Są książki, o których
pisze się po prostu trudno. I nie mówię tutaj o recenzowaniu
ścisłej klasyki, którą wszyscy znają i lubią, i potrzeba
odwagi, by przyznać się do tego, że, na przykład, jakoś nas to
za serce nie złapało. Nie. To, co sprawia mi największą trudność,
to powieści mało znanych autorów, którzy pełni zapału oraz
dobrych chęci usiedli, napisali, postanowili przekazać swoją
historię światu. Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy są w
stanie po prostu stworzyć coś z niczego. Jednak wszystkie te
starania, jak ma się okazać, to jeszcze nie wszystko. Oto przed
wami, drodzy czytelnicy: "Żniwiarz" Jana Iwańskiego.
Bohaterem "Żniwiarza"
jest bezimienny złodziej, który w czasie zuchwałej próby
wyprowadzenia posążka z podziemnej świątyni tajemniczego kultu
oddającego cześć zapomnianej bogini ładuje się w duże kłopoty.
Kłopoty mają postać uroczej niewiasty imieniem Beatrycze, którą
ten oswobadza, korzystając z wywołanego zamieszania. Nie dane jest
mu jednak odebrać obiecanych wyrazów wdzięczności – oto ledwie
noc później Beatrycze zostaje zamordowana, a gdy okazuje się, że
była siostrzenicą prawej ręki króla, staje się jasne, że w
Królestwie Heromei dzieje się coś dużego. Dodajmy jeszcze fakt,
że o morderstwo zostaje oskarżony nikt inny jak nasz bohater, zaś
tajemnicze proroctwo mówi, że ów właśnie ma pokonać mroczną
boginię, którą wyznaje rosnący w siłę kult...
Narracja w "Żniwiarzu"
przypomina trochę coś pomiędzy twórczością Ursuli LeGuin i
Roberta Howarda, jeśli chodzi o sposób opisywania wydarzeń. Autor
nie zagłębia się nazbyt w szczegóły, serwując nam błyskawicznie
informację po informacji. Uzyskana w ten sposób dynamika jest co
najmniej interesująca – jeśli taka była intencja, zabieg okazał
się aż nadto skuteczny. Nie można tego, niestety, powiedzieć o
wielu innych użytych w tej książce zabiegach.
Zacznijmy od
najważniejszego – ta sama dynamika, która przez chwilę robi
bardzo dobre wrażenie, nie tylko zaczyna męczyć, ale też sprawia,
że główny bohater wydaje się pędzić jak po sznurku z miejsca na
miejsce w poszukiwaniu kolejnej informacji, którą musi zdobyć,
żeby coś tam. Coś, co z początku zanosi się na ciekawą intrygę,
bardzo szybko przeradza się w gonitwę. W każdym utworze wartka
akcja musi od czasu do czasu na chwilę zwolnić właśnie po to, by
unikać takich zjawisk. Zresztą trudno mówić o intrydze – czymś
z definicji bazującym na niedopowiedzeniu! - kiedy wprowadzając
każdą nową informację, autor uznaje za stosowne uczynić ją tak
dobitną, tak widoczną i niepozostawiającą wątpliwości, jak
gdyby obawiał się zarzutów o brak logiki. Rozwój wypadków jest
dość przewidywalny. Tym bardziej komicznym staje się, kiedy
bohater dysponujący takimi samymi wiadomościami co czytelnik przez
pół strony rozwodzi się, co to wszystko może znaczyć, podczas
gdy odpowiedź na to pytanie poznaliśmy ledwie kawałek wcześniej...
O samym głównym
bohaterze też można by powiedzieć wiele, ale nie to, że jest
interesujący – stężenie mroku i czegoś, co z założenia miało
być cynizmem, przy ciągłych zapewnieniach autora (poprzez opisy),
że wszystko, co robi, jest czadowe i efektowne oraz powtarzanych non
stop przez innych bohaterów westchnieniach, że on jest taki
wspaniały, gwarantuje mu mocną ósemkę w dziesięciostopniowej
skali Mary Sue. Pozostali bohaterowie... Nie mają żadnych cech,
które można by im trwale przypisać, sposób ich prezentacji jest
naiwny, miałki i ubogi, o jakimkolwiek prawdopodobnym rysie
psychologicznym nie warto nawet wspominać – szczególnie postaci
żeńskich. Pojawiają się dwie i obie niemal natychmiast giną,
wcześniej ciągle rozmyślając o głównym bohaterze, próbując go
uwieść, albo nawet jedno i drugie. To ich jedyna rola w powieści.
