niedziela, 11 września 2016

"Ród wyklętych" Maggie Moon

Dawno, dawno temu… A może nie tak dawno, bo zaledwie kilka książkowych lat temu, gdzieś w Anglii, mieściła się pewna posiadłość, dla której mieszkańców czas zatrzymał się gdzieś w dziewiętnastym wieku. Była ona chlubą okolicy: przyjeżdżali do niej najbogatsi i najbardziej znani goście z całego kraju, swoją malowniczą lokalizacją i wiktoriańską stylistyką przyciągała artystów, malarzy i wielu innych, zwłaszcza tych arystokratycznego pochodzenia. Dla wielu brzmi to jak bajka, nic dziwnego więc, że grupka studentów malarstwa widziała w warsztatach urządzanych tam okazję do spełnienia marzeń. Przypadkowy obserwator zauważyłby jednak w powracającej już z wyprawy grupce brak jednej osoby i niezbyt wesołe nastroje, a trochę uważniejszy – to, że większość studentów odczuwa ulgę na myśl o tym, że ich przygoda tam już się za kończyła. Większość – wyjątek stanowią dwie osoby, wciąż oglądające się za siebie i podskakujące z przestrachu na widok każdego cienia.

Zara Dormer doszła do siebie po tragicznych wydarzeniach w Charlottshire. Jej wymarzona wystawa ma wreszcie dojść do skutku – to znaczy wtedy, gdy jej tajemniczy mecenas w końcu raczy zawitać do miasta i porozmawiać o szczegółach. Nie wszystko wróciło jednak do normy: Zara wciąż czuje, że ktoś ją śledzi, a jej relacje z rodziną i przyjaciółmi ulegają stopniowemu ochłodzeniu w wyniku całej gamy nieporozumień. Tymczasem do domu pewnej bibliotekarki w Ezra End, kawałek od Londynu, włamuje się specyficznie ubrany człowiek, który dziwnie reaguje na widok obrazu wiszącego u niej. Kobieta rozpoznaje w nim mordercę, posądzonego o serię zabójstw w posiadłości rodu Debrettów…

Książkę rozpoczyna ponownie scena rozgrywająca się w jednej z siedzib arystokratycznego rodu, tym razem jednak obserwujemy wydarzenia z punktu widzenia jednej z jego członkiń. „Posiadłość” pozostawiła po sobie spory niedosyt, spowodowany sporą liczbą niedokończonych wątków, „Ród wyklętych” stara się je wyjaśnić, przy okazji wprowadzając jeszcze większą pulę informacji na temat rodziny Debrettów. To tu właśnie po raz pierwszy szerzej zostaje omówiona kwestia kobiet rodu, tylko wspomniana w końcowej scenie tomu pierwszego, poznamy też kilka konkretnych bohaterek. Autorka postanowiła więc wreszcie odkryć przed spragnionymi czytelnikami najbardziej intrygującą tajemnicę: jak wygląda życie pań rodu Debrett. I robi to z zaiste wielkim rozmachem: tu już nic nie pozostaje niewyjaśnione, a dramatyczne szczegóły scen niejednokrotnie przyprawią czytającego o dreszcze.

Skład osobowy niewiele się zmienia, chociaż pod wpływem ciągłego napięcia zmieniają się nieco relacje między przyjaciółmi. Wiemy, że coś wydarzyło się między Zarą i Frankiem, chociaż natury tego zjawiska możemy się tylko domyślać, a niechęć Dory do chłopaka w niczym nie pomaga. Jak niekorzystna jest to sytuacja okaże się szybko. Widoczny staje się tu też pewien schemat, którego działanie zostało tylko lekko zasygnalizowane w „Posiadłości”: para studentów płynnie przechodzi w układ typu „dama i jej rycerz”, w którym Dormer zostaje zmuszona do zaakceptowania faktu, że nie ze wszystkim jest w stanie poradzić sobie sama. Jej próby zachowania całkowitej samodzielności w sytuacji zagrożenia życia są jednocześnie zrozumiałe – i drażniące. Trudno mi jednak powiedzieć, bym na jej miejscu chciała bądź mogła zachowywać się inaczej. Ten konflikt między poszczególnymi postaciami jest zresztą jednym z najlepiej przeprowadzonych wątków w książce, ujawniając złożoność charakterów i w pełni pokazując, że czasem porozumienie nie jest kwestią tylko i wyłącznie dobrych chęci.

