sobota, 27 sierpnia 2016

"Żniwiarz" Jana Iwańskiego

Są książki, o których pisze się po prostu trudno. I nie mówię tutaj o recenzowaniu ścisłej klasyki, którą wszyscy znają i lubią, i potrzeba odwagi, by przyznać się do tego, że, na przykład, jakoś nas to za serce nie złapało. Nie. To, co sprawia mi największą trudność, to powieści mało znanych autorów, którzy pełni zapału oraz dobrych chęci usiedli, napisali, postanowili przekazać swoją historię światu. Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy są w stanie po prostu stworzyć coś z niczego. Jednak wszystkie te starania, jak ma się okazać, to jeszcze nie wszystko. Oto przed wami, drodzy czytelnicy: "Żniwiarz" Jana Iwańskiego.

Bohaterem "Żniwiarza" jest bezimienny złodziej, który w czasie zuchwałej próby wyprowadzenia posążka z podziemnej świątyni tajemniczego kultu oddającego cześć zapomnianej bogini ładuje się w duże kłopoty. Kłopoty mają postać uroczej niewiasty imieniem Beatrycze, którą ten oswobadza, korzystając z wywołanego zamieszania. Nie dane jest mu jednak odebrać obiecanych wyrazów wdzięczności – oto ledwie noc później Beatrycze zostaje zamordowana, a gdy okazuje się, że była siostrzenicą prawej ręki króla, staje się jasne, że w Królestwie Heromei dzieje się coś dużego. Dodajmy jeszcze fakt, że o morderstwo zostaje oskarżony nikt inny jak nasz bohater, zaś tajemnicze proroctwo mówi, że ów właśnie ma pokonać mroczną boginię, którą wyznaje rosnący w siłę kult...

Narracja w "Żniwiarzu" przypomina trochę coś pomiędzy twórczością Ursuli LeGuin i Roberta Howarda, jeśli chodzi o sposób opisywania wydarzeń. Autor nie zagłębia się nazbyt w szczegóły, serwując nam błyskawicznie informację po informacji. Uzyskana w ten sposób dynamika jest co najmniej interesująca – jeśli taka była intencja, zabieg okazał się aż nadto skuteczny. Nie można tego, niestety, powiedzieć o wielu innych użytych w tej książce zabiegach.

Zacznijmy od najważniejszego – ta sama dynamika, która przez chwilę robi bardzo dobre wrażenie, nie tylko zaczyna męczyć, ale też sprawia, że główny bohater wydaje się pędzić jak po sznurku z miejsca na miejsce w poszukiwaniu kolejnej informacji, którą musi zdobyć, żeby coś tam. Coś, co z początku zanosi się na ciekawą intrygę, bardzo szybko przeradza się w gonitwę. W każdym utworze wartka akcja musi od czasu do czasu na chwilę zwolnić właśnie po to, by unikać takich zjawisk. Zresztą trudno mówić o intrydze – czymś z definicji bazującym na niedopowiedzeniu! - kiedy wprowadzając każdą nową informację, autor uznaje za stosowne uczynić ją tak dobitną, tak widoczną i niepozostawiającą wątpliwości, jak gdyby obawiał się zarzutów o brak logiki. Rozwój wypadków jest dość przewidywalny. Tym bardziej komicznym staje się, kiedy bohater dysponujący takimi samymi wiadomościami co czytelnik przez pół strony rozwodzi się, co to wszystko może znaczyć, podczas gdy odpowiedź na to pytanie poznaliśmy ledwie kawałek wcześniej...

O samym głównym bohaterze też można by powiedzieć wiele, ale nie to, że jest interesujący – stężenie mroku i czegoś, co z założenia miało być cynizmem, przy ciągłych zapewnieniach autora (poprzez opisy), że wszystko, co robi, jest czadowe i efektowne oraz powtarzanych non stop przez innych bohaterów westchnieniach, że on jest taki wspaniały, gwarantuje mu mocną ósemkę w dziesięciostopniowej skali Mary Sue. Pozostali bohaterowie... Nie mają żadnych cech, które można by im trwale przypisać, sposób ich prezentacji jest naiwny, miałki i ubogi, o jakimkolwiek prawdopodobnym rysie psychologicznym nie warto nawet wspominać – szczególnie postaci żeńskich. Pojawiają się dwie i obie niemal natychmiast giną, wcześniej ciągle rozmyślając o głównym bohaterze, próbując go uwieść, albo nawet jedno i drugie. To ich jedyna rola w powieści. Wszystko to sprawia, że obsada "Żniwiarza" pozostaje czytelnikowi absolutnie obojętna od początku aż po zakończenie.