Wszystko to sprawia, że obsada "Żniwiarza" pozostaje
czytelnikowi absolutnie obojętna od początku aż po zakończenie.
Dialogi? Są. I to
najlepsze, co można o nich powiedzieć. Sposób, w jaki zbudowane są
wypowiedzi bohaterów w żaden sposób ich od siebie nie odróżnia.
Oczywiście, są wyjątki. Postać w Kapturze, czyli główny bohater
"Żniwiarza", sili się na kąśliwe, dowcipne uwagi oraz
różne hasła mające bez wątpienia podkreślić jego naturę
prawdziwego maczo. Reszta brzmi albo drętwo, albo nazbyt
pompatycznie, albo miejscami kompletnie bez sensu. Moim faworytem był
fragment rozmowy rycerza Dalibora z Kanclerzem. Nie przytoczę go
tutaj, powiem tylko, że nie spodziewałem się, że scenkę
rodzajową w stylu "wędrowiec z dalekiego kraju przynosi wieści
o nadchodzącej zgubie od starego proroka" da się załatwić w
sześciu krótkich zdaniach, w których Kanclerz nie tylko w ogóle
nie kwestionuje prawdziwości rewelacji, jakie opowiada mu przybłęda,
którego pierwszy raz w życiu widzi na oczy, ale też w ogole nie
dopytuje się o jakiekolwiek wyjaśnienia zaprezentowanych mu
ogólników. "Przychodzę od proroka, będzie śmierć, zuo i
łomatkobosko" – "aha, okej, to rzuca nowe światło na
sprawę, przyjdź jutro". Jak to dobrze, gdy w urzędzie można
coś szybko załatwić!
Jakby tego mało,
"Żniwiarz" przejawia spore braki na polu języka,
interpunkcji i składni. Jest to o tyle dziwne, że w stopce figuruje
pole "korekta" i nie jest ono puste. Powieść nie jest
długa, nie można więc usprawiedliwić tego stwierdzeniem, że przy
obszernych tekstach nawet najbardziej biegły korektor coś przeoczy.
Co i rusz zauważamy, na przykład, wielkie litery używane dowolnie
i swawolnie, nawet w zwrotach grzecznościowych (zrozumiałe w
korespondencji, ale w prozie?) czy choćby epitetach opisujących
bohaterów (takich, które nie są nazwami własnymi!). Dreszcz
przerażenia przebiegł mi za to po plecach, kiedy jeden z czarnych
charakterów zaśmiał się złowieszczo. O tak: "hahaha".
Przykłady można mnożyć...
Cóż powiedzieć?
"Żniwiarz" jest powieścią mierną. Nie sposób odmówić
mu widocznej pasji i radości, z jakimi tworzył go autor – i to
dobrze - jest jednak tworem nieokrzesanym, nieoszlifowanym i po
prostu kiepskim warsztatowo. Wszystkie wady, które wymieniłem
sprawiają, że polecić go mogę chyba tylko początkującym,
domorosłym pisarzom – żeby sami spojrzeli na całą gamę błędów,
jakie można popełnić i wyciągnęli z nich wnioski.
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękujemy autorowi.
Recenzja napisana dla
grupy Śląskich Blogerów Książkowych.
Dane
ogólne:
Tytuł:
Żniwiarz
Autor:
Jan Iwański
Wydawnictwo:
Dark Forest
Rok
wydania: 2016
Liczba
stron: 272
Auć, zabolało. Ale podszedłeś do tego rzetelnie, podoba mi się, że konkretnie wyliczyłeś słabe strony powieści. Mam nadzieję, że autor weźmie je sobie do serca.
OdpowiedzUsuńCóż powiedzieć? Też mam taką nadzieję. Są wady, na które jedynym sposobem jest po prostu ćwiczenie warsztatu, czytanie i porównywanie, jak to robią inni. Byłoby szkoda, gdyby ktoś tak pełen zapału spalił się na swoich pierwszych niepowodzeniach albo dał się zniechęcić krytyką.
UsuńWow, a ja właśnie miałam narzekać, że ciężko ostatnio o dobrą negatywną recenzję. Książki na pewnie nie przeczytam bo szkoda mi czasu, ale podoba mi się ta notka.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńMam nadzieję, że nie padnę ofiarą hejtu, gdy wyrażę inną opinię niż "Dobry Łotr":):) - mnie mimo pewnych niedociągnięć książka przypadła do gustu, szczególnie że lubię klimat jak u Howarda jak i dynamikę. Nie jest to Sienkiewicz jeśli chodzi o styl, język, rozbudowę powieści itd., ale fajna książka na jeden wieczór.