W części drugiej pojawia się kilka zwrotów akcji, z których nie wszystkie zostały przeprowadzone z jednakowym powodzeniem. Rozwinięte zostały nawiązania do większych niż się wydaje wpływów Debrettów, ze skutecznym wywieraniem presji na władzę wyższą włącznie. Jest to motyw, którym autorka próbuje chyba wyjaśnić fakt łatwego tuszowania przez arystokratów swojej zbrodniczej działalności przy jednoczesnym zachowaniu dla nich wielu alternatywnych dróg przetrwania. To działa, ale wydaje się nie być wystarczająco wyjaśnione, zwłaszcza, że Debrettowie nie należą do najbardziej zmyślnych czy subtelnych morderców. Kolejnym takim słabym punktem jest wątek siostry Zary, o którym również w pierwszym tomie tylko napomknięto, chociaż z pewnych przesłanek można było się spodziewać, jakimi torami potoczy się odkrywanie tajemnic przeszłości. Ten motyw, dość luźno powiązany z właściwą historią, wydaje się już być zbędną komplikacją, jednym zbiegiem okoliczności za dużo i całość mogłaby się spokojnie obyć bez niego.

To, co Maggie Moon udało się doskonale, to utrzymać, a nawet pogłębić mroczny klimat opowieści. W recenzji pierwszego tomu zwracałam uwagę na brak wyjaśnienia natury „choroby genetycznej” nękającej ród Debrettów, tu sytuacja klaruje się, tracąc może nieco dramatyzmu, ale zyskując na realizmie. Mamy tu więc cale spektrum ułomności: od dzieci zniekształconych, urodzonych martwo, poprzez kalekie w różny sposób (topione po narodzinach) aż po wszelkiego rodzaju skrzywienia psychiczne w różnym stopniu nasilenia. Właściwe żaden z członków rodziny nie wygląda na w pełni zdrowego, a szczytowa koncentracja dewiacji umysłowych ma miejsce w przypadku Noela Debretta i dopiero teraz staje się w pełni odczuwalna. Szczegółowe opisy działań i zamiarów świetnie ukazują zaś złożoność problemu, z jakim boryka się wspomniany bohater.

Muszę jeszcze wspomnieć o jednej kwestii, nawiązując ponownie do występujących w książce fragmentów ujawniających przeszłe dzieje rodu. Są one przemieszane pod względem umiejscowienia w czasie, większość z nich odnosi się w jakiś sposób do postaci Noela, do jego przeszłości lub sytuacji teraźniejszej. Kłopotliwa jest ich organizacja, jako że przeplata się z wydarzeniami obecnymi, w których również pojawia się Debrett, wprowadzając informacyjny chaos. Krótko mówiąc: bardzo łatwo jest pogubić się w chronologii wydarzeń. Pomocne byłoby tu podawanie, zamiast luźnych określeń typu „dwa lata wcześniej” po prostu konkretnych dat.


„Ród wyklętych” to dobra kontynuacja całkiem przyzwoitej książki. Pomimo paru potknięć czyta się ją bardzo dobrze: stopniowe zgłębianie tajemnic arystokratycznego rodu to czysta przyjemność, jako że zawsze jest kolejna rzecz, która szokuje bardziej. Wiele kwestii zdecydowanie uległo poprawie: widać większą staranność w zachowaniu ciągów logicznych i konsekwencję w budowaniu szczegółowych charakterów postaci, a na pochwałę zasługuje już wspomniany wyżej opis działania człowieka posiadającego złożony problem natury psychicznej. Jak w przypadku pierwszej części przydałby się tej powieści lekki szlif, by stała się pozycją bardzo dobrą, ale już teraz mogę powiedzieć, że spędziłam przy niej parę miłych chwil. Polecam ją więc, zwłaszcza miłośnikom grozy w nieco mniej współczesnym wydaniu.

Za udostępnienie książki do recenzji serdecznie dziękuję autorce.

Dane ogólne:
Tytuł: Ród wyklętych
Seria: Zara Dormer
Autor: Maggie Moon
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 384

2 komentarze:

  1. Oj, zapowiada się naprawdę intrygująco! Cieszy mnie to bardzo, zwłaszcza, że i ja mam zamiar (kiedyś) sięgnąć po kontynuację "Posiadłości" :)

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: