Dawno, dawno temu… A może nie tak dawno, bo zaledwie kilka
książkowych lat temu, gdzieś w Anglii, mieściła się pewna posiadłość, dla
której mieszkańców czas zatrzymał się gdzieś w dziewiętnastym wieku. Była ona
chlubą okolicy: przyjeżdżali do niej najbogatsi i najbardziej znani goście z
całego kraju, swoją malowniczą lokalizacją i wiktoriańską stylistyką
przyciągała artystów, malarzy i wielu innych, zwłaszcza tych arystokratycznego
pochodzenia. Dla wielu brzmi to jak bajka, nic dziwnego więc, że grupka
studentów malarstwa widziała w warsztatach urządzanych tam okazję do spełnienia
marzeń. Przypadkowy obserwator zauważyłby jednak w powracającej już z wyprawy
grupce brak jednej osoby i niezbyt wesołe nastroje, a trochę uważniejszy – to,
że większość studentów odczuwa ulgę na myśl o tym, że ich przygoda tam już się
za kończyła. Większość – wyjątek stanowią dwie osoby, wciąż oglądające się za
siebie i podskakujące z przestrachu na widok każdego cienia.
Zara Dormer doszła do siebie po tragicznych wydarzeniach w
Charlottshire. Jej wymarzona wystawa ma wreszcie dojść do skutku – to znaczy
wtedy, gdy jej tajemniczy mecenas w końcu raczy zawitać do miasta i porozmawiać
o szczegółach. Nie wszystko wróciło jednak do normy: Zara wciąż czuje, że ktoś
ją śledzi, a jej relacje z rodziną i przyjaciółmi ulegają stopniowemu
ochłodzeniu w wyniku całej gamy nieporozumień. Tymczasem do domu pewnej
bibliotekarki w Ezra End, kawałek od Londynu, włamuje się specyficznie ubrany
człowiek, który dziwnie reaguje na widok obrazu wiszącego u niej. Kobieta
rozpoznaje w nim mordercę, posądzonego o serię zabójstw w posiadłości rodu
Debrettów…
Książkę rozpoczyna ponownie scena rozgrywająca się w jednej
z siedzib arystokratycznego rodu, tym razem jednak obserwujemy wydarzenia z
punktu widzenia jednej z jego członkiń. „Posiadłość” pozostawiła po sobie spory
niedosyt, spowodowany sporą liczbą niedokończonych wątków, „Ród wyklętych”
stara się je wyjaśnić, przy okazji wprowadzając jeszcze większą pulę informacji
na temat rodziny Debrettów. To tu właśnie po raz pierwszy szerzej zostaje
omówiona kwestia kobiet rodu, tylko wspomniana w końcowej scenie tomu
pierwszego, poznamy też kilka konkretnych bohaterek. Autorka postanowiła więc
wreszcie odkryć przed spragnionymi czytelnikami najbardziej intrygującą
tajemnicę: jak wygląda życie pań rodu Debrett. I robi to z zaiste wielkim
rozmachem: tu już nic nie pozostaje niewyjaśnione, a dramatyczne szczegóły scen
niejednokrotnie przyprawią czytającego o dreszcze.
Skład osobowy niewiele się zmienia, chociaż pod wpływem
ciągłego napięcia zmieniają się nieco relacje między przyjaciółmi. Wiemy, że
coś wydarzyło się między Zarą i Frankiem, chociaż natury tego zjawiska możemy
się tylko domyślać, a niechęć Dory do chłopaka w niczym nie pomaga. Jak
niekorzystna jest to sytuacja okaże się szybko. Widoczny staje się tu też
pewien schemat, którego działanie zostało tylko lekko zasygnalizowane w
„Posiadłości”: para studentów płynnie przechodzi w układ typu „dama i jej
rycerz”, w którym Dormer zostaje zmuszona do zaakceptowania faktu, że nie ze
wszystkim jest w stanie poradzić sobie sama. Jej próby zachowania całkowitej
samodzielności w sytuacji zagrożenia życia są jednocześnie zrozumiałe – i
drażniące. Trudno mi jednak powiedzieć, bym na jej miejscu chciała bądź mogła
zachowywać się inaczej. Ten konflikt między poszczególnymi postaciami jest
zresztą jednym z najlepiej przeprowadzonych wątków w książce, ujawniając
złożoność charakterów i w pełni pokazując, że czasem porozumienie nie jest
kwestią tylko i wyłącznie dobrych chęci.