Dialogi? Są. I to najlepsze, co można o nich powiedzieć. Sposób, w jaki zbudowane są wypowiedzi bohaterów w żaden sposób ich od siebie nie odróżnia. Oczywiście, są wyjątki. Postać w Kapturze, czyli główny bohater "Żniwiarza", sili się na kąśliwe, dowcipne uwagi oraz różne hasła mające bez wątpienia podkreślić jego naturę prawdziwego maczo. Reszta brzmi albo drętwo, albo nazbyt pompatycznie, albo miejscami kompletnie bez sensu. Moim faworytem był fragment rozmowy rycerza Dalibora z Kanclerzem. Nie przytoczę go tutaj, powiem tylko, że nie spodziewałem się, że scenkę rodzajową w stylu "wędrowiec z dalekiego kraju przynosi wieści o nadchodzącej zgubie od starego proroka" da się załatwić w sześciu krótkich zdaniach, w których Kanclerz nie tylko w ogóle nie kwestionuje prawdziwości rewelacji, jakie opowiada mu przybłęda, którego pierwszy raz w życiu widzi na oczy, ale też w ogole nie dopytuje się o jakiekolwiek wyjaśnienia zaprezentowanych mu ogólników. "Przychodzę od proroka, będzie śmierć, zuo i łomatkobosko" – "aha, okej, to rzuca nowe światło na sprawę, przyjdź jutro". Jak to dobrze, gdy w urzędzie można coś szybko załatwić!

Jakby tego mało, "Żniwiarz" przejawia spore braki na polu języka, interpunkcji i składni. Jest to o tyle dziwne, że w stopce figuruje pole "korekta" i nie jest ono puste. Powieść nie jest długa, nie można więc usprawiedliwić tego stwierdzeniem, że przy obszernych tekstach nawet najbardziej biegły korektor coś przeoczy. Co i rusz zauważamy, na przykład, wielkie litery używane dowolnie i swawolnie, nawet w zwrotach grzecznościowych (zrozumiałe w korespondencji, ale w prozie?) czy choćby epitetach opisujących bohaterów (takich, które nie są nazwami własnymi!). Dreszcz przerażenia przebiegł mi za to po plecach, kiedy jeden z czarnych charakterów zaśmiał się złowieszczo. O tak: "hahaha". Przykłady można mnożyć...

Cóż powiedzieć? "Żniwiarz" jest powieścią mierną. Nie sposób odmówić mu widocznej pasji i radości, z jakimi tworzył go autor – i to dobrze - jest jednak tworem nieokrzesanym, nieoszlifowanym i po prostu kiepskim warsztatowo. Wszystkie wady, które wymieniłem sprawiają, że polecić go mogę chyba tylko początkującym, domorosłym pisarzom – żeby sami spojrzeli na całą gamę błędów, jakie można popełnić i wyciągnęli z nich wnioski.

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy autorowi.
Recenzja napisana dla grupy Śląskich Blogerów Książkowych.

Dane ogólne:
Tytuł: Żniwiarz
Autor: Jan Iwański
Wydawnictwo: Dark Forest
Rok wydania: 2016

Liczba stron: 272

13 komentarzy:

  1. Auć, zabolało. Ale podszedłeś do tego rzetelnie, podoba mi się, że konkretnie wyliczyłeś słabe strony powieści. Mam nadzieję, że autor weźmie je sobie do serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż powiedzieć? Też mam taką nadzieję. Są wady, na które jedynym sposobem jest po prostu ćwiczenie warsztatu, czytanie i porównywanie, jak to robią inni. Byłoby szkoda, gdyby ktoś tak pełen zapału spalił się na swoich pierwszych niepowodzeniach albo dał się zniechęcić krytyką.

      Usuń
  2. Wow, a ja właśnie miałam narzekać, że ciężko ostatnio o dobrą negatywną recenzję. Książki na pewnie nie przeczytam bo szkoda mi czasu, ale podoba mi się ta notka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że nie padnę ofiarą hejtu, gdy wyrażę inną opinię niż "Dobry Łotr":):) - mnie mimo pewnych niedociągnięć książka przypadła do gustu, szczególnie że lubię klimat jak u Howarda jak i dynamikę. Nie jest to Sienkiewicz jeśli chodzi o styl, język, rozbudowę powieści itd., ale fajna książka na jeden wieczór.
    Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeciwnie. Fajnie, kiedy ktoś dzieli się opinią z drugiego bieguna.

      Usuń
  4. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, że umieszczę kolejną uwagę - tym razem krytyczną, dotyczącą samej recenzji. W recenzji pojawia się "rycerz Damilir". Przyznam, że przeczytałem całą książkę i nie natknąłem na taką postać. Natomiast jest rycerz Dalibor - jeden z głównych bohaterów w książce. Zastanawia mnie dlaczego osoba, która recenzuje utwór nie zna imienia jednego z głównych bohaterów. Myślę, że są trzy możliwe rozwiązania:
    - albo autor recenzji - "Dobry Łotr" książki nie czytał - jednak byłoby to co najmniej dziwne skoro napisał recenzję;
    - recenzentowi nie chciało się sprawdzić imienia bohatera, którego nie pamiętał - ale to wskazywałoby na lenistwo lub co najmniej brak profesjonalizmu;
    - albo czytaliśmy dwie różne książki o tytule Żniwiarz i autorstwa dwóch innych autorów, z których każdy nazywał się Jan Iwański - ale to chyba mało prawdopodobne.
    Może ktoś powie, że się czepiam - nie chciałbym nikogo urazić swoją opinią - również "Dobrego Łotra", autora recenzji, niemniej jednak, czy od osoby, która recenzuje utwory innych, często wytykając błędy ( często słusznie ), nie powinno się wymagać, aby sama ich nie popełniała?
    Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aś, pamięć ludzka to zawodne ustrojstwo. Skleił mi się "Dalibor" z "Bożymirem" i wyszedł taki oto potworek.

      Dzięki, "Adamie", poprawione. Jeśli istotnie zależy Ci na tym, by nikogo nie urazić, racz zwracać się z zarzutami do mnie bezpośrednio, gdyż, co może potwierdzić kilkoro świadków, jestem osobą.

      Usuń
  5. "Dobry Łotrze", nie wiedziałem, że masz tak wrażliwe serce - gdybym wiedział, nie pokusiłbym się o krytyczną opinię o twoim tekście.
    Wydawało mi się ( jak widać błędnie ), że skoro twój tekst jest opublikowany, to również publicznie można się o nim wypowiedzieć.
    Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi anonimie, błąd został poprawiony, w czym więc tkwi taki problem, że próbujesz zdeprecjonować recenzenta? Zwrócono Ci uwagę, że nie jest uprzejmym zwracanie się do piszącego używając trzeciej osoby, a do reagowania na jawne nieuprzejmości nie trzeba wrażliwego serca, wystarczy zwykłe poczucie taktu.
      Jeśli masz jeszcze jakieś uwagi co do recenzji, zapraszam do podzielenia się nimi.

      Usuń
    2. No już nie płacz, chłopie. Następna książka na pewno będzie lepsza.

      Usuń
  6. Odnosząc się do wpisu Pani Alicji - uważam, że recenzent sam się zdeprecjonował, tym że w tekście, który jest napisany ( a nie jest szybką wypowiedzią, gdzie można coś przeoczyć ) nie zadał sobie trudu, aby poprawnie go przygotować. Myślę, że gdyby tylko poprawił tekst, to pewnie dałbym spokój.
    Jednak, gdy recenzent zwrócił się do mnie, że powinienem nie pisać uwag krytycznych publicznie, tylko rozumiem "cichaczem" mu coś przesłać, aby inni się o tym nie dowiedzieli, uznałem to za śmieszne, stąd mój poprzedni wpis - uważam, że skoro chciał coś upublicznić, to jak najbardziej można publicznie wytknąć mu błędy, które popełnił. Dlaczego inni mają się nie dowiedzieć, że zrobił recenzję niechlujnie? Czy tylko dlatego, że jest recenzentem? Ich nie można publicznie krytykować i wytykać im błędów? Jeśli nie jest w stanie tego przyjąć, to może nie powinien publikować tekstów.
    A jeśli masz wątpliwości, że sam się deprecjonuje, to przeczytaj jego ostatni wpis - w ogóle szkoda komentarza...
    Pozdrawiam
    Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proponuję zacząć wreszcie czytać ze zrozumieniem. Sama wyjaśniłam w moim komentarzu, do którego się odnosisz, o co chodziło we wpisie Łotra. Powtórzę: o to, że zwracasz się do recenzenta, używając trzeciej osoby, co jest nieuprzejme. Jeśli zamiast spróbować rzecz zrozumieć, wolisz toczyć jakąś prywatną wojnę przeciwko urojonym wrogom, proszę bardzo - ale robisz to na własny rachunek.

      Usuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: