"Fausta" zna chyba każdy, kto zwykł chociaż czasem nie
spać na polskim w szkole średniej. Jeden z najgłośniejszych
dramatów Goethego, uznawany zarazem za najważniejszy tekst, który
wyszedł spod jego pióra, to zarazem ponadczasowy utwór traktujący
o tym, jak wiele jest w stanie poświęcić człowiek w swoim
pragnieniu spełnienia, szczęścia i wiedzy. "Faust" dał
początek jednemu z najciekawszych literackich archetypów postaci
(bohatera, który jest w stanie zaprzedać się złu tylko po to, by
wiedzieć więcej), eksploatowanemu szeroko w przeróżnych tekstach
kultury na przestrzeni wieków aż do dnia dzisiejszego – i zarazem
jednemu z moich ulubionych. Pamiętając tekst jako nieco ciężki,
ale mimo wszystko zrozumiały dla ówczesnego nastolatka, z pewnym
zaciekawieniem sięgnąłem po nowy przekład tego klasycznego
dzieła, który zawdzięczamy Pawłowi Węcławskiemu – nie
oczekując absolutnie niczego, acz mając pewną nadzieję, że nowe
wydanie uczyni tę niezwykłą historię ciut łatwiejszą do
przyswojenia przeciętnemu zjadaczowi chleba. Jak było naprawdę? A
zatem...
W swojej
pogoni za wiedzą, co prawda, nie zawarłem paktu z diabłem* -
posłużyłem się za to dwoma innymi przekładami jako materiałem
porównawczym: polskim tłumaczeniem autorstwa Emila Zegadłowicza z
pierwszej połowy XX wieku (które, o ile pamiętam, jest bieżącym,
jeśli chodzi o materiał przerabiany w szkołach średnich), oraz
angielskim, autorstwa Baylarda Taylora (rok 1870), cieszącym się
sporym uznaniem za wierność oryginałowi. Brakło mi, niestety,
dostatecznej znajomości języka niemieckiego, aby móc porównać
nowy przekład z oryginałem, stąd za wszelkie uchybienia wynikające
z mojej niewiedzy z góry przepraszam.
I co mi z
tych porównań wyszło? Zestawienie tych trzech pokazało, że nowy
przekład plasuje się gdzieś pomiędzy dwoma porównawczymi, jeśli
chodzi o przystępność. Tłumacz używa języka nam współczesnego,
co już jest pewnym skokiem jakościowym w porównaniu ze starszym
przekładem, zdecydowanie odświeżając niemłody przecież tekst -
choć jednocześnie wkłada mnóstwo wysiłku, aby w miarę
możliwości zachować poetyczność oryginału. Taką ogólną
tendencję daje się tu wskazać – tekst starszy jest bardziej
dosłowny, mniej barwny, zaś nowszy poświęca tę dosłowność na
rzecz estetyki.
Jak z
warstwą znaczeniową? Jak to z tłumaczeniami – zwłaszcza tekstów
poetyckich! - bywa, różni się od pozostałych. Przykład takiego
zdarzenia daje się wyłowić już w dedykacji: u Zegadłowicza jest
to "Tak teraźniejszość gubi się, szarzeje/Co przeminęło,
prawdziwe istnieje.", u Taylora "What I possess, I see far
distant lying/And what I lost, grows real and undying.", z kolei
w tłumaczeniu Węcławskiego "To, co posiadam, widzę jak z
oddali/To, co prawdziwe – już mi odebrali.", co wydaje się
dużo celniej trafiać w sedno. Z drugiej strony, znajdująca się
zaraz na samym początku dyskusja Dyrektora Teatru z Poetą i
Wesołkiem jest tu nieco nieczytelna - zdecydowanie bardziej
sensownie wyszła w starszym tłumaczeniu niż w nowym, gdzie
naprawdę ciężko na pierwszy rzut oka stwierdzić, kto tu z kim
rozmawia (to jakby trzech panów po prostu stało obok siebie i
mówiło do publiczności, podczas gdy mieli tak naprawdę zażarcie
dyskutować nad sensem teatru w ogóle!) i co próbuje mu powiedzieć.
Za to pierwsza wizyta Mefistofelesa w przekładzie Węcławskiego
jest zdecydowanie dużym krokiem naprzód, a piekielny bies jest w
tej wersji stosownie charakterny i zadziorny, czego nie można było
powiedzieć o jego starszym pierwowzorze – i po prostu lepiej
wypada jako kusiciel.