OdpowiedzUsuńAdam
Przeciwnie. Fajnie, kiedy ktoś dzieli się opinią z drugiego bieguna.
UsuńMam nadzieję, że mi wybaczycie, że umieszczę kolejną uwagę - tym razem krytyczną, dotyczącą samej recenzji. W recenzji pojawia się "rycerz Damilir". Przyznam, że przeczytałem całą książkę i nie natknąłem na taką postać. Natomiast jest rycerz Dalibor - jeden z głównych bohaterów w książce. Zastanawia mnie dlaczego osoba, która recenzuje utwór nie zna imienia jednego z głównych bohaterów. Myślę, że są trzy możliwe rozwiązania:
OdpowiedzUsuń- albo autor recenzji - "Dobry Łotr" książki nie czytał - jednak byłoby to co najmniej dziwne skoro napisał recenzję;
- recenzentowi nie chciało się sprawdzić imienia bohatera, którego nie pamiętał - ale to wskazywałoby na lenistwo lub co najmniej brak profesjonalizmu;
- albo czytaliśmy dwie różne książki o tytule Żniwiarz i autorstwa dwóch innych autorów, z których każdy nazywał się Jan Iwański - ale to chyba mało prawdopodobne.
Może ktoś powie, że się czepiam - nie chciałbym nikogo urazić swoją opinią - również "Dobrego Łotra", autora recenzji, niemniej jednak, czy od osoby, która recenzuje utwory innych, często wytykając błędy ( często słusznie ), nie powinno się wymagać, aby sama ich nie popełniała?
Adam
Aś, pamięć ludzka to zawodne ustrojstwo. Skleił mi się "Dalibor" z "Bożymirem" i wyszedł taki oto potworek.
UsuńDzięki, "Adamie", poprawione. Jeśli istotnie zależy Ci na tym, by nikogo nie urazić, racz zwracać się z zarzutami do mnie bezpośrednio, gdyż, co może potwierdzić kilkoro świadków, jestem osobą.
"Dobry Łotrze", nie wiedziałem, że masz tak wrażliwe serce - gdybym wiedział, nie pokusiłbym się o krytyczną opinię o twoim tekście.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się ( jak widać błędnie ), że skoro twój tekst jest opublikowany, to również publicznie można się o nim wypowiedzieć.
Adam
Drogi anonimie, błąd został poprawiony, w czym więc tkwi taki problem, że próbujesz zdeprecjonować recenzenta? Zwrócono Ci uwagę, że nie jest uprzejmym zwracanie się do piszącego używając trzeciej osoby, a do reagowania na jawne nieuprzejmości nie trzeba wrażliwego serca, wystarczy zwykłe poczucie taktu.
UsuńJeśli masz jeszcze jakieś uwagi co do recenzji, zapraszam do podzielenia się nimi.
No już nie płacz, chłopie. Następna książka na pewno będzie lepsza.
UsuńOdnosząc się do wpisu Pani Alicji - uważam, że recenzent sam się zdeprecjonował, tym że w tekście, który jest napisany ( a nie jest szybką wypowiedzią, gdzie można coś przeoczyć ) nie zadał sobie trudu, aby poprawnie go przygotować. Myślę, że gdyby tylko poprawił tekst, to pewnie dałbym spokój.
OdpowiedzUsuńJednak, gdy recenzent zwrócił się do mnie, że powinienem nie pisać uwag krytycznych publicznie, tylko rozumiem "cichaczem" mu coś przesłać, aby inni się o tym nie dowiedzieli, uznałem to za śmieszne, stąd mój poprzedni wpis - uważam, że skoro chciał coś upublicznić, to jak najbardziej można publicznie wytknąć mu błędy, które popełnił. Dlaczego inni mają się nie dowiedzieć, że zrobił recenzję niechlujnie? Czy tylko dlatego, że jest recenzentem? Ich nie można publicznie krytykować i wytykać im błędów? Jeśli nie jest w stanie tego przyjąć, to może nie powinien publikować tekstów.
A jeśli masz wątpliwości, że sam się deprecjonuje, to przeczytaj jego ostatni wpis - w ogóle szkoda komentarza...
Pozdrawiam
Adam
Proponuję zacząć wreszcie czytać ze zrozumieniem. Sama wyjaśniłam w moim komentarzu, do którego się odnosisz, o co chodziło we wpisie Łotra. Powtórzę: o to, że zwracasz się do recenzenta, używając trzeciej osoby, co jest nieuprzejme. Jeśli zamiast spróbować rzecz zrozumieć, wolisz toczyć jakąś prywatną wojnę przeciwko urojonym wrogom, proszę bardzo - ale robisz to na własny rachunek.
Usuń