W części drugiej pojawia się kilka zwrotów akcji, z których
nie wszystkie zostały przeprowadzone z jednakowym powodzeniem. Rozwinięte
zostały nawiązania do większych niż się wydaje wpływów Debrettów, ze skutecznym
wywieraniem presji na władzę wyższą włącznie. Jest to motyw, którym autorka
próbuje chyba wyjaśnić fakt łatwego tuszowania przez arystokratów swojej
zbrodniczej działalności przy jednoczesnym zachowaniu dla nich wielu
alternatywnych dróg przetrwania. To działa, ale wydaje się nie być
wystarczająco wyjaśnione, zwłaszcza, że Debrettowie nie należą do najbardziej
zmyślnych czy subtelnych morderców. Kolejnym takim słabym punktem jest wątek
siostry Zary, o którym również w pierwszym tomie tylko napomknięto, chociaż z
pewnych przesłanek można było się spodziewać, jakimi torami potoczy się
odkrywanie tajemnic przeszłości. Ten motyw, dość luźno powiązany z właściwą
historią, wydaje się już być zbędną komplikacją, jednym zbiegiem okoliczności
za dużo i całość mogłaby się spokojnie obyć bez niego.
To, co Maggie Moon udało się doskonale, to utrzymać, a nawet
pogłębić mroczny klimat opowieści. W recenzji pierwszego tomu zwracałam uwagę
na brak wyjaśnienia natury „choroby genetycznej” nękającej ród Debrettów, tu
sytuacja klaruje się, tracąc może nieco dramatyzmu, ale zyskując na realizmie.
Mamy tu więc cale spektrum ułomności: od dzieci zniekształconych, urodzonych
martwo, poprzez kalekie w różny sposób (topione po narodzinach) aż po
wszelkiego rodzaju skrzywienia psychiczne w różnym stopniu nasilenia. Właściwe
żaden z członków rodziny nie wygląda na w pełni zdrowego, a szczytowa
koncentracja dewiacji umysłowych ma miejsce w przypadku Noela Debretta i
dopiero teraz staje się w pełni odczuwalna. Szczegółowe opisy działań i
zamiarów świetnie ukazują zaś złożoność problemu, z jakim boryka się wspomniany
bohater.
Muszę jeszcze wspomnieć o jednej kwestii, nawiązując
ponownie do występujących w książce fragmentów ujawniających przeszłe dzieje
rodu. Są one przemieszane pod względem umiejscowienia w czasie, większość z
nich odnosi się w jakiś sposób do postaci Noela, do jego przeszłości lub
sytuacji teraźniejszej. Kłopotliwa jest ich organizacja, jako że przeplata się
z wydarzeniami obecnymi, w których również pojawia się Debrett, wprowadzając
informacyjny chaos. Krótko mówiąc: bardzo łatwo jest pogubić się w chronologii
wydarzeń. Pomocne byłoby tu podawanie, zamiast luźnych określeń typu „dwa lata
wcześniej” po prostu konkretnych dat.
„Ród wyklętych” to dobra kontynuacja całkiem przyzwoitej
książki. Pomimo paru potknięć czyta się ją bardzo dobrze: stopniowe zgłębianie
tajemnic arystokratycznego rodu to czysta przyjemność, jako że zawsze jest
kolejna rzecz, która szokuje bardziej. Wiele kwestii zdecydowanie uległo
poprawie: widać większą staranność w zachowaniu ciągów logicznych i konsekwencję
w budowaniu szczegółowych charakterów postaci, a na pochwałę zasługuje już wspomniany wyżej opis działania człowieka posiadającego złożony
problem natury psychicznej. Jak w przypadku pierwszej części przydałby się tej
powieści lekki szlif, by stała się pozycją bardzo dobrą, ale już teraz mogę
powiedzieć, że spędziłam przy niej parę miłych chwil. Polecam ją więc,
zwłaszcza miłośnikom grozy w nieco mniej współczesnym wydaniu.
Za udostępnienie książki do recenzji serdecznie dziękuję autorce.
Dane ogólne:
Tytuł: Ród wyklętych
Seria: Zara Dormer
Autor: Maggie Moon
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 384
Oj, zapowiada się naprawdę intrygująco! Cieszy mnie to bardzo, zwłaszcza, że i ja mam zamiar (kiedyś) sięgnąć po kontynuację "Posiadłości" :)
OdpowiedzUsuńWarto, myślę (:
Usuń