Myślę, że
nowy przekład "Fausta" jest tworem miejscami nieco
nierównym, ale jeśli zamiarem tłumacza było oddanie poetyckości
pierwowzoru, której lwia część straciła się w porównywanym
tutaj tłumaczeniu, myślę, że zamiar ten wypełniono w stu
procentach. Nie jest to przekład odpowiedni do pisania wypracowań
albo przygotowywań do matury – to bardziej rzecz dla tych, którym
"szkolne" tłumaczenie po prostu nie wystarczy z przyczyn
czysto estetycznych. I w tej roli powinno się sprawdzać bardzo
dobrze.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy tłumaczowi.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy tłumaczowi.
Dane ogólne:
Tytuł: Faust. Der Tragödie erster Teil
Autor:
Johann Wolfgang von Goethe
Tłumaczenie:
Paweł Jan Węcławski
Wydawnictwo:
Novae Res
Rok wydania:
2016
Liczba stron: 268
Liczba stron: 268
*
- zagajony o możliwość ubicia interesu, powiedział coś w deseń
"hola hola, ale my tutaj też mamy pewne standardy!". Ech.
Wybacz proszę, Łotrze, że dedykację otrzymała Vyar, jakoś tak założyłem czytającego Kota. Dziękuję Ci za miłe słowa - wiem na co zwrócić uwagę, gdy kiedyś w końcu podejdę do drugiej części Fausta ;).
OdpowiedzUsuńAleż wcale nie szkodzi! Sam jestem sobie winien - było się podpisać swoim nazwiskiem.
UsuńCieszę się, że tekst przypadł do gustu - obawiałem się, że brak mi kwalifikacji, by się należycie wypowiedzieć. Fajnie, że moje uwagi na coś się przydadzą.
Różnice w przekładach są ogromne. Choćby pierwszy z brzegu przykład:
Usuń"Panie, władnący dniem i mrokiem raczyłeś zejść przed nieba próg —
patrzysz łaskawym na mnie okiem — przeto tu staję w gronie Twoich sług. Nie umiem splatać słów górnie i grzecznie — niechże niebiańska szydzi ze mnie brać — rozśmieszyłbym cię patosem bezsprzecznie, gdybyś się, Panie, nie oduczył śmiać. Gwiazdami, bezkresami włada myśl Twa boska; nie znam się na tym; jedno wiem: człowiek się troska! Ten mały bożek ziemi w życia błędnym kole pcha swój ciężar w jednakim, upartym mozole; rzekłeś: złudę światła mu dam, niechaj go krzepi. — wierzaj, Panie, bez tego byłoby mu lepiej — rozumem złudę nazwał, spaczył ten dar Boży — w rezultacie jak zwierzę żyje, bodaj gorzej. Wybacz, Panie łaskawy, lecz tak mi się zdaje — podobien19 człowiek wielce do świerszcza, co wstaje na wydłużonych nóżkach — skacze i rzępoli, i brzęczy skargą zrzędną o tym, co go boli — i więcej — ! — gdybyż w trawie siedział! — aleć oto podnosi się — skok w górę! — nosem zarył w błoto!"
U Węcławskiego:
"
Ty, o Panie, już się zbliżasz, pytasz Co się w świecie dzieje? Moje emocje, moje myśli czytasz I na mój widok aż się śmiejesz. Bo nie potrafię władać słowem, I każdy wokół mnie wyszydza; W patosie swym zachodzę w głowę, Czy Cię ma marność nie obrzydza? Czy świat, czy słońce, niech się ziści Wiem tylko, jak człowieka zniszczyć.
Malutki bożek czynu złego, Cudowny tak, jak dnia pierwszego. Gdybym był żył — troszeczkę lepiej, Gdybyś mi nie dał władzy w niebie; Choć rozsądkowi memu trzeba, Najgorszym być zjadaczem chleba. Chodź sądzę, z łaski pozwolenia, Żem jest insektem. Do zwątpienia, Skaczącą bezustannie pchłą Żywiącą się marnością swą; Lecz dopuść tylko do człowieka! Zagryzę. Spójrz no, jak ucieka.
"
Nie znam niemieckiego, ale czy naprawdę można to tak skrajnie różnie tłumaczyć? I są literówki w nowym przekładzie, jak powyżej zamiast choć jest chodź.