopaka, nie waha się go wykorzystać. Kiedy jednak nie kończy się już na ściąganiu na testach, a panna prosi o dostarczenie jej narkotyków na imprezę, Brett zaczyna mieć wątpliwości, ale i tak decyduje się „pomóc” swojej miłości. Siedząc w samochodzie, w jednej z bardziej niebezpiecznych dzielnic miasta i czekając na umówione spotkanie z dilerem, widzi kobietę, która przy wsiadaniu do auta gubi książkę. Cóż robić, można chociaż poczytać w wolnej chwili…

W przeddzień szesnastych urodzin księżniczki Zofii jej ojciec postanawia opowiedzieć córce o klątwie, jaką rzuciła na nią wyklęta wróżka w dniu jej narodzin. Oboje mają nadzieję, że były to tylko czcze groźby, jednak chwila, w której ogłoszona zostaje okazja do wydanego hucznego przyjęcia jest dla Zofii ostatnią zanim utraci przytomność i zapadnie w magiczny sen. Poszukiwania księcia, który pocałunkiem zdejmie czar rozpoczynają się niemal natychmiast, ale już pierwszy chętny staje się przykładem na to, że klątwa wcale nie była tak niewinna: nieszczery pocałunek sprawia, że mężczyzna dosłownie roztapia się żywcem. Kolejnych chętnych brak.

No, nie do końca, przecież musi się znaleźć analogia do świata rzeczywistego. Tristan, tak jak jego żywy odpowiednik, był traktowany przez księżniczkę wyłącznie jako użyteczny element otoczenia, ale po tragicznym przyjęciu dostaje swoją szansę. Łatwo się domyślić, że udaje mu się przerwać działanie klątwy, ale czy zapewni mu to uczucie wybranki? No właśnie. Dlatego w tym miejscu można mówić jedynie o początku dramatycznych wydarzeń. „Śpiąca królewna” to powrót do okrutnych scen, które czytelnik pamiętać może z zeszytu drugiego, jako że wiedźmia klątwa ma naprawdę przewrotne działanie. Grimmowa wersja tej opowieści jest też wyjątkowo pesymistyczna, bardziej niż było to w przypadku „Rumpelsztyka”. Dlaczego? Zainteresowanych szczegółami odsyłam do komiksu.

Ponownie pojawia się postać znanej nam już bajarki, tym razem pozostając nieco bardziej w tle, chociaż chwila, w której zgubiła ona książkę zdecydowanie była zaplanowana. W piątym zeszycie wraca też zwyczaj wierniejszego odzwierciedlania głównego bohatera w opowieści, tutaj w dodatku wraz z jego najlepszym przyjacielem, robiącym za głos rozsądku. Za to postać panny uwielbianej różni się już całkowicie od swojego odpowiednika w prawdziwym życiu. Pojawia się tu też jedna kwestia, która mi zazgrzytała: tłumaczenie imion w baśni. Księżniczka nie jest Aurorą, jak w oryginale opowieści, lecz została Zofią, ale mniejsza o to; szlachetny książę, ginący przy próbie pocałowania jej, zwie się Jerzy. Dlaczego nie Sophia i George? Zapewne jest to wynik próby uczynienia warstwy baśniowej niebo bardziej przaśnej, archaicznej w wymowie, jednak oba te imiona są w naszym kraju dość pospolite, powodują więc raczej wrażenie pewnej trywialności, zwłaszcza w porównaniu z Brettem i Haley.

W przypadku części wizualnej, seria „Grimm Fairy Tales” przyzwyczaiła czytelników do ciągłej zmiany na stanowisku osoby odpowiedzialnej za rysunki. W przypadku „Śpiącej królewny” rola ta przypadła Johnowi Toledo, który brał udział w pracy nad tytułami takimi, jak Hoodlum czy Blacklight. Jego kreska charakteryzuje się dużą dbałością o szczegóły, co zauważalne jest zwłaszcza w przypadku otoczenia postaci (w poprzednich zeszytach raczej nie zauważało się większego nacisku na tę część oprawy graficznej). Ciekawą cechą sylwetek bohaterów rysowanych przez niego, a zwłaszcza ich twarzy, jest specyficzny, jakby zmartwiony wyraz, który wśród nich przeważa, nie zawsze do końca uzasadniony, problemem bywają też oczy, często patrzące w różne strony. Nie jest to jednak właściwość występująca ciągle i trzeba się przyjrzeć dokładniej, by to zauważyć.

„Śpiąca królewna” to bardzo ciekawy powrót do mroczniejszych klimatów opowieści. Ciąg dalszy, dopisany do podstawowej wersji baśni ponownie okazał się ponownie strzałem w dziesiątkę, doskonale uzupełniając historię o nowe, intrygujące szczegóły, co sprawiło, że jest ona pełniejsza i wydaje się być bardziej logiczna. Kolejna „disneyowska” księżniczka zmieniona w czarny charakter dodaje całości pewnego gorzkiego realizmu, a pojawiająca się za każdym razem bajarka utrzymuje klimat niepewności i podsyca ciekawość co do tego, czy i jak też wszystkie te wątki mogą się ze sobą połączyć. Nieodmiennie polecam starszym czytelnikom, tym, którzy nadal lubią zagłębić się w świat wyobraźni, jak i tym, którzy uważają, że już z tego wyrośli.

Dziękuję wydawnictwu Okami za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.

Informacje ogólne:
Tytuł oryginału: Grmm Fairy Tales #05: Sleeping Beauty
Wydawnictwo: Zenescope/Okami
Scenariusz: Joe Tyler, Ralph Tedesco
Ilustracje: John Toledo (rysunki), Marc Deering (tusz), Transparency Digital (kolory)
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 24

______________

Recenzje poprzednich części:

1 komentarz:

